Jan Maciejewski: Symfonia strachu

Sztuka od zawsze wyprzedzała rzeczywistość. Leonard Bernstein powiedział w latach 60., że dopiero po wszystkich kataklizmach pierwszej połowy XX wieku jest w stanie zrozumieć muzykę Gustawa Mahlera.

Publikacja: 23.06.2017 18:00

Jan Maciejewski: Symfonia strachu

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Kompozytora, który zmarł w 1911 r., a za życia powtarzał: „moje czasy jeszcze nadejdą". I nie był to z jego strony wyraz pychy, tylko raczej przepowiednia. Po prostu wiedział więcej od żyjących wokół niego ludzi, a muzyka, którą komponował, była tylko wyrazem tej wiedzy.

Dlatego nie istnieje nic takiego jak „społeczna użyteczność sztuki". Trwa ona w zbyt wielkim napięciu, konflikcie ze światem takim, jaki on aktualnie jest. Jest on bowiem zbudowany z fałszu, ustępstw, małych i większych kompromisów. Tymczasem zajęciem artystów jest odkłamywanie życia, docieranie do prawdy o nich samych, a poprzez to – o świecie wokół nich. Są z założenia niepotrzebni swoim współczesnym, ich czasy dopiero nadejdą. Podstawowym, wcześniejszym od nut, barw czy słów materiałem, z którego korzystają, jest właśnie uczucie nieprzynależności, odstawania od świata. Uczucie, które w nich samych powoduje lęk, a w ich otoczeniu wzbudza nieufność. Jedną z największych ofiar tego stanu rzeczy, sposobu istnienia artystów w świecie, był rosyjski kompozytor Dymitr Szostakowicz.

26 stycznia 1936 r. Józef Stalin zasiadł na widowni Teatru Bolszoj. Tego wieczora wykonywana była opera Szostakowicza „Lady Makbet mceńskiego powiatu". Sekretarz generalny partii wyszedł przed rozpoczęciem trzeciego aktu. Dwa dni później dziennik „Prawda" opublikował krótki, niepodpisany przez żadnego autora artykuł pod tytułem „Chaos zamiast muzyki". Prawdopodobnie napisał go sam Stalin. „Strzępy melodii giną w skowycie. To lewacki tumult zamiast naturalnej, ludzkiej muzyki" – pisał o operze Szostakowicza autor artykułu. To był początek trwającego dwa lata piekła.

Kompozytor od tego momentu kolekcjonował i wklejał do specjalnie przygotowanego albumu szkalujące go artykuły. W ciągu trzech tygodni zebrał w sumie 83 strony obelg na swój temat. W międzyczasie rozpoczęła się w Związku Radzieckim kolejna z czystek. Znikali twórcy i intelektualiści. A Szostakowicz czekał. W odpowiedzi na prośbę o udzielenie mu audiencji u Stalina usłyszał, że wódz zadzwoni do niego, kiedy znajdzie na to czas. „Cichutko żyję w Moskwie. Nie wychodzę z domu. Oczekuję telefonu. Nie mam wiele nadziei na to, że zostanę przyjęty, ale mimo wszystko czekam" – pisał w liście do przyjaciela.

Treścią nagonki na Szostakowicza był zarzut „formalizmu", zbytniego skomplikowania i pesymizmu jego utworów. Kompozytor nie zdecydował się na wykonanie, napisanej w większości jeszcze przed ukazaniem się „Chaosu zamiast muzyki", swojej IV symfonii. Rozpoczął pisanie nowej, „prawomyślnej", V symfonii. Jej środkowa część brzmi jak „szlochanie, samotny płacz w środku nocy, wołanie o pomoc, uporczywe błaganie o litość" – pisze muzykolog Alex Ross. W finale nastrój rozpaczy znika, trąbki wykonują głośne fanfary, symbol władzy. „To była jego odpowiedź. Dobra odpowiedź" – zanotował w pamiętniku jeden ze słuchaczy obecnych na premierze V symfonii.

„Strach, jaki odczuwamy w obliczu naszej egzystencji, zawsze zostaje pokonany przez bardziej prymitywny strach przed przemocą i unicestwieniem" – pisała w czasach wielkiej czystki Nadieżda Mandelsztam. Szostakowicz przetrwał. Bywał później odznaczany przez władze i określany mianem „najwybitniejszego radzieckiego kompozytora". Po wielu latach, w czasie odwilży po śmierci Stalina wstąpił do partii i stanął na czele Związku Kompozytorów Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Podobno powtarzał wtedy: „jestem dziwką i zawsze nią będę".

Czasy Szostakowicza nadeszły za jego życia. Zdołał się dopasować do otaczającej go rzeczywistości. Strach, który czynił z niego artystę, zniknął pod naporem lęku przed fizycznym unicestwieniem.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kompozytora, który zmarł w 1911 r., a za życia powtarzał: „moje czasy jeszcze nadejdą". I nie był to z jego strony wyraz pychy, tylko raczej przepowiednia. Po prostu wiedział więcej od żyjących wokół niego ludzi, a muzyka, którą komponował, była tylko wyrazem tej wiedzy.

Dlatego nie istnieje nic takiego jak „społeczna użyteczność sztuki". Trwa ona w zbyt wielkim napięciu, konflikcie ze światem takim, jaki on aktualnie jest. Jest on bowiem zbudowany z fałszu, ustępstw, małych i większych kompromisów. Tymczasem zajęciem artystów jest odkłamywanie życia, docieranie do prawdy o nich samych, a poprzez to – o świecie wokół nich. Są z założenia niepotrzebni swoim współczesnym, ich czasy dopiero nadejdą. Podstawowym, wcześniejszym od nut, barw czy słów materiałem, z którego korzystają, jest właśnie uczucie nieprzynależności, odstawania od świata. Uczucie, które w nich samych powoduje lęk, a w ich otoczeniu wzbudza nieufność. Jedną z największych ofiar tego stanu rzeczy, sposobu istnienia artystów w świecie, był rosyjski kompozytor Dymitr Szostakowicz.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów