Ale cytat niepełny, bo wers, z którego został on zaczerpnięty brzmi w pełnej wersji: „niestałą i zmienną jest zawsze kobieta". I dopiero w tej postaci Wergiliusz rymuje się z najnowszą płytą Marling. Artystki, która jeszcze kilka lat temu w poszukiwaniu wewnętrznego spokoju porzuciła gitarę i scenę, obcięła włosy i zajęła się prowadzeniem zajęć z jogi. „Semper Femina" opowiada o kobiecości w bezpretensjonalny i wciągający sposób. Marling nie epatuje zranieniami, nie stara się w nachalny sposób uwodzić słuchacza. W kolejnych wersach daje tylko urywki odpowiedzi, buduje swoją opowieść w równej mierze na wyznaniach, co niedopowiedzeniach. Zamiast uwodzić, zwodzi.

Jej pastelowy głos jest naturalny i miękki, wybrzmiewa jakby mimochodem. Marling wie, że największą siłą zarówno artystki, jak i kobiety jest tajemnica. Ale pod tą zewnętrzną delikatnością kryją się gwałtowność i determinacja, jak choćby w jednym z wersów piosenki „Next time" – „Nie chcę być taką, pokonaną strachem przed ucieczką. Zrobię to lepiej następnym razem".

Jak powstrzymać szczerość przed osunięciem się w banał? Odpowiedzią udzieloną na „Semper Femina" są konkret i skromność. Laura Marling nie używa wielkich słów, nie pozuje na femme fatale. Chce powiedzieć tylko tyle, ile potrzeba.

Niedopowiedzenie i tajemnica są wpisane również w konstrukcję całego albumu. Na końcu zamykającej album kompozycji „Nothing, not nearly" słychać dźwięk odkładanej gitary, otwieranych drzwi i śpiew ptaków dochodzący z zewnątrz. „Semper Femina" to tylko część prawdy o Laurze Marling. Jej reszta znajduje się za drzwiami studia, z daleka od mikrofonu.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95