Witos, strajk i chłopi na „ścieżce zdrowia”

44 ofiary śmiertelne, 700 spacyfikowanych wsi i miliony chłopów walczących o demokrację i godność. 80 lat temu w sierpniu wybuchł największy polityczny zryw w Polsce okresu międzywojennego – Wielki Strajk Chłopski.

Aktualizacja: 09.09.2017 18:03 Publikacja: 08.09.2017 00:01

Odpłata za Berezę. Strajk chłopów poprzedziła bojowa odezwa Wincentego Witosa, przywódcy Stronnictwa

Odpłata za Berezę. Strajk chłopów poprzedziła bojowa odezwa Wincentego Witosa, przywódcy Stronnictwa Ludowego, represjonowanego przez sanację (na zdjęciu Witos niesiony na rękach przez działaczy ruchu ludowego, w 1933 r. w Wierzchosławicach)

Foto: NAC

Piękne lata 30.", jak nazwał je prof. Andrzej Garlicki, pewnie nie wyglądałyby tak strasznie, gdyby światowy kapitalizm nie wykonał efektownego skoku na główkę, na skutek którego pękła gigantyczna bańka spekulacyjna. 24 października 1929 r. ceny akcji na nowojorskiej giełdzie wyrżnęły o bruk i rozpoczął się Wielki Kryzys, który swoim zasięgiem objął prawie cały świat. Na odległe wydarzenia zza oceanu można patrzeć przez pryzmat wskaźników ekonomicznych i sytuacji międzynarodowej finansjery, ale można też spróbować spojrzeć oczyma bohaterów „Gron gniewu" Johna Steinbecka. Podróż rodziny Joadów uciekających z Oklahomy do Kalifornii przed bankierami i suszą zostaje okupiona cierpieniem, a kończy się wielkim rozczarowaniem. Akcja powieści mogłaby jednak równie dobrze rozegrać się pod inną szerokością geograficzną. Wygnańcy z Wielkich Równin nawiedzanych przez burze pyłowe mogliby dogadać się choćby z bohaterami nieco zapomnianego „Tadeusza" Zofii Nałkowskiej. Świat chłopskiej niedoli nie zna bowiem granic. A na nas, będących potomkami tych, którzy nie tak dawno w końcu przybyli ze wsi do miasta, ciąży obowiązek pamięci.

Zamrażarka II RP

Chłopi, którzy stanowili ponad połowę ludności Rzeczypospolitej, witali zmartwychwstałą po 123 latach zaborów ojczyznę z bagażem wielu niewyrównanych rachunków dziejowych. Silnie osadzeni w kulturze tradycyjnej, niedostosowanej do wymogów nowoczesnego świata, stanowili niemałe wyzwanie dla elit nowego państwa.

W ogromnej mierze za sprawą wieloletnich wysiłków inteligencji, jak również powstałych jeszcze pod zaborami ludowych partii politycznych, chłopi z nadzieją odnieśli się do odrodzonej II Rzeczypospolitej. W pierwszych latach dwudziestolecia międzywojennego okazali się podporą młodego państwa, dając ofiarnego rekruta we wszystkich konfliktach zbrojnych o granice, w tym przede wszystkim podczas wojny polsko-bolszewickiej 1919–1920. Liczący na rewolucyjny ferment (jeszcze w 1918 r. w kilku powiatach zajmowano folwarki, mnożyły się napady na dwory i zaorywanie „pańskich" gruntów), Lenin gorzko się wtedy przeliczył.

Chłopi nie zawiedli państwa polskiego także od strony materialnej, jako producenci żywności i rzetelni płatnicy podatków. Dodatkowo, co nie było przecież takie oczywiste, zaakceptowali ideę umiarkowanej reformy rolnej jako drogi do zadośćuczynienia za dawne szlacheckie krzywdy. Niestety, gdy zagrożenie zewnętrzne minęło, szybko się okazało, że II RP jedynie zamroziła włościańskie problemy, w żaden sposób nie rozwiązując systemowego zacofania i biedy. Połowiczna reforma rolna uchwalona w grudniu 1925 r. nie zażegnała rosnącego niezadowolenia, które z wielką siłą dało o sobie znać w czasie gospodarczego tąpnięcia lat 1929–1935.

Niezadowolenie wsi spowodowane kryzysem gospodarczym potęgowały represje polityczne władz sanacyjnych wobec Stronnictwa Ludowego, a zwłaszcza jego przywódcy Wincentego Witosa. Był on najważniejszą postacią ruchu chłopskiego w przedwojennej Rzeczpospolitej. Swoją pozycję zawdzięczał nie tylko trzykrotnemu dzierżeniu steru Rady Ministrów, ale także licznym podróżom poprzez kraj, podczas których odwiedzał biedne regiony państwa, dając ich mieszkańcom poczucie bliskości władzy. Wielokrotnie poniżany, a nawet osadzony w twierdzy brzeskiej, zdecydował się opuścić kraj i w 1933 r. udać się do Czechosłowacji, skąd kierował strajkami w 1937 r. Sam wybuch buntów poprzedziła jego bojowa odezwa, w której pisał między innymi o konieczności „protestu przeciwko trwającej hańbie Berezy".

Witos nie był jedynym pokrzywdzonym reprezentantem włościaństwa działającym po przewrocie majowym. Większość polityków opowiadających się za pełną reformą rolną wylądowała wtedy na marginesie życia politycznego, zasilając szeregi Centrolewu – zjednoczonej opozycji coraz mocniej represjonowanej przez panującą sanację. Warto przy tym wspomnieć, że przeciwny organizacji chłopskich protestów był Maciej Rataj, były marszałek Sejmu, który jednak nie znalazł w partii większego poparcia. Kierownictwo nad strajkiem, a co za tym idzie Stronnictwem Ludowym, przejął wówczas mało znany Stanisław Mikołajczyk.

Duch pańszczyzny

Do pomajowej, jedynie w pewnym stopniu kapitalistycznej Polski Wielki Kryzys przyszedł z opóźnieniem. Gdynia się rozbudowywała (a fraza ta stała się popularnym publicystycznym bon motem), lecz kraj zmagał się z galopującym bezrobociem i falą protestów. Na początku lat 30. II RP szła w awangardzie strajkującej Europy. Górnicy z okręgu dąbrowskiego bronili się przed zatapianiem nierentownych szybów, strajkowali włókniarze Łodzi i Białegostoku, pracy odmawiali transportowcy z Gdyni i tramwajarze z Warszawy. Organizowano strajki okupacyjne w obawie przed lokautami (na świecie nazywanymi zresztą „polskimi"), na Podkarpaciu zredukowano załogę w rafinerii naftowej w Ustrzykach Dolnych.

Kryzys w miastach odbijał się również na życiu wsi. Spadające możliwości nabywcze sprawiały, że brakowało pieniędzy na jedzenie, a do tego dochodziły opłaty rogatkowe i targowe, które drenowały i tak puste chłopskie kieszenie, zmniejszając dodatkowo opłacalność handlu żywnością w mieście. Strajk 1937 r. poprzedziły krwawe wydarzenia wiosny 1936. Rozruchy miały miejsce w prawie całej Polsce, najbardziej gwałtowne z nich w Krakowie i we Lwowie. W tym drugim mieście zabrakło pieniędzy na wypłaty dla pracujących przy robotach publicznych, co spowodowało szturm bezrobotnych na urząd miasta. Kontynuacja walk miała miejsce podczas pogrzebu jednego z poległych podczas szturmu, Władysława Kozaka, gdy przewracano tramwaje i wyrywano kostki brukowe.

Wydarzenia te dodatkowo podgrzały i tak gorący klimat społeczny. Utworzony w tym czasie gabinet gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego, którego nazwisko do dziś upamiętnia tysiące drewnianych wychodków od Bałtyku aż po Tatry, nie zamierzał pokojowo rozprawić się z opozycją.

Obradujący w Warszawie 17 stycznia 1937 r. Nadzwyczajny Kongres Stronnictwa Ludowego opracował nową taktykę w walce z sanacją. Upoważnił on Naczelny Komitet Wykonawczy partii do zorganizowania powszechnego strajku rolnego o charakterze politycznym w razie niespełnienia istotnych postulatów ludowców. W specjalnej uchwale domagano się demokratyzacji ustroju państwa, udzielenia amnestii dla polityków skazanych w procesie brzeskim, a także zmiany konstytucji oraz pseudodemokratycznej ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu. Protest miał polegać na blokadzie dróg, wstrzymaniu dostaw żywności do miast oraz rezygnacji z zakupów na okres dziesięciu dni.

Datę ustalono nieprzypadkowo na 15 sierpnia, czyli Dzień Czynu Chłopskiego, obchodzony w rocznicę bitwy warszawskiej 1920 r., kiedy obroną kraju kierował rząd Wincentego Witosa (Józef Piłsudski złożył dymisję z funkcji Naczelnego Wodza 12 sierpnia 1920 r.). W kolportowanych apelach i manifestach nie ukrywano politycznego i antysanacyjnego charakteru zapowiadanego strajku. Domagano się w nich zmiany „systemu, który odsuwa masy ludowe od państwa" i wskazywano, że obóz piłsudczykowski nie jest w stanie w żaden sposób rozwiązać problemów społeczno-gospodarczych, z którymi boryka się wieś początku istnienia wolnej Polski.

W powietrzu wciąż czuć było unoszącego się ducha „świętej pamięci nieboszczki pańszczyzny" – wielopoziomowego systemu represji, który szlachta stosowała na chłopach. Przypomnijmy: ludność wiejska była przypisana do ziemi, co uniemożliwiało jej ucieczkę w poszukiwaniu lepszego życia. Zmuszano ją do darmowej pracy lub nawet upijania się w karczmie swojego pana, co było kolejną formą oddawania pieniędzy suwerenowi. Ekonomia I Rzeczpospolitej zasadzała się na XVI-wiecznym haśle głoszącym, że „podstawą dobrej gospodarki są dwie rzeczy – pańszczyzna i szubienica".

Można powiedzieć, że to dzieje dawno minione. Pańszczyznę na ziemiach polskich zniesiono kolejno w Wielkim Księstwie Poznańskim w 1811 r., w zaborze austriackim w 1848 r. na skutek Rabacji Galicyjskiej 1846 r., wreszcie w zaborze rosyjskim w 1864 r. po powstaniu styczniowym. Pytanie, czy II RP i jej postszlacheckie elity choćby w elementarny sposób starały się egzorcyzmować „upiora poddaństwa", bo chłopi z pewnością tego nie odczuli. Dziedzictwo pańszczyzny do dziś wydaje się nieprzepracowane, stąd nawet w 2017 r., wracając do tego tematu, nie sposób pominąć dwóch przełomowych prac w tej materii: „Fantomowego ciała króla" Jana Sowy i „Prześnionej rewolucji" Andrzeja Ledera.

Nie zamierzamy z wami rozmawiać

Czas pędzi nieubłaganie, a pozycje uznane do niedawna za kontrowersyjne zyskują status klasycznych. Sowa i Leder wyrastają z tego samego lewicowego pnia intelektualnego, łączą ich podobne metody badawcze (słabość do języka psychoanalizy), ale i zainteresowania. „Fantomowe ciało króla" – wielowątkowa opowieść o kolonizacji kresów wschodnich, ale także ułomnej polskiej państwowości – skupia się głównie na historii I Rzeczpospolitej. Jedną z jej głównych tez, obok snucia porównań między kolonizacją Indii i Ukrainy, jest biopolityczna koncepcja, według której ciało chłopa było jedynie ekwiwalentem maszyny, której czas – epoka kapitalizmu – miał dopiero nadejść. Autor kreśli obraz wsobnego szlachcica, kolonizatora wsi, żywiącego głęboką pogardę dla etosu życia miejskiego.

„Prześniona rewolucja" pod pewnymi względami mogłaby stanowić aneks do tej tezy. W rozdziale „Reforma rolna" Andrzej Leder ukazuje długie trwanie folwarcznego porządku, sięgające połowy XX wieku, gdy zakończył się on najpierw za sprawą II wojny światowej, a później stalinizmu. W kontekście strajku 1937 r. założenia te mogą tłumaczyć zaskakującą gwałtowność, z jaką instytucje państwowe zdecydowały się stłumić chłopskie wystąpienie. Już 17 sierpnia na ziemi rzeszowskiej padła pierwsza ofiara. Był nią rolnik Józef Szewc, zastrzelony podczas tłumienia przez policję wiecu w Grębowie w powiecie tarnobrzeskim. Pięć innych osób zostało rannych. W następnych dniach zginęli kolejni strajkujący: 18 sierpnia były dwie ofiary w Harcie (powiat rzeszowski), 19 sierpnia – cztery w Dydni (powiat brzozowski na Podkarpaciu) i dwie w Kurowie koło małopolskiego Nowego Sącza, 21 sierpnia – dwie w Melsztynie (powiat tarnowski) i siedem w Muninie (powiat jarosławski), 24 sierpnia – po jednej w Gnojnicach koło Ropczyc i Rdzawce (powiat nowotarski).

Początkowo nic nie zapowiadało tragicznych wydarzeń, do jakich doszło 23 sierpnia w małopolskiej Kasince Małej (powiat limanowski). Działania sił porządkowych zaczęły się od użycia pałek wobec chłopów, jednak gdy doszło do starć, w ruch poszła ostra amunicja i zginęło dziewięć osób. Jeszcze bardziej tragiczny bilans miało tłumienie protestów w podkarpackim Majdanie Sieniawskim (powiat przeworski), gdzie 25 sierpnia zmarło od kul aż 15 osób. Policja aresztowała tam sześciu liderów strajku, po czym wypuściła, uginając się pod silną presją miejscowych włościan. Następnie do Jarosławia przyszła fałszywa depesza o domniemanym zdobyciu w Majdanie posterunku, co stało się przyczyną krwawej jatki. Do wsi skierowano specjalną jednostkę porządkową z Centralnej Szkoły Policji Państwowej w Mostach Wielkich koło Sokala; funkcjonariusze zaczęli strzelać do ludzi z karabinu maszynowego.

W innych regionach strajk miał już mniej dramatyczny przebieg, obyło się też bez ofiar śmiertelnych, choć za każdym razem skala brutalności służb porządkowych sięgała poziomu, który w dzisiejszych czasach trudno sobie wyobrazić. Ogółem w całym kraju zginęło 44 uczestników strajku, 5 tysięcy aresztowano, a 617 skazano później w procesach sądowych. Zapadały wyroki od ośmiu miesięcy do 3,5 roku więzienia. Wśród sądzonych byli m.in. prezes Stronnictwa Ludowego Stanisław Mikołajczyk oraz Bruno Stanisław Gruszka – adwokat i prezes SL na Małopolskę i Śląsk, organizator wielkiej antysanacyjnej manifestacji w Nowosielcach w 1936 r.

Zatrzymanych uczestników strajku policja brutalnie biła. Słynne z czasów Polski Ludowej „ścieżki zdrowia" – wbrew temu, co się dzisiaj twierdzi – nie były wcale odkryciem komunistycznego aparatu represji, stosowanym po stłumieniu strajków w Radomiu i Ursusie w 1976 r. Po tę metodę sięgnęła wcześniej policja niepodległej II RP w czasie tłumienia Wielkiego Strajku Chłopskiego w 1937 r. Podczas pacyfikacji protestów wprowadzono również cenzurę i pełną blokadę informacyjną w kraju. Władze wysłały tym samym jednoznaczny komunikat: nie zamierzamy z wami rozmawiać; ziemia jest po to, żeby rodzić plony, a nie generować problemy dla kraju będącego w decydującej fazie „dobrej zmiany". Po raz kolejny przypomniał o sobie sarmacki żupan ukryty wcale nie tak głęboko w szafie sanacyjnego oficera.

Powrót chłopów

W grudniu 1937 r. ks. Józef Lubelski, poseł obozu sanacyjnego, ale wcześniej działacz ruchu ludowego, złożył w Sejmie interpelację, poruszony brutalnością policji wobec strajkujących. Nie przyniosła ona większego rezultatu. Strajk, mimo że krwawo stłumiony, okazał się jednak organizacyjnym sukcesem Stronnictwa Ludowego. Dzięki niemu zwrócono uwagę na tragiczną sytuację i niezadowolenie najniższych warstw społecznych, stał się też dowodem wielkiej siły i determinacji ludności chłopskiej. Dodatkowo to kolejny wielki zryw społeczny, który wpisuje się w polską tradycję samoorganizowania i stanowi odległą zapowiedź wypadków 1980 r., kiedy Polacy znów za sprawą strajku mieli zmienić historię.

Książki Jana Sowy i Andrzeja Ledera nie wzięły się znikąd. Poprzedziły je tak ważne teksty, jak chociażby naukowe „Struktury trwania. Kultura chłopska i jej determinanty" Wojciecha Burszty, „Droga do Babadag" Andrzeja Stasiuka poszukującego gdzieś na Bukowinie grobu Jakuba Szeli czy spektakl „W imię Jakuba S." autorstwa duetu Strzępka/Demirski. W przypadku tego ostatniego trudno o bardziej wymowną scenę obrazującą „bardzo długie trwanie pańszczyzny" niż ta, w której szlachcianka z wbitymi w plecy widłami nie udziela kredytu hipotecznego młodym ludziom, będącym porte-parole autorów spektaklu.

To niejedyny przejaw renesansu tematu chłopskiego we współczesnej kulturze. Nie tak dawno adaptację „Słowa o Jakóbie Szeli" zaprezentował Michał Kmiecik w Teatrze Śląskim w Katowicach, a historię amerykańskich farmerów z „Gron gniewu" – Paweł Wodziński w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. W literaturze miejsce akcji na wsi osadzali (z sukcesami!) młodzi autorzy, tacy jak Weronika Murek, Jakub Małecki, Maciej Płaza czy Andrzej Muszyński.

To wszystko sprawia, że wybitnie zastanawiające zdaje się odrzucenie przez PiS zaproponowanej przez PSL uchwały upamiętniającej ofiary strajku z 1937 r. Co stało na przeszkodzie, żeby pochylić się nad ofiarą zamordowanych w walce z głodem i wyzyskiem? Czyżby zbyt duże przywiązanie do ducha obozu piłsudczykowskiego i swoista potrzeba tworzenia grupy rekonstrukcyjnej wydarzeń majowych sprzed 80 lat? Przed tak krótkowzrocznym myśleniem chcielibyśmy przestrzec. Wszak, jak głosi ostatnia kwestia „W imię Jakuba S.", „Jakub Szela jest już w Jankach".

Mikołaj Mirowski jest historykiem i publicystą, pracuje w Domu Literatury w Łodzi, w Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi cykl „Warszawa dwóch powstań". Jan Rojewski jest poetą, laureatem nagrody poetyckiej im. Rafała Wojaczka

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Piękne lata 30.", jak nazwał je prof. Andrzej Garlicki, pewnie nie wyglądałyby tak strasznie, gdyby światowy kapitalizm nie wykonał efektownego skoku na główkę, na skutek którego pękła gigantyczna bańka spekulacyjna. 24 października 1929 r. ceny akcji na nowojorskiej giełdzie wyrżnęły o bruk i rozpoczął się Wielki Kryzys, który swoim zasięgiem objął prawie cały świat. Na odległe wydarzenia zza oceanu można patrzeć przez pryzmat wskaźników ekonomicznych i sytuacji międzynarodowej finansjery, ale można też spróbować spojrzeć oczyma bohaterów „Gron gniewu" Johna Steinbecka. Podróż rodziny Joadów uciekających z Oklahomy do Kalifornii przed bankierami i suszą zostaje okupiona cierpieniem, a kończy się wielkim rozczarowaniem. Akcja powieści mogłaby jednak równie dobrze rozegrać się pod inną szerokością geograficzną. Wygnańcy z Wielkich Równin nawiedzanych przez burze pyłowe mogliby dogadać się choćby z bohaterami nieco zapomnianego „Tadeusza" Zofii Nałkowskiej. Świat chłopskiej niedoli nie zna bowiem granic. A na nas, będących potomkami tych, którzy nie tak dawno w końcu przybyli ze wsi do miasta, ciąży obowiązek pamięci.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków