Wystarczyło spektakularne zwycięstwo Emmanuela Macrona z Marine Le Pen w wyborach prezydenckich we Francji, do tego bolesna porażka Theresy May z Jeremym Corbynem w wyborach parlamentarnych i dla osłody jeszcze poważne problemy Donalda Trumpa z powodu zeznań byłego szefa FBI Jamesa Comeya, aby niebo nad Europą zaczęło się nagle rozpogadzać. Brakuje jeszcze tylko zwycięstwa Angeli Merkel, na które wszyscy czekają we wrześniu, by w większości europejskich stolic niedawne lęki graniczące z histerią, spowodowane Brexitem, porażką Hillary Clinton i coraz silniejszą pozycją tak zwanych partii populistycznych w zachodnich społeczeństwach, we Włoszech, w Austrii, we Francji czy w Holandii, całkiem się rozwiały, jak ciężki, koszmarny sen. Ta zmienność nastrojów pokazuje, w jak wielkim emocjonalnym rozchwianiu znalazł się współczesny Zachód.
Kasandryczne wizje
Zachodni liberalizm, ten, który zwyciężył pod koniec XX wieku komunizm i który z sukcesem zbudował cały pozimnowojenny porządek w Europie i na świecie, nadając także nowe kierunki rozwoju w naszej części środkowej Europy, w 2016 roku wpadł w całkowicie apokaliptyczny nastrój. Najgorsze historyczne analogie i wizje zyskały nagle status niezachwianych dogmatów na temat przyszłości Europy, która za sprawą populizmu miała pogrążyć się na nowo w nacjonalizmie, wojnie, tyranii czy wręcz w jakiejś nowej formie totalitaryzmu. Wybitni intelektualiści i stojący na czele rządów politycy całkiem na poważnie przybrali kostium Kasandry, wieszcząc powrót najstraszliwszych katastrof z 1914 i 1933 roku. Skąd jednak brał się ten katastrofizm w przypadku liberalizmu, który jeszcze niedawno cieszył się niezachwianą pozycją jedynego bohatera współczesnej historii Europy, ba, całego współczesnego globalnego świata, i przyciągał ludzi przekonanych o tym, że ludzkość, przynajmniej ta, która zaludnia świat Zachodu, może zmierzać wyłącznie w jednym, słusznym, wyznaczonym przez liberalizm kierunku?
Psychologicznie może to być wytłumaczalne. Jeśli ktoś wierzył, za Fukuyamą, że historia świata naprawdę zmierza do określonego przez zachodni liberalizm końca, że przeszkody na tej drodze mogą rzucać jedynie nieliberalne i egzotyczne tyranie, takie jak Chiny czy Rosja, lub nie do końca jeszcze „oświecone" społeczeństwa na peryferiach Zachodu, jak na Węgrzech czy w Polsce, to tak otwarte zanegowanie liberalnych wartości przez znaczną część zachodnich wyborców przedstawiało się w 2016 roku jak niespodziewany i przerażający wybuch dżumy w samym środku tętniącego życiem, nowoczesnego miasta. Ta, jak ją nazwano, populistyczna rewolta zagroziła nagle upadkiem liberalnych rządów i liberalnych zasad w kolejnych zachodnich państwach, co musiałoby doprowadzić do destrukcji całego pozimnowojennego porządku i do geopolitycznej katastrofy. Panujący jeszcze rok temu nastrój zbliżającej się apokalipsy Zachodu był więc z tej perspektywy zupełnie zrozumiały.
Racjonalny rynek
Istotna dla owego poczucia zagrożenia, a nawet klęski, była na pewno utrata wiary w podstawowe prawdy, bez których liberalna wizja świata nie mogła funkcjonować w roli jedynej możliwej recepty rozwoju zachodnich społeczeństw. Nie były to już wszakże owe staroświeckie reguły, w które w XIX wieku wierzyli dawni, tradycyjni liberałowie, takie jak wolna debata czy ucieranie się racji poprzez dyskusję. Przede wszystkim chodziło o niewzruszoną wiarę w racjonalność rynku i finansów, która miała przynosić same dobre rozwiązania. Na tej wierze budowano i legitymizowano całe polityczne strategie i programy, na niej opierano stabilność porządków społecznych. Istniały oczywiście możliwości korekty, można było iść bardziej na lewo, w stronę pewnych rozwiązań socjalnych, albo na prawo, głosząc konieczność deregulacji i niskich podatków. Zasadniczo jednak racjonalność gospodarki rynkowej stanowiła fundament liberalnego, współczesnego świata. I tutaj właśnie kryzys finansowy w bezwzględny sposób obnażył iluzję racjonalności rynków. Jeśli były tak racjonalne, to dlaczego doszło do kryzysu finansowego na tak ogromną skalę? Dlaczego nikt nie powstrzymał go w porę?
Co gorsza, kryzys finansowy podkopał wiarę w podstawową obietnicę pozimnowojennego świata Zachodu, na której budowano także transformację Europy Środkowej po 1989 roku – wiarę, że rynek i wolny handel zbudowane są w sposób optymalny, zapewniający niekończący się wzrost gospodarczy, a w konsekwencji dobrobyt społeczeństw. Dzięki temu każde kolejne pokolenie miało żyć lepiej od swoich rodziców, co dawało niezachwianą gwarancję społecznej stabilności światu Zachodu. Z tej perspektywy antyliberalna rewolta zwolenników Brexitu czy Trumpa jawiła się przede wszystkim jako zemsta tych wszystkich, którzy zostali pokrzywdzeni przez kryzys finansowy i turbokapitalizm.