– Duży szacunek należy się ich przewodnikom. To musiał być dla nich potężny szok. I te 80 metrów przejść na kolanach z psami. Sami jesteśmy piekielnie zmęczeni. Mimo ochraniaczy mamy zdarte kolana i łokcie, bo ileż dni można się czołgać. Ale jak powtarza nam starszy stażem ratownik – przestaje boleć jak się w dziurze zrobi dziura. Coś w tym jest.
***
Po akcji przestałem wracać do domu, nie miałem siły prowadzić samochodu. Śpię w pracy, w centralnej stacji. A bywały dni, że musiałem na siłę jechać do domu, by zobaczyć rodzinę, dzieci. Nic tak nie pomaga jak zobaczenie tych, których się kocha. Wzruszyłem się, kiedy z torby z kanapkami wyciągnąłem pocztówkę z serduszkiem, którą napisała dla mnie córka – mówi.
– Mobilizuje nas nadzieja i adrenalina. Mówimy „trzeba zawsze iść po żywego". Ktoś powie, że to slogan, ale dla nas to jak okrzyk bojowy. Nie miałem w swojej karierze tego szczęścia, że znalazłem ludzi żywych. Moim starszym kolegom to się udało, dlatego wiem, że cuda się zdarzają. Jak chociażby uratowanie tej piątki górników z zawału w kopalni Siltech w Zabrzu.
Piąta ofiara wstrząsu w Zofiówce zostaje odnaleziona z wtorku na środę, 11. dnia akcji.
Ciało ostatniej ofiary uwięzione było pod jedną z konstrukcji w zniszczonym tąpnięciem chodniku H10. Transport pochłonął kilka godzin.
– Wiedzieliśmy, że powtórny wstrząs, nieprzewidywalny może nastąpić w każdej chwili. Wiemy, że czasem ratownicy, którzy mają nieść pomoc, giną – mówi Świerczek. Takie sytuacje się zdarzają – tak było na kopalni Krupiński w 2011 r., czy w Niwce-Modrzejów w 1998 r., kiedy to w nieczynnym i pozbawionym tlenu chodniku na poziomie 600 m zginęło czterech ratowników górniczych, a kolejnych dwóch zmarło w szpitalu.
– Nie jesteśmy bohaterami. Ale rodzina górnika uwięzionego na dole czeka na dobrą lub złą wiadomość. Chce bliskiego pochować. Tam, w Zofiówce to byli sami młodzi ludzie – podkreśla. Pięciu górników którzy zginęli w Zofiówce miało od 28 do 38 lat. Kopalnia pokryje wszystkie koszty związane z pochówkiem.
***
Feralnej soboty na Zofiówce pracowało zaledwie 250 górników. – Szczęście w nieszczęściu, bo ofiar mogło być znacznie więcej – mówi Jerzy Markowski, były wiceminister górnictwa i dyrektor kopalni Budryk. Zofiówka zatrudnia 2831 pracowników dołowych. Średnio na dobę zjeżdża na dół 2176 osób, plus 633 pracowników z firm zewnętrznych, które świadczą w kopalni usługi.
Pięciu górników, którzy zginęli, przygotowywało chodnik pod wydobycie. To był wstrząs samoistny, do którego – wszystko na to wskazuje – nie przyczynił się człowiek. – Wstrząs to efekt warunków naturalnych i działalności górniczej. Ta kopalnia ma trudnołamliwe pokłady, które tworzą dyslokację tektoniczną i naprężenia, których konsekwencją są wstrząsy. Ale człowiek musi umieć przewidywać skutki swoich działań, by do tego nie doprowadzić. O to chodzi w tym zawodzie – dodaje Jerzy Markowski.
Po akcji ratowniczej, która zakończyła się z chwilą odnalezienia ostatniego górnika, decyzją dozoru górniczego wyrobisko zostało zamknięte. Wybudowano tzw. korki przeciwwybuchowe, które z dwóch stron izolują miejsce tąpnięcia. Zdarzenie zbada komisja górnicza, która ma przeanalizować, ocenić i sprawdzić parametry zjawiska sejsmicznego, spadek naprężeń, ogniska wstrząsu oraz lokalizację. – Jest to zjawisko nietypowe w sensie rozmiarów i jego skutków – tłumaczy Adam Mirek, prezes Wyższego Urzędu Górniczego. Prace komisji pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy w tym rejonie będzie można prowadzić eksploatację i ewentualnie, na jakich warunkach. – Rozruch ściany H4 w pokładzie 409/4 miał ruszyć na przełomie sierpnia i września tego roku – mówi nam Joanna Karwot z biura JSW.
***
Czy się bałem? Na dole człowiek się odcina od takich myśli, emocji. Na chłodno myślę, że bałbym się ryzyka ponownego wstrząsu. Ale teoria mówi, że po wstrząsie następuje duże odprężenie, energia została oddana, długi czas powinien być spokój. Z drugiej strony wiemy, że ten wstrząs w Zofiówce, przynajmniej teoretycznie, nie miał prawa się wydarzyć – mówi Świerczek.
– Każda akcja zawałowa jest inna. Pamiętam zawał na kopalni Śląsk w 2015 r., gdzie wyrobiska uległy całkowitemu uszkodzeniu. Poniżej nie było żadnej wolnej przestrzeni. Dwie osoby zostały na dole. A my robiliśmy odwiert z powierzchni, by do nich dotrzeć. Drogi były dwie: kombajn chodnikowy szedł i drążył nowy chodnik, a drugi – z góry - szedł blisko kilometr w dół. Trafiliśmy idealnie co do centymetra. To była pod tym względem precedensowa akcja.
– Wzruszyłem się, kiedy odczytano nam list od rodzin. Dziękują nam, choć przecież ich bliskich nie uratowaliśmy.
– Słyszałem, że byliśmy hejtowani w internecie, ale nie czytamy tego. Jak ktoś zazdrości górnikowi przywilejów – zapraszam na dół. Ratownicy pracują do 50. roku życia. Jako ratownicy musimy mieć doskonałą kondycję, teraz mamy mocną ekipę sportową, chłopaki biegają w maratonach. Co roku przechodzimy trudne badania wysiłkowe, m.in. jak ciało reaguje na warunki wysokich temperatur i ciśnienia. Musimy prowadzić zdrowy tryb życia, żeby w akcjach dać radę.
Wypadki na kopalni były, są i będą, ale coraz mniej osób ginie. Górnicy są dziś bardziej świadomi zagrożeń, nie chcą ryzykować życiem.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95