Tekst jest świetnie napisany i bardzo wyważony. Czytelnicy „Wyborczej" w komentarzach nie zostawiają na autorce suchej nitki, choć przecież prowadzi ona właśnie upragniony dialog, którego wszyscy tak się domagają.
Zostałam niedawno zaproszona na debatę, której bohaterami byli przywódcy partii opozycyjnych albo ich istotni przedstawiciele. Szybko okazało się, że do porozumienia nie dojdą. Nie było tam woli walki o instytucje, takie jak sądy i Trybunał. Uczestników dyskusji nie bolały kwestie, które wyciągają na ulice protestujących ludzi. Istotne są z ich punktu widzenia tylko trzy postulaty: rozdział Kościoła od państwa, legalizacja aborcji i związków homoseksualnych. Obecna tam Barbara Nowacka chętnie i często powtarzała slogan: „po prostu rozmawiajmy". Na to wstała kobieta z widowni. Stwierdziła, że jest gorliwą uczestniczką czarnych marszów, ale za dużo w nich wątków, które sprowadzają się, jak to określiła, „do macicy". A one nie chodzi przecież na te demonstracje tylko w tej sprawie. Odpowiedź Barbary Nowackiej brzmiała: tak będzie nadal, bo tak czasem być musi. A więc nie ma rozmowy. Jest tylko jedna słuszna droga.
Będziemy nagradzać Natalię Przybysz za to, że sprawiła sobie ulgę, usuwając ciążę. Nie piszę o tym bez powodu. Historia ta dokładnie obrazuje różnicę między lewicą a lewactwem. Natalia Przybysz po dokonaniu aborcji pisze: „Czuję wielką ulgę. Nagle cieszysz się wszystkim w swoim życiu, tym, co masz. Robisz postanowienia, jakby był Nowy Rok – że teraz zrobisz to i tamto. To najbardziej uskrzydlające przebudzenie".
Taka to apoteoza aborcji. A teraz wyobraźmy sobie, że sąsiad jakiejś Pauliny gra na saksofonie. Strasznie jej to przeszkadza. Przeprowadzić się? Ile to kłopotu! Paulina podaje więc sąsiadowi zatrutą herbatę. A potem? Jaka cisza... Czuje wielką ulgę. „Nagle cieszysz się w swoim życiu wszystkim, co masz". I to jest właśnie lewactwo. Bez dylematów moralnych, wyrzutów sumienia, wyrzeczeń.
Określenie „lewackość" pojawia się już częściej niż słowo „lewica". To trochę tak jak ze słowem „komuna". Powstało jako rodzaj słownego potworka odzwierciedlającego fakt, że to, co działo się w państwach bloku wschodniego, nie jest podobne ani do komunizmu, ani do socjalizmu. To samo z „lewactwem". Ani to kapitalizm, ani socjalizm. Trybunał Konstytucyjny? Może to ważne, ale... Dziewczyny! Po pierwsze, orgazm, potem najwyżej aborcja. Rozmawiajmy, ale tylko o tolerancji dla mniejszości, bo polemika z mniejszością to nie prowadzenie rozmowy, tylko posługiwanie się językiem nienawiści. Jedzmy więc, kupujmy, bawmy się. Sprowadźmy uchodźców, byle tylko nie do naszych eleganckich mieszkań.