Jak przyłączyć Sardynię do Szwajcarii

David Herbert Lawrence w książce „Morze i Sardynia" z 1921 r. napisał, że „Cagliari jest dość ładne, ale trochę dziwne i w ogóle nie przypomina Włoch". Prawda. Dzisiaj Sardynia nadal Italii nie przypomina i na dodatek przebąkuje o secesji.

Aktualizacja: 12.08.2017 22:38 Publikacja: 11.08.2017 17:00

Sardyńskie klimaty. W sklepie wyroby regionalne, przed nim flaga regionu autonomicznego: czerwony kr

Sardyńskie klimaty. W sklepie wyroby regionalne, przed nim flaga regionu autonomicznego: czerwony krzyż i cztery głowy Maurów (portowa miejscowość Olbia).

Foto: shutterstock

Włochy robią, co mogą, żeby wyspę z kontynentem połączyć również kulturalnie, dlatego tak wiele na Sardynii imprez literackich, których nie powstydziłyby się Londyn, Frankfurt i Rzym.

O miasteczku Gavoi nikt zapewne i w samych Włoszech nie słyszał, ale o festiwalu „Isola delle Storie" już tak, bo to jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalno-literackich, które tam się odbywają. Co roku ściągają tutaj tłumy dziennikarzy, pisarzy, poetów, wydawców i tłumaczy. W 2016 r. był Mariusz Szczygieł. A teraz, pod koniec czerwca gościł na Sardynii Antoni Libera. Festiwal zamykało spotkanie poświęcone pamięci Zygmunta Baumana.

Impreza była szeroko komentowana nie tylko przez lokalne media. Sardyńczycy, podobno, jak zawsze z tej okazji zapomnieli o swoich kłopotach. Bo jak się okazuje, mają ich całkiem sporo. Złośliwi, zwłaszcza ci z Mediolanu, mówią, że od czasów Grazii Deleddy (tłumaczonej na polski przez Leopolda Staffa), która mistrzowsko opisywała sardyńską biedę, nic się tutaj nie zmieniło. A do tego doszedł jeszcze kolejny problem, prawie literacki albo komediowy.

Caruso i Napoleone pracują u podstaw

Sardynia chce do Szwajcarii? – Alessandro, który z mozołem, ale po mistrzowsku, jak zegarmistrz, układa resztki moich włosów, nie może wyjść ze zdumienia (rozmawiamy w Rzymie, przy via Pinturicchio). Pokazuję mu artykuł z „The Wall Street Journal". Jak byk napisane: „Secesjoniści z Sardynii pragną unii z alpejskim państwem, to naturalny wybór".

Podobne teksty w ciągu ostatnich dwóch–trzech lat publikowały poważne gazety z „Guardianem" i „Repubblicą" na czele. Nie zliczę gazet lokalnych i internetowych, w których historia ta była opisywana tysiące razy.

A dwójka secesjonistów z Sardynii – Andrea Caruso i Enrico Napoleone, pomysłodawcy stowarzyszenia Canton Marittimo, które działa na rzecz zjednoczenia Sardynii ze Szwajcarią – od roku 2014 pojawia się już nie tylko na łamach gazet, ale także w lokalnych stacjach telewizyjnych i w znanych audycjach radiowych. Naturalnie, ani razu, przynajmniej do tej pory, nie zagościli w Rai1 ani w Tg24 (to dlatego Alessandro nic o nich nie słyszał). Włosi skrupulatnie bowiem monitorują nastroje separatystyczne i za często w mediach ogólnokrajowych o nich nie wspominają. Zdaje się to być polityką bardzo przemyślaną w kraju, który ciągle jest pozlepiany z dialektów i tradycji nie zawsze do siebie pasujących.

Potwierdza to przypadek Caruso (z wykształcenia stomatologa) i Napoleone (dilera samochodowego), którzy w każdym wywiadzie akcentują, że sardyńska kultura z włoską nie ma nic wspólnego. Język inny (Włosi powiedzą, że to jednak raczej dialekt), kuchnia inna, literatura odległa. A Włochy? „One nam nic nie proponują".

Tak mówili dla portalu tvsvizzera: „Sardynia nie jest częścią Italii, która zresztą nie rozpoznaje naszej odrębności". Wiele w tym racji. W Alghero tradycję katalońską czuć do dzisiaj na każdym kroku. Na miejscowych wyrobach nie znajdziemy formuły: made in Italy, ale made in Sardegna. Prawie wszędzie królują dwujęzyczne tablice informacyjne. Mieszkańcy Cagliari na pytanie o narodowość często odpowiadają: sardyńska.

Caruso i Napoleone dobrze wyczuli te nastroje. I w tym roku przystąpili do małej ofensywy. Brali udział w rozmowach ze szwajcarskimi inwestorami i politykami, którzy odwiedzili Cagliari. „La Nuova", jedna z większych sardyńskich gazet, informowała o tym na pierwszej stronie.

Pytam Caruso, o czym dyskutował ze Szwajcarami: „Z przedstawicielami kantonu Vaud, gdzie ma siedzibę bliźniacze stowarzyszenie nazywające się Société Suisse Sardaigne Canton Maritime, rozmawialiśmy nie tylko o gospodarce, ale także o inicjatywach kulturalnych, które mogą umocnić związki między Sardynią i Szwajcarią. Od nawiązywania takich właśnie kontaktów chcemy zacząć naszą drogę do niepodległości. To praca u podstaw".

Na portalu ticinolive.ch Caruso dodawał: „Szwajcaria to silna gospodarka, z pomocą której wyrównamy nasze zapóźnienie".

Pomysłodawcy Cantonu Marittimo są zapatrzeni w Szwajcarię jak w święty obrazek. W zeszłym roku wybrali się tam osobiście, żeby agitować mieszkańców, by zorganizowali referendum i przyłączyli (rzecz jasna drogą pokojową) Sardynię do Szwajcarii, bo podobno konstytucja Włoch, a w szczególności jej paragraf numer pięć, to umożliwia, co oczywiście jest bzdurą od początku do końca – włoska ustawa zasadnicza nie zezwala parlamentom czy władzom lokalnym na takie manewry.

Na placu jednego z miast ustawili biały namiot, w którym zgromadzili ulotki, fotografie, materiały reklamowe. Cały czas towarzyszył im tłumek mieszkańców. Nad głowami secesjonistów powiewała „nowa" flaga Sardynii, w którą wpisany został szwajcarski krzyż. Nowy kanton nazywałby się Marittimo-Sardegna.

– Naprawdę wierzycie w to, że w najbliższym czasie może dojść do zjednoczenia ze Szwajcarią? – pytam Caruso i Napoleone. – Mamy świadomość, że teraz to niemożliwe. Ale z roku na rok intensyfikujemy naszą współpracę ze Szwajcarami. Rezultaty już można ocenić jako satysfakcjonujące – odpowiadają.

A jak mieszkańcy wyspy oceniają tę ideę? Caruso nie ma wątpliwości: – Wszyscy Sardyńczycy, którzy poznali i zrozumieli nasz projekt, popierają go. Oczywiście nie brakuje opinii krytycznych, ale wypowiadają je albo ci, którzy nie do końca nas zrozumieli, albo mają jakieś uprzedzenia.

Natalia, psycholog z La Maddaleny, jednego z piękniejszych miast sardyńskich, nie śmieje się, kiedy pytam, co myśli o idei Caruso i Napoleone. – Nie myśl, że to kabaret. Wielu ludzi, których znam, a którzy mieszkają w interiorze, traktuje te działania bardzo, ale to bardzo poważnie – mówi. – Na razie czy to inicjatywy związane z dołączeniem do Szwajcarii, czy „zwyczajny" separatyzm nie znajdują tysięcy zwolenników, niemniej jednak zdziwiłbyś się pewnie, gdybyś się dowiedział, że są partie (separatystyczne – red.), które miały swoich reprezentantów w radach władz regionalnych.

Najpopularniejsze z nich to IRS, czyli Indipendentzia Repubrica de Sardigna z charyzmatycznym przywódcą Gavino Sale, który w trakcie wyborów w 2009 r. w prowincji Oristano zdobył 4,2 proc. głosów, a także Sardigna Libera. Ten liczny ruch społeczny jest właścicielem popularnego portalu internetowego.

Natalia dodaje: – Szwajcaria Szwajcarią, ale są tutaj też tacy, którzy chcą połączenia Sardynii z Korsyką. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie czują się odrzuceni przez Rzym. Czują się wykorzystywani. Mówią: „Włosi mają bazy wojskowe, Bóg wie co w nich jest, może nawet bomby atomowe, a my co z tego mamy? Piasek i nędzę, więc niech idą do diabła".

Brzmi jak świetny interes

Panów Carusa i Napoleone Korsyka w ogóle nie interesuje, bo to stosunkowo biedny region Europy. A oni śnią o wielkich pieniądzach, które napłynęłyby do Sardynii po przyłączeniu do Szwajcarii. Marzą im się banki, które szastają pieniędzmi na lewo i na prawo. W zamian – jak zapewniają zupełnie na serio – Helweci mogliby tutaj robić wielkie interesy: wybrzeże czeka, jest go pod dostatkiem, można budować nowe hotele, mariny, ośrodki spa...

Na swojej stronie internetowej prezentują obecnie wizualizację miasteczka turystycznego zaprojektowanego przez biuro architektoniczne z Bazylei (Herzog & De Meuron), niedaleko Iglesias. Sam projekt powstał dziesięć lat temu, dzisiaj liderzy Cantonu przekonują, że nareszcie zostały spełnione warunki, by do niego wrócić.

Biznes biznesem, ale Sardyńczycy dodają, że Szwajcarzy oprócz zarabiania kolosalnych pieniędzy na turystyce mogliby mieć, po raz pierwszy bodaj w historii, swoją flotę handlową i wojenną.

Brzmi to jak świetny interes dla obu stron. I jakby przysłuchać się racjom Carusa i Napoleone, niezupełnie nierealny. Bo przecież, jak argumentują, w XX wieku w Szwajcarii przybył przecież jeden kanton.

Przybył, owszem, niemniej jednak granice Szwajcarii nie zmieniły się od roku 1815, czyli od kongresu wiedeńskiego. A tym nowym regionem była Jura, którą stworzono w 1979 r. z istniejących już kantonów. I nie był to wcale proces, jak mogłoby się zdawać, administracyjny, tylko jak najbardziej posthistoryczny i postreligijny. Jura była bowiem dawnym księstwem biskupów Bazylei, które od VII aż do XVIII wieku pozostawało samodzielnym organizmem politycznym. Ale w 1792 r. ziemie te zajęli Francuzi i po kongresie wiedeńskim przyłączyli do kantonu berneńskiego – protestanckiego i niemieckojęzycznego, podczas gdy Jurę zamieszkiwali głównie frankofońscy katolicy.

Po roku 1945 było tam nawet z tego powodu całkiem gorąco, powstawały ruchy „wyzwoleńcze", niemniej jednak wszystko przebiegało, w przeciwieństwie do włoskiego południowego Tyrolu, na drodze jak najbardziej pokojowej. Koniec końców mieszkańcy Jury zwyciężyli i odzyskali swój kanton.

Secesjoniści sardyńscy lubią przerzucać się argumentami i przywołują w tym momencie przykład polityka z Berna, który wyraźnie kiedyś zaproponował, że jeżeli sąsiedzki (czyli mówiąc wprost: zagraniczny) region zechce się do Szwajcarii przyłączyć, to nie ma z tym najmniejszego problemu, zapraszają z otwartymi ramionami. Tym politykiem był niejaki Dominique Baettig, który w 2010 r. faktycznie takie słowa wypowiedział i... nieźle dostał za nie po głowie od kolegów. W rozmowie z dziennikarzami „The Wall Street Journal" Baettig zarzekał się, że nie miał niczego złego na myśli, tylko przyjazną pomoc. A Sardynia? – To absurd – podkreślał. – Nie mają najmniejszych szans, są za daleko.

Może i absurd, ale trzeba podkreślić, że chwytliwy, zwłaszcza dla turystów z Zurychu czy Genewy, którzy tłumnie Sardynię co roku odwiedzają i sprawą się interesują. Wystarczy przejrzeć szwajcarskie strony internetowe, artykuły prasowe, by zobaczyć, że dyskusja na ten temat zatacza coraz szersze kręgi.

Caruso: – Kiedyś politycy tylko się z nas śmiali, dzisiaj zaczęli nas słuchać. Nie tylko w Bernie, ale i w Rzymie.

Natalia z La Maddaleny: – Święta racja, o sprawie jest coraz głośniej.

Caruso i Napoleone podkreślają, że Canton Marittimo nie jest partią polityczną, dlatego oni sami nie prowadzą z władzami włoskimi żadnych negocjacji. – Popieramy za to działające na wyspie partie niepodległościowe. To one zajmują się rozmowami z Rzymem. Naszym celem jest obecnie popularyzacja szwajcarskiego federalizmu, który według nas jest najlepszy, i który pozwoli w przyszłości efektywnie rządzić Sardynią, w przeciwieństwie do modelu włoskiego, w ogóle tutaj niedziałającego. Proces przyłączenia Sardynii do Szwajcarii będzie trwał długo. To nie ulega wątpliwości. Teraz ważna jest każda inicjatywa, dzięki której zbudujemy solidną strukturę łączącą nas z Bernem. W ten sposób uratujemy Sardynię od stagnacji ekonomicznej i infrastrukturalnej – przekonują.

Zły zapach zostanie

Kiedy pytam znajomych rzymian o sprawę, ci jak jeden mąż akcentują szerokie prawa autonomiczne, jakie państwo przyznało Sardynii. Przypominają, że przecież wielu wybitnych polityków – na czele z Enrico Berlinguerem, wieloletnim przywódcą Włoskiej Partii Komunistycznej – pochodziło z Sardynii. Ale było to w latach 60. i 70.

Współczesna młodzież ucząca się w słynnym liceum Azuni w Sassari nie ma zielonego pojęcia, kim był Berlinguer (który tę szkołę ukończył). Jak mówiła w filmie „Quando c'era Berlinguer" Waltera Veltroniego pewna dziewczyna: „Berlinguer? Berlinguer? Unia Europejska? Prawie poprawnie? Unia Europejska i Korea? Dobrze?". Ewentualnie: „Polityk? Uff... Prawica czy lewica? Prawica, rzecz jasna".

Cóż, przed 40 laty na Sardynii panowała jeszcze bieda, a Italia gwarantowała jako taki rozwój, bo koniunktura gospodarcza była znakomita. Wielu Sardyńczyków „emigrowało" wtedy na kontynent w poszukiwaniu lepszego życia. Prawie nikt nie akcentował swojego pochodzenia. Berlinguer też był zbyt mądrym politykiem, żeby w ten sposób dzielić naród. W tamtej epoce przed 40 czy 30 laty na wyspie nie istniał żaden ruch separatystyczny.

Teraz mamy jednak czasy recesji, a Sardyńczycy na kontynencie uważani są za przybyszy z innej, biedniejszej planety. Niemniej jednak, to trzeba stwierdzić dobitnie – Sardynia i tak zrobiła wielki krok cywilizacyjny w ciągu ostatnich lat. Może i jest najbiedniejszą włoską prowincją, ale i tak bogatszą niż najbogatsze rejony Europy Wschodniej.

Sardyńczycy czy mieszkańcy regionu Veneto, też domagający się od czasu do czasu niezależności, nie chcą pamiętać, że to dzięki Rzymowi żyją w kraju spokojnym i dosyć zasobnym, nawet jeżeli z kłopotami. Narzekający Sardyńczycy nie chcą również pamiętać, że to dzięki Italii z wyspy, na której jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku panowała malaria, zmienili się w krainę coraz bardziej zasobną finansową, nawet jeżeli Sassari, jedno z głównych miast położonych na północy regionu, wygląda momentami jak ruina. Nikt również Sardyńczykom nie zabrania niezależności. Są szkoły, są organizacje, są fundacje i gazety. Kto chce, mówi po sardyńsku, ewentualnie w jednym ze stu dialektów, i nikt na ów fakt specjalnie uwagi nie zwraca, bo to przecież włoska codzienność.

Te spory rzymsko-sardyńskie przypominają współczesne utarczki litewsko-polskie.

Jakiś czas temu Ramunas Bogdanas, znany publicysta i analityk polityczny z Wilna, napisał, że Polacy patrzą na Litwinów z wysoka i z wysoka proponują im rozwiązania dobre dla polskiej mniejszości żyjącej na Wileńszczyźnie, a niekoniecznie dobre dla samych Litwinów. Trochę to przypomina retorykę sardyńsko-włoską. Bo w istocie, Włosi „kontynentalni" nazbyt paternalistycznie spoglądają na swoich kuzynów z wysp. Mówią wprost, że Sardyńczycy mogą tylko pomarzyć sobie o dostępie do Alp i bankach szwajcarskich i nie powinni zapominać o tym, że Szwajcarzy nie są nazbyt sentymentalni i pieniądze potrafią liczyć jak mało kto i jeżeli wyliczą, że na „owym" zjednoczeniu tylko stracą, to szlag trafi marzenia, a zły zapach pozostanie na lata.

– Bez przesady – mówi Alessandro. – Sardyńczycy są porywczy i skorzy do gwałtownych dyskusji, ale wiedzą przecież doskonale, że Włochy to ciągle jedna z dziesięciu największych gospodarek świata. A Szwajcaria? Ma tylko najwyższe góry w Europie. Co z tego, że krowy są tam czyste i chodzą dostojniej niż włoskie?

Piotr Kępiński jest poetą i dziennikarzem. Opublikował siedem tomów poezji oraz jedną książkę. Jest jurorem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Włochy robią, co mogą, żeby wyspę z kontynentem połączyć również kulturalnie, dlatego tak wiele na Sardynii imprez literackich, których nie powstydziłyby się Londyn, Frankfurt i Rzym.

O miasteczku Gavoi nikt zapewne i w samych Włoszech nie słyszał, ale o festiwalu „Isola delle Storie" już tak, bo to jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalno-literackich, które tam się odbywają. Co roku ściągają tutaj tłumy dziennikarzy, pisarzy, poetów, wydawców i tłumaczy. W 2016 r. był Mariusz Szczygieł. A teraz, pod koniec czerwca gościł na Sardynii Antoni Libera. Festiwal zamykało spotkanie poświęcone pamięci Zygmunta Baumana.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności