Znajomy dyplomata francuski opuszczający Polskę po kilku latach pobytu powiedział mi, że najgorsza u nas jest głośna muzyka w restauracjach. Trochę mnie to pocieszyło, ponieważ do tej pory uważana byłam za pomyleńca, który we wszystkich knajpach domaga się ściszenia ryczącego głośnika.
Zmodyfikowałabym obserwację Francuza. W Polsce najgorsza jest muzyka nie w restauracjach. Najgorsza jest muzyka wszędzie. W sklepie, supermarkecie, centrum handlowym, u fryzjera, w warsztacie samochodowym. W aptece, gdzie przychodzą ludzie chorzy. Kiedy stajesz na światłach we własnym samochodzie, masz obok podrygujące w rytmie basów auto młodzieńca w bejsbolówce. Latem głos Rihanny niesie się po campingach, plażach, górach i jeziorach. Na dowód naszego zaawansowania technologicznego oraz naszej zamożności.
Gdy w czerwcu 2013 roku na warszawskim Stadionie Narodowym odbywał się Orange Warsaw Festiwal, sąsiadująca Saska Kępa przez trzy dni nie zmrużyła oka. W mieszkaniach trzęsły się ściany, drżały lampy na suficie, chodziły meble i doniczki na parapetach. Mając w perspektywie następne takie imprezy, mieszkańcy napisali protest do władz stolicy „przeciwko uciążliwemu i długotrwałemu zakłócaniu spokoju". Podpisało się pod nim dwa tysiące osób.