Bulli zrobił prawdziwą karierę. Partnerował Clintowi Eastwoodowi w „Sile Magnum", Audrey Hepburn w „Doczekać zmroku", często bywał u Roberta Zemeckisa, choćby w „Powrocie do przyszłości" czy w „Forreście Gumpie". Na stałe wpisał się w kulturę masową jako symbol wolności. To nim jeździł w swoich hippisowskich latach Steve Jobs, kontestując rzeczywistość, zanim jeszcze udał się szukać prawdy do aśramy w Indiach. To dzięki niemu istnieje Apple, bo pieniądze zarobione na jego sprzedaży posłużyły Jobsowi do założenia firmy. W sumie Bulli, oficjalnie zwany Volkswagenem Transporterem, a mniej oficjalnie „ogórkiem", znalazł w ciągu ponad półwiecza 21 mln nabywców.
Teraz Bulli wraca jako I.D. Buzz. Ma być forpocztą nowej ery samochodów elektrycznych, które będą tanie w eksploatacji, dostępne dla każdego, pokonujące na jednym ładowaniu setki kilometrów i jednocześnie ekologiczne. Jest w tym wydarzeniu co najmniej kilka paradoksów. Oto symbol wolności produkuje firma, która celowo wprowadzała w błąd klientów, stając się zaczątkiem afery znanej jako dieselgate. Na dodatek marzy jej się podbój rynku aut elektrycznych, choć jeszcze niedawno zyski były dla niej dużo ważniejsze niż ekologiczne normy. Hipokryzją byłoby twierdzić, że jest w tej kwestii wyjątkiem, ale trudno o bardziej spektakularne zderzenie symboli wolności i korporacyjnej chciwości w jednym.
Paradoksów jest w tej historii jeszcze więcej. Bo czy w ogóle dziejąca się na naszych oczach elektryczna rewolucja nabrałaby takiego przyspieszenia, gdyby nie oszukańcze praktyki Volkswagena? Oburzenie, jakie koncern wzbudził, zaniżając emisję tlenku azotu swoich aut z silnikiem Diesla, aby tylko zmieścić się w narzuconych normach, nie doprowadziło co prawda VW do bankructwa, ale uruchomiło lawinę dekretów, nakazów i ograniczeń zaostrzających normy aż po decyzje ostateczne: wprowadzenie zakazu sprzedaży aut spalinowych zapowiedziały już Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Norwegia, Indie i Holandia. W większości przypadków ma on zacząć obowiązywać od 2040 r., tak by koncerny motoryzacyjne zdążyły się do niego przygotować. Premier Wielkiej Brytanii Theresa May zapowiedziała, że celem jest doprowadzenie do sytuacji, by w 2050 r. niemal każdy samochód jeżdżący na Wyspach był tzw. zeroemisyjnym.
A burmistrzowie Paryża, Madrytu, Meksyku i Aten zapowiedzieli, że diesle od 2025 r. nie będą mogły wjeżdżać do centrów miast.
Zakazy i nakazy
W tej sytuacji VW przejrzał na oczy. – Choć silniki spalinowe będą obecne na rynku jeszcze co najmniej przez 20 lat, przyszłość należy do samochodów elektrycznych – zapowiedział w tym roku prezes niemieckiego koncernu Matthias Mueller. VW ogłosił, że oprócz I.D. Buzza do 2025 r. wypuści jeszcze 29 nowych modeli aut elektrycznych, a ich sprzedaż będzie wówczas wynosiła 2–3 mln sztuk rocznie, czyli jedną czwartą całkowitej produkcji koncernu. Niemal identycznie szacuje sprzedaż swoich „elektryków" w 2025 r. BMW. Toyota już zapowiada, że do 2050 r. nie będzie produkować żadnych samochodów z silnikiem spalinowym. Jeszcze szybciej ma reagować chińskie Volvo, na razie dość zapóźnione w kwestii elektryfikacji – od 2019 r. każdy z jego modeli będzie można kupić w wersji elektrycznej lub hybrydowej (czyli z połączonymi dwoma rodzajami napędu, na ogół elektrycznym i spalinowym).