Jak inteligencja gra w chama

Inteligencja III RP tak upiła się swoją władzą nad dyskursem, iż uznała, że Polska nie może się bez niej obejść. Jej działania doprowadziły do tego, że dziś słowo „inteligent" może funkcjonować jako obelga.

Aktualizacja: 23.07.2016 13:56 Publikacja: 23.07.2016 00:01

Jak inteligencja gra w chama

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek

To było w ostatnie wakacje. Przeglądałem w internecie ogłoszenia szukających sponsora nastolatek – mam w nowej powieści postać, która zarabia w ten sposób na życie. W końcu trafiłem na anons dziewczyny z Warszawy. Moją uwagę przykuł fragment: „Jestem konkretną dziewczyną, a nie żadną inteligentką".

Oczywiście się roześmiałem. Ogłoszenie nastolatki brzmi przecież jak żart zbudowany na prostej zasadzie – odwrócenia przyjętego porządku znaczeń. Termin „inteligent", który konotowałem pozytywnie, został użyty jako obelga.

W tym samym czasie Europę ogarniał kryzys związany z napływem uchodźców z Syrii. Media społecznościowe wypełniły się komentarzami pełnymi niespotykanej dotychczas nienawiści; nie sensownymi wątpliwościami co do tego, czy należy uchodźców przyjąć, ale hejtem. Na Tumblrze (popularnej platformie blogowej) powstała wówczas strona, w której łączono przypadkowych autorów hejterskich komentarzy z fotografiami z ich profili na Facebooku. Szybko zdobyła popularność, promowały ją wszelkie – wedle definicji, jaką będę chciał w tym tekście przyjąć – inteligenckie media.

Po co powstała podobna strona? By zapobiec hejtowi? Wolne żarty. By hejterów zawstydzić, wzbudzić w nich strach? To już bliższe prawdy. Zawstydzanie, wzbudzanie strachu zaś, nawet jeśli nie zawstydzi i strachu nie wzbudzi, ma przede wszystkim sprawiać przyjemność zawstydzającemu. Strona powstała więc dla satysfakcji własnej tych, którzy chcieli się od pełnych nienawiści komentatorów odróżnić. Jako taka, była elementem większego, dokonującego się w Polsce procesu, do którego należą też wypowiedzi Janusza Rudnickiego („Lud nas tak urządził. Machnęli mu pięćsetką przed nosem, wrzucili do urny wyborczej ten ochłap i krzyknęli: aport!"), Zbigniewa Mikołejki („Wózkowe zostały kupione programem 500+") czy Wojciecha Kuczoka („PiS do nieuków dotarł najkrótszą drogą – obiecując po pięć stów miesięcznie na nową flaszkę w nagrodę za osiągnięcia prokreacyjne"). Była elementem gry, której stawką jest to, że dzisiaj szukająca sponsora nastolatka używa słowa „inteligent" jako obelgi.

Grę tę – ulubioną zabawę polskiego inteligenta A.D. 2016 – nazywam grą w chama.

Skwaśniały szampan

Jak się gra w chama? Bardzo prosto. Najlepszy bodaj jej opis przedstawił w „Ferdydurke" Gombrowicz.

Oto Józio z Miętusem przybywają do majątku państwa Hurleckich: odbywa się podwieczorek. „Proszę o syr" – zamawia u służby wuj Kocio, udając ludowy dialekt. Przeciw komu to mówi? – zastanawia się Józio. Po chwili już wie: „Dumna pańskość rodowa wujaszka wyrastała wprost z podściółki chamskiej. Być widzianym przez chama swojego! Być przemyśliwanym i obgadywanym przez chama! Załamywać się nieustannie w chamskim pryzmacie sługi!". Zubożałe ziemiaństwo u Gombrowicza istnieje dla samego siebie o tyle, o ile cham uznaje je za inne niż on sam. W czasach, gdy uwarunkowania ekonomiczne tę odmienność zamazują, trzeba w chama permanentnie grać, żeby się z nim nie zlać w jedno.

Naczelna zasada gry w chama brzmi toteż następująco: wszystko, co się robi, robi się z przekory wobec kogoś, we własnej opinii, słabszego i gorszego, żeby go zdenerwować i skompromitować i żeby samemu odczuć z tego przyjemność. U Gombrowicza wzmaga ją fakt, że z początku cham swojemu panu nijak nie może odpowiedzieć – wydrapać mu oczu, powiesić na latarni – ponieważ w odniesieniu do niego nie uważa siebie za polityczny podmiot. Przypomina to fragment z „Dawnego ustroju i rewolucji" Tocqueville'a, w którym Francuz wspomina o pewnej arystokratce, znanej z obyczaju paradowania przy pokojowcach nago; zapytana, czy się nie wstydzi, z uśmiechem odparła, że to przecież nie ludzie. Cham nie jest – w feudalnych uwarunkowaniach Tocqueville'a i postfeudalnych Gombrowicza – człowiekiem: jest zwierzęciem. Jest psem.

Psem: tak się w scenie poprzedzającej opis kolacji chłopi przedstawiają zafascynowanemu nimi Miętusowi, gdy nazywa ich przyjaciółmi i obywatelami. Początkowe zdziwienie indagowanych szybko ustępuje ich poczuciu własnej siły wobec kogoś, kto może i nie jest chamem, jednym z nich – ale panem też nie. Jest jakimś nowym, dziwnym tworem. Chłopi okrążają Józia i Miętusa, sycząc: „Bierzta go, kumie! Nie bójta się! Gryźta! Huź! huź! Psssa go! Bierzta Intencyje! Bierzta Inteligencje! Huź, psssa, kota!".

Myślałby kto, że Miętus po podobnym zdarzeniu porzuci swoje rojenia o parobkach; nic z tego. Następnego dnia znowu idzie między chamów i „zabiera się do Walka". Choć sam jest przekonany o – z braku lepszego określenia – czystości swoich działań, te najtrafniej komentuje wuj Kocio: „Pede... Pede... Książę Seweryn także lubił od czasu do czasu".

Miauczyński z blokowiska

Zafascynowany parobkiem inteligent Miętus może albo zostać przez niego zagryziony albo powtórzyć gest księcia Seweryna: zabawić się nim, dominując go. Tylko szlachetny idiota zaś chce zostać zagryziony; jest jasne, że inteligent wybierze zdominowanie. Wywodzi się przecież – jak twierdził socjolog Józef Chałasiński – ze szlachty. Że tej obyczaje względem chamów wzbudzają w nim wstręt, nie będzie dominował, podszczypując służbę w pośladki. Będzie dominował ideologicznie. Gdy możliwość takiej dominacji się skończy – a w Polsce właśnie się kończy – pozostanie mu gra w chama. Gra w chama jest grą czasów schyłkowych. Jest piciem szampana, który w rodowej piwniczce był od wieków, i przez te wieki skwaśniał, ale nie ma już żadnego innego.

Czasy schyłkowe dla polskiej inteligencji zaczęły, się, jak sądzę, w 1989 r. Tyle że najpierw nie było tego widać.

Naczelna zasada gry w chama brzmi następująco: wszystko, co się robi, robi się z przekory wobec kogoś, we własnej opinii słabszego i gorszego, żeby go zdenerwować i skompromitować i żeby samemu odczuć z tego przyjemność

Przez 200 lat despotycznych rządów w tej części Europy inteligent – specyficzny, wschodni homme de lettres, czujący odpowiedzialność za lud i (co odróżniło go od zachodniego intelektualisty) sprawczo działający w sferze polityki, niezależny jednakże od rządzących – był wraz z ludem jednako gnębiony przez władzę. Oczywiście mógł się z tą władzą związać i stać członkiem – by użyć określenia pochodzącego z Węgier amerykańskiego socjologa Ivána Szelényiego – burżuazji kulturalnej. Jeśli tego nie uczynił, był jednym z tych, przeciw którym władza próbowała pchnąć lud.

W ogólnym rozrachunku: władzy nie wyszło. W końcu – upadła przez sojusz inteligencji z ludem, który niczym w marksowskiej utopii został przez inteligencję oświecony i zaczął realizować dobro wspólne, walcząc o własną sprawę. Biorący sojusz z ludem inteligent miał – zapewne – nadzieję, że w nowej rzeczywistości, którą wywalczą wspólnie, czeka go sytuacja jak z „Pani Bovary". Gdy na balu u markiza d'Andervilliers robi się gorąco, goście rozbijają okna i zauważają, że zgromadziły się pod nimi zastępy chamów, którzy gapią się na nich z podziwem.

Z pałacu jednak nici. Oczywiście w „miodowym miesiącu transformacji" części inteligencji udało się skonwertować swój kapitał kulturowy i społeczny na finansowy; jednak ideał nowego ustroju, przedsiębiorca, rekrutował się głównie z warstw robotniczych i chłopskich. Inteligent stał się niższą klasą średnią, znanym z filmów Marka Koterskiego Adasiem Miauczyńskim, który mieszka na blokowisku. Pozbawiony wielkich korzyści materialnych z transformacji – „futer z norek" – inteligent otrzymał jednak w latach 90. coś o wiele cenniejszego: dyskurs.

Kwaśniewski u Giedroycia

Stawiam tezę: przynależność do inteligencji w Polsce A.D. 2016 wyznacza przede wszystkim samookreślenie polityczne orbitujące w okolicach liberalizmu i lewicy. Być inteligentem, czyli człowiekiem sprawczo działającym w teatrze polityki (a nie członkiem apolitycznej knowledge class) to nie tyle być człowiekiem wolnego zawodu – publicystą, wykładowcą, artystą – to dodatkowo wywodzić się z tradycji „Wiadomości Literackich" i „Kultury".

Być inteligentem to być okcydentalistą i postępowcem. A contrario: wyznawać jakiekolwiek inne poglądy, to być chamem. Dlaczego tak uważam? Bo tylko liberalno-lewicowy odłam inteligencji zyskał w latach 90. polityczną sprawczość – przy zachowaniu, rzecz dyskusyjna, inteligenckiej niezależności.

Kiedy inteligentowi został dany dyskurs? Można wymieniać wiele dat – według mnie w 1996 r. To wtedy Aleksander Kwaśniewski odwiedził Maisons-Laffitte. Bodaj najlepiej emocje, które powodowały Jerzym Giedroyciem, by przyjąć prezydenta, wyłuszczył pisarz Marek Nowakowski: „Kierował nim strach przedwojennego liberała przed prawicą – ta hordą, zaczadzoną faszystowsko-hitlerowską ideologią".

To spotkanie na nowo ustaliło w Polsce granicę tego, co jest w dyskursie racjonalne, a co nie. Po nim – szeroko rozumiana prawica zaczęła powoli być wyrugowywana z głównej sfery dyskursu publicznego. Cały czas mówiła, cały czas pisała, cały czas tworzyła – ale mówiła, pisała, tworzyła jakby półserio, by w końcu stać się jednym z tematów w „Szkle kontaktowym".

Najlepszym przykładem tego tworzenia półserio – i istotnego już stadium gry w chama – jest wystawa sztuki zdegenerowanej a la polonaise, czyli ekspozycja „Nowa sztuka narodowa", która odbyła się w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej w 2012 r. Że przedstawione na niej prace były kiczowate? Nieistotne. Istotne jest to, że państwowa (przez finansowe subsydia) i inteligencka (przez kadry) instytucja taką wystawę zorganizowała. Czyli: wystawę sztuki, która jest prezentowana po to, by się z niej śmiać, ze względu na jej ideologiczne zakorzenienie.

Ale to było potem. W latach 90. jeszcze wydawało się, że inteligent ma pełną władzę nad dyskursem, w którego obrębie, choć sprzyja władzy, dozwolona jest mu także pewna niezależność – na przykład krytykowanie sojuszu państwa z Kościołem.

Pewien socjolog opowiedział mi raz, że spotkał w tamtym czasie w Rijksmuseum w Amsterdamie Zbigniewa Herberta. Usłyszał od poety trzy słowa: Pycha was zabije.

No i zabija.

Disco polo dla dyrektorów

Będziemy świadkami rzezi. Rzezi od dawna odwlekanej, bo inteligent długo się przed nią bronił, definiując racjonalność mniej lub bardziej ostro. Nie zawsze wszak synonimem braku racjonalności było opowiadanie się za pewnym prądem ideologicznym, jak wygląda to teraz; przez długi czas „cywilizowanych" prawicowców wciągał do rozmowy (taki podział – na cywilizowaną i nie – nigdy nie stał się udziałem lewicy).

Od spotkania Giedroyc–Kwaśniewski do wzmożenia gry w chama – która nastąpiła pod pierwszymi rządami PiS – doszło właściwie tylko raz. Był to kazus Andrzeja Leppera.

Polskie elity polityczne miały z Lepperem problem. Z jednej strony – jego metody działania były barbarzyńskie, z drugiej strony – bardzo wcześnie artykułował to, co w 2014 r. nazwano gniewem wykluczonych z transformacji. Daleki jestem od uznawania go za rycerza biednych; jego partia, jak pisze publicysta Robert Krasowski, składała się w większości ze „zbieraniny szumowin".

Interesuje mnie sposób potraktowania go. Nie dało się go uciszyć; co więc zrobiono? Postanowiono Leppera ośmieszyć. Polski inteligent, wyposażony w takie narzędzia, jak telewizje o rekordowej oglądalności czy stale rosnący nakład gazet, sprawił, że słowo: „Lepper" stało się synonimem idioty, przedmiotem popularnych wiców. Zaczęło się kojarzyć z wiejskimi dyskotekami, na których puszcza się disco polo. Lepper został wyrzucony poza granicę racjonalności.

Co do disco polo – nieprzypadkowo wspominam tu ten gatunek muzyczny. Jednym z moich – chłopca wychowanego w latach 90. w inteligenckim domu – najwcześniejszych wspomnień jest przedpołudniowy, niedzielny koncert w Filharmonii Narodowej. Prowadziła te koncerty Jadwiga Mackiewicz, znana jako Ciocia Jadzia, i prowadzano na nie dzieci inteligencji, by się nasłuchały muzyki poważnej. Cieszcie się – powiedziała prowadząca w pewnym momencie – bo poznajecie jako pierwszych w swoim muzycznym życiu Bacha i Schuberta, a nie disco polo. Nie zostaliście skażeni.

Dlaczego to zapamiętałem? Nie wiem. Ale są to niesamowicie istotne słowa, które pokazują, dlaczego dziś odbywa się gra w chama i z czego wynika: z rosnącego w latach 90. poczucia lepszości inteligenta od reszty Polaków, które ostatnio zostało zachwiane. Bodaj najmocniej to zachwianie w sferze sztuki objawiło się, gdy piosenka „Ona tańczy dla mnie" zyskała na YouTubie kilkadziesiąt milionów wyświetleń. „Newsweek" opublikował wtedy rozmowę Piotra Bratkowskiego z Krzysztofem Vargą, tłumaczącym to zjawisko napływem na uniwersytety ludzi z mniejszych miasteczek, którzy po ortegowsku nie czują potrzeby konfrontacji swoich gustów z jakimś wyższym porządkiem.

Dało się w tych słowach słyszeć pogardę – ale taką, na którą pogardzany nie zareagował. Pewien pieśniarz disco polo powiedział mi raz, że ludzie, którzy na jego muzyce się wychowali, dziś są dyrektorami firm. I nie wstydzą się tego, czego słuchają – bo słuchają tego, czego chcą, a nie tego, co ktoś inny mówi im, żeby słuchali.

Dyskurs, podarunek transformacji dla inteligenta, z wolna zaczął mu się wymykać.

Gdyby spróbować wpisać XIX-wieczny inteligencki ideał w figury starożytne, powiedzielibyśmy, że inteligent to arystotelesowski człowiek wielkoduszny: odczuwający ze swojej pozycji słuszną dumę, która nigdy nie staje się pychą. W słusznej dumie zawiera się skromność i rzutkość intelektu, w pysze jest zawarte poczucie własnej nieomylności, które każdego, kto myśli inaczej, wyrzuca poza racjonalność.

Inteligent III RP to człowiek pyszny; jego ideałem jest Beniamin Bezetzny, pod jakim to mianem w „Marszu Polonia" Jerzy Pilch sportretował Jerzego Urbana. Akcja powieści dzieje się w podwarszawskiej posiadłości Bezetznego, w którymś momencie narrator pyta gospodarza, kim są jego sąsiedzi. Beniamin odpowiada: Graniczę z Polską.

To oczywiście gigantyczne uproszczenie – na dobry polski lud i złe zeuropeizowane wielkomiejskie elity wykształciuchów, obrazowanszczinę. Zanim jednak postaram się je obalić, zastanówmy się, jakie zasieki na granicy z Polską inteligent sobie postawił: w jakich przestrzeniach najmocniej ujawniało się jego panowanie nad dyskursem. W uniwersytetach? Nie sądzę, musiałyby być one bardziej ekskluzywne, tymczasem i one przyczyniły się do upadku inteligenta – jedyny w miarę obiektywny cenzus bycia nim w latach 90. w związku z upowszechnieniem tytułu magistra rozmył się. W rynku książki? Żeby za jego pomocą dominować ideologicznie, książki musiałyby się sprzedawać – największy inteligencki bestseller ostatnich lat, czyli „Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk, kupiło ledwie 100 tysięcy Polaków. Tymi zasiekami są wyłącznie wielkie media umożliwiające szybkie ferowanie wyroków na sprawy jak najbardziej aktualne i partykularne, czyli – polityczną sprawczość. Tyle że mediom urosła konkurencja.

Daleki jestem od oskarżania internetu o wszelkie zło tego świata. Nie uznaję jednak za przypadkowe, że szczytowa faza gry w chama przypada na czas, gdy gazety czują ekonomiczną zadyszkę, a młode pokolenie szuka informacji i dyskutuje w internecie.

Spełnia się w ten sposób przepowiednia wypowiedziana przez Romana Giertycha w czasach, gdy był jeszcze narodowcem: że prawica nigdy nie wygra wyborów w Polsce, ale narzuci swoją narrację. I wygrała, i narzuciła; a co pozostało inteligentowi?

To, co wujowi Konstantemu: granie w chama z przebłyskującą świadomością, że jutro musi część służby zwolnić, bo nie jest jej w stanie płacić. Jednym słowem – pogarda dla kogoś, kto już podejrzewa, że przegrał, ale sądzi, że dawna pozycja go do pogardzania predestynuje.

Powiesić na gruszy

Nie predestynuje. „W internecie – napisał kiedyś amerykański prawnik Jeffrey Rosen – największym grzechem jest uważanie samego siebie za kogoś lepszego od innych". Dzisiejsze społeczeństwo, zwłaszcza młode jego pokolenie, jest jednym wielkim internetem, w którym panuje ta sama zasada.

Pytanie jednak – czy inteligent w ogóle może to zrozumieć?

Moim zdaniem nie. Za przykład niech posłuży kazus tych, którzy krytykują uprawianą przez Mikołejkę czy Kuczoka grę w chama, krytykują z pozycji lewicowych, chama definiując wyłącznie ekonomicznie. Na przykład: partia Razem, której etos jest faktycznie wielkodusznym społecznikowskim etosem XIX-wiecznego inteligenta.

W jej działania – skupienie się na kwestiach nierówności – także jest jednak wpisana ideologiczna dominacja. Razem nie mówi o kwestiach światopoglądowych i ideologicznych, ale jej program je zawiera, jakby były już konkluzywnie rozstrzygnięte. Razem chce poprawić byt materialny tych, którzy żyją w biedzie, jednocześnie narzucając im swoją ideologię – bo jakakolwiek inna jest poza granicą racjonalności. To przykład pychy.

Inteligencja III RP tak upiła się władzą nad dyskursem, że uznała, iż Polska nie może się bez niej obejść. Jej działania doprowadziły do tego, że dziś słowo „inteligent" może funkcjonować jako obelga. Ci, którzy go w ten sposób używają, nie zwracają uwagi na polityczne afiliacje inteligenta. Dla nich niepożądany jest każdy mędrek, który uważa, że wie lepiej: który definiuje, co jest racjonalne, a co nie. Bo kojarzy się z tym, że definiował to lewicowo-liberalnie.

Może to mieć dwojaką konsekwencję.

Pierwsza: gracze w chama utracą wszelkie wpływy nad dyskursem publicznym. To już się dzieje, bo w chama gra się tylko we własnym gronie – i dla siebie.

Druga: być może z inteligencją III RP stanie się to, co – nie wiemy – stało się udziałem państwa Hurleckich, gdy Miętus wzbudził w chamach chęć buntu. Parobkowi Walkowi nie starczy, że grzmotnął ją po mordzie głosowaniem w wyborach inaczej, niż chciała. Postanowi ponadto powiesić ją na gruszy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

To było w ostatnie wakacje. Przeglądałem w internecie ogłoszenia szukających sponsora nastolatek – mam w nowej powieści postać, która zarabia w ten sposób na życie. W końcu trafiłem na anons dziewczyny z Warszawy. Moją uwagę przykuł fragment: „Jestem konkretną dziewczyną, a nie żadną inteligentką".

Oczywiście się roześmiałem. Ogłoszenie nastolatki brzmi przecież jak żart zbudowany na prostej zasadzie – odwrócenia przyjętego porządku znaczeń. Termin „inteligent", który konotowałem pozytywnie, został użyty jako obelga.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków