Tak być może stało się w przypadku nieznanej szerszej publiczności irlandzkiej reżyserki Aisling Walsh, która w wieku 58 lat stworzyła z pozornie prostej historii prawdziwie wielką opowieść o życiu kanadyjskiej malarki Maud Lewis.

Pewne projekty mogą się powieść tylko wtedy, kiedy twórca nie jest świadomy skali trudności podejmowanego przedsięwzięcia. Bo jakże trudno jest przecież popaść w ckliwość i banał, opowiadając o życiu, które „można zamknąć w ramie okiennej". To słowa głównej bohaterki filmu, która z powodu choroby przez pół życia oglądała świat wyłącznie przez kuchenne okno. Poświęcenie dla wychowanego w sierocińcu męża, którego kobieta mozolnie uczyła miłości, wreszcie radość wynikająca ze sprzedaży pierwszego obrazu za całe 25 centów. Walsh, także dzięki wspaniałym kreacjom Sally Hawkins jako tytułowej Maud i partnerującego jej Ethana Hawke'a, subtelnie osnuwa te wątki wokół malarskiej twórczości bohaterki, tłumacząc tym samym, jaką lekcję życiowej pokory powinniśmy dostrzec w jej obrazach.

Polskiemu widzowi postać Maud Lewis może przypomnieć, także uwiecznionego na ekranie, Nikifora Krynickiego. Tak jak on Lewis za malarskie płótno uważała niemal każdy dający się pokryć farbą materiał. Tak jak on cierpiała fizycznie, chorowała na reumatoidalne zapalenie stawów. Jednak najistotniejsze łączące tych artystów podobieństwo polega na tym, że mimo wielu krzywd i cierpień oboje odmalowywali powszedniość jedynie w ciepłych barwach. To ciekawy paradoks w czasie, kiedy monotonność codziennego życia to największa zmora ludzkości.

„Maudie", reż. Aisling Walsh

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95