Kto się zajmuje ks. Dolindo, zapłaci cierpieniem

Mam przeczucie, że dla zaganianego, zagubionego i zmęczonego człowieka ks. Dolindo będzie jak maska tlenowa w zatęchłym klimacie postnowoczesnego udawania – pisze kapłan we wstępie do książki Joanny Bątkiewicz-Brożek „Jezu, Ty się tym zajmij! o. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda".

Publikacja: 05.05.2017 18:00

Foto: materiały wydawnictwa

Po raz pierwszy zetknąłem się z ks. Dolindo za pośrednictwem jego charakterystycznej modlitwy: „Jezusie, Ty się tym zajmij". Mówili mi o niej moi włoscy przyjaciele Bruno i Silvia Serafini z Maceraty na początku lat 90. ubiegłego wieku, goszcząc mnie jeszcze jako seminarzystę podczas letniej praktyki językowej. Zapamiętałem wówczas brzmienie modlitwy, nie wiedząc, od kogo ona pochodzi. Jako młody kapłan natrafiłem na ślad o ks. Dolindo, wczytując się w biografię św. ojca Pio. Wywarł na mnie wrażenie „ślad" ukryty w reprymendzie włoskiego stygmatyka pod adresem pielgrzymów z Neapolu: „czemu przychodzicie do mnie, skoro u siebie macie świętego!". Postanowiłem tym „śladem" podążyć.

Aż się poprawisz

Kim jest ów święty z Neapolu? Po kilku latach pracy w duszpasterstwie akademickim wyjechałem na staż naukowy do Włoch. Zgłębiając „włoski personalizm", natrafiłem na bł. Antonia Rosminiego i ks. Dolindo Ruotolo, dwóch kapłanów zranionych trudną miłością do Kościoła. Podobne doświadczenie bolesnej próby wiary w swoim Kościele, podobna postawa heroicznej pokory i miłości do Matki Eklezji. Wyprzedzili epokę, dlatego też wydawali się do niej niedopasowani. Mimo że dzielił ich dystans całego pokolenia – ks. Dolindo urodził się 27 lat po śmierci ks. Antonia – połączyła ich heroiczna walka o autentyczność przesłania ewangelicznego i wysiłek najdoskonalszego spojenia go z życiem. Obaj zderzyli się z Goliatem Świętego Oficjum, starli się z obawami i lękami epoki, gnuśnym letargiem, któremu uległo wielu stróżów Dobrej Nowiny.

Kluczem do osiągnięcia zwycięstwa na Krzyżu jest zawsze gotowość do wstąpienia na niego i oddania życia. Jak Chrystus. Antonio Rosmini musiał o ponad pół wieku dłużej od ks. Dolindo czekać na rehabilitację. Za to o wiele szybciej zasłużył na uznanie świętości życia. Został beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI w listopadzie 2007 roku. Sprawa kapłana z Neapolu czeka jeszcze na swój chwalebny finał w Kościele.

Zapoznawałem się z nielicznymi książkami o ks. Dolindo, z jego „Autobiografią", „Kwiatkami", listami do kapłanów i do swych duchowych córek. Pewnego razu dowiedziałem się o jego charyzmacie proroctwa wyrażanym za pośrednictwem immaginette (świętych obrazków – red.) i z niezwykle miłym zaskoczeniem natrafiłem na ślad jego profetycznej intuicji wyrażonej, 13 lat przed wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, co do przyszłej konfrontacji Jana Pawła II z ateistycznym światem komunizmu. Dotarłem też do świadectw o nim arcybiskupa Pavla Hnilicy, słowackiego bohatera podziemnej walki o przetrwanie Kościoła u naszych południowych sąsiadów". Ks. Dolindo bywał obecny w moich homiliach i katechezach.

Podczas wakacji duszpasterskich spędzanych w małej nadmorskiej parafijce nieopodal Wenecji zauważyłem, jak niektórzy Włosi żywo reagują zainteresowaniem na postać neapolitańskiego kapłana. Roberta i Alberto, którzy od niedawna zbliżyli się do Kościoła, poczuli się żywo dotknięci świadectwem o ks. Dolindo, zwłaszcza że dotąd nic o nim nie słyszeli, pomimo częstych wyjazdów zawodowych pod Wezuwiusz. Na początku września 2015 roku pojechaliśmy razem odwiedzić „świętego". Dzięki tej wizycie zobaczyłem kościół św. Józefa i Madonny z Lourdes, odprawiłem mszę przy grobie księdza Dolindo. Poznałem też strażniczkę jego pamięci, bratanicę, panią Grację Ruotolo. To były chwile uprzywilejowanego spotkania ze świętością duchowego giganta z Neapolu. Siostry Franciszkanki zaopatrzyły mnie w nowe książki.

Gdy zwiedzałem kościół św. Teresy al Museo, niska zakonnica w szarym habicie, Filipinka, jakby od niechcenia rzuciła mi uwagę zza pleców: „Trzeba uważać, bo kto się zajmuje sprawą ks. Dolindo, zapłaci cierpieniem". Po czym od razu przeszła do wyjaśniania ściszonym głosem – bowiem zakonnice modlą się nieustannie przed Najświętszym Sakramentem – że tutaj właśnie zastała ks. Dolindo wiadomość o rehabilitacji. I tu po wielu latach mógł znowu odprawić mszę świętą.

Po powrocie do kraju czekały na mnie niekorzystne nowiny o moim zdrowiu: powtarzanie badań diagnostycznych, przygotowanie do operacji, planowanie dalszych terapii. „Przyszedł czas, abyś oddał coś z siebie bezpowrotnie" – powiedziała mi znajoma lekarka. „Kwiatki o ks. Dolindo" wraz z modlitwą „Jezusie, Ty się tym zajmij" powędrowały wraz ze mną do kliniki. Miałem w pamięci świeżą wizytę w Neapolu i to, co mi wyszeptała siostra w kościele św. Teresy. Sandra, inna fanka ks. Dolindo, gdy dowiedziała się o mojej „próbie", postanowiła ukarać „świętego": odwróciła do ściany jego fotografię, mówiąc: „pozostaniesz tam, aż się nie poprawisz". Brzuch mnie bolał ze śmiechu.

Wieczorem przed zabiegiem zadzwonił telefon. Grazia z Neapolu: „Padre, pamiętaj – Dolindo wybrał sobie ciebie! Modlimy się tutaj w twej sprawie u jego grobu". „Jezusie, Ty się tym zajmij! Jezusie, Ty się tym zajmij!". Ktoś z lekarzy powiedział mi, że być może nie będę mógł mówić. Co zatem będę robił? „Będziesz pisał". Kiedyś pewien ojciec wyjaśnił swemu synkowi przed odwiedzinami u mnie, że idzie się spotkać z Bożym wojownikiem Jedi. Gdy maluch mnie zobaczył, był wyraźnie rozczarowany. Nie było ani włóczni, ani miecza, ani miotacza ognia... Czym zatem walczy ten Boży wojownik? „Piórem" – powiedział ojciec. Bardzo mi to przypadło do gustu.

Dziś walczę i słowem, i ustami, i piórem. Jezus wszystkim się zajął. Ostatnio usłyszałem od mego chirurga: „Masz pan jakieś chody u góry. Jak tak dalej pójdzie, przeniosę się na emeryturę".

Ks. Dolindo przyszedł do mnie w samą porę: przekraczania kapłańskiej „dwudziestki" i życiowej „pięćdziesiątki". Wielu mistrzów duchowych przestrzegało przed „demonem południa". To duch zniechęcenia dopadający wędrowca w połowie drogi: już nie pamięta entuzjazmu początków, a celu wędrówki nie widać. Nadchodzi znużenie, słońce parzy w głowę, stopy robią się ciężkie. Ogarnia pokusa zatrzymania się w połowie drogi, pokusa połowiczności. Dopada ona tak kapłanów, jak i małżonków, i innych samotnych żeglarzy. Zwłaszcza, gdy jeszcze nadciąga jakieś cierpienie...

Uczeń Chrystusa

Ukrył się dobrze. Niebawem minie pół wieku od jego odejścia, a wciąż niewielu ludzi o nim słyszało, nawet w Italii. Dyskretny i pokorny – jak całe jego życie. Miał się za ostatniego i najnędzniejszego. Pragnął tylko chwały Bożej. Ukrył się nie tylko w Neapolu pod Wezuwiuszem, mieście śmieci i kamorry. Tkwi wciąż schowany także w archiwach swego Apostolatu Wydawniczego skrupulatnie strzeżonego przez braci i siostry zakonu Franciszkanów od Niepokalanej, jak również w zasobach Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych, do której trafiły materiały zarezerwowane na potrzeby procesu beatyfikacyjnego.

Ukrył się przede wszystkim za Słowem Bożym. Kochał Słowo Boże, czytał je, studiował, skomentował wszystkie księgi Pisma Świętego, przepowiadał je z mocą i wytrwale. Jego bratanica Grazia Ruotolo powiedziała mi pewnego razu, że ks. Dolindo był przekonany, iż ludzie dowiedzą się o nim dopiero wtedy, gdy Biblia materialnie znajdzie się w ich rękach. Stał się sługą „powrotu Pisma Świętego z wygnania" w naszym Kościele, który na Soborze Watykańskim II wśród priorytetów duszpasterskich przyjął przywrócenie centralnej rangi Słowu Bożemu w liturgii i życiu współczesnych katolików. Bardzo mu zależało na tym, by dzisiejsi wyznawcy Jezusa z Nazaretu stali się na nowo talmidim – uczniami, a nie klientami. Uczeń zaś ma ucho otwarte, co wyraża dobitnie jeden z najstarszych wizerunków Matki Bożej w rzymskich katakumbach. Maryja jako pierwsza i najwierniejsza uczennica Pańska ma wyraziście wyeksponowane ucho: „Pan Bóg Mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu, przez słowo krzepiące. Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył Mi ucho, a Ja się nie oparłem ani się cofnąłem" (Iz 50, 4-5).

Jak wyjaśnia biblista David H. Stern, „słowo »uczeń« nie jest w stanie oddać bogactwa więzi łączącej rabina i jego talmidim. Więź ta zasadzała się na zaufaniu w każdej dziedzinie życia, a jej celem było to, aby talmid stał się jak jego rabbi". Ewangelista św. Marek zauważa, że Jezus spośród tłumów, które za Nim szły, „przywołał do siebie tych, których sam chciał". Byli powoływani jako uczniowie, „aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki, i by mieli władzę wypędzać złe duchy" (Mk 3, 13-14). „Oznacza to, że uczniowie z Nim przebywali – wyjaśniał niemiecki biblista E. Schweizer – chodzili z Nim, jedli i pili, słuchali tego, co mówił i patrzyli, co czynił, byli z Nim zapraszani do domów albo też odwracano się od nich i Niego. Nie byli powołani do wielkich czynów religijnych czy jakichkolwiek innych. Zostali zaproszeni, by być przy Jezusie jako Jego towarzysze. Dlatego nie mieli napawać się własną ważnością, przypisywać sobie osiągnięć czy obarczać się odpowiedzialnością za niepowodzenia. Mieli tylko uważnie obserwować Jezusa i to wszystko, co dzieje się za Jego sprawą. Na Niego mieli złożyć swe troski, zmartwienia i obawy".

Ponadto z ewangelicznego tekstu wynika, że przebywanie z Jezusem, naśladowanie Go i współudział w Jego misji są ze sobą powiązane. Jezus dał swoim uczniom pełen autorytet, by czynili Jego dzieło. Co więcej, w większości Ewangelie używają tych samych słów do wyrażenia działania zarówno Jezusa, jak i uczniów, na przykład w odniesieniu do głoszenia, nauczania, ewangelizowania, egzorcyzmów i uzdrawiania. Uczniowie mieli po prostu ogłaszać i czynić to, co Jezus ogłaszał i czynił. Byli ambasadorami Chrystusa, przez których przemawiał Bóg (por. 2 Kor 5, 20).

Temu opisowi w pełni odpowiada życie i misja ks. Dolindo. Pozostawał pod wrażeniem faktu, że – jak pisał w wydanych w 1940 r. medytacjach dla kapłanów – „istnieje niemalże identyfikacja między Jezusem a kapłanem do tego stopnia, że nie tylko jest posłany jako ambasador Boskiego Króla, ale wręcz uczestniczy w Jego królowaniu". Dla ks. Dolindo kapłaństwo było sposobem takiego właśnie przeżywania więzi identyfikacji ucznia ze swym Boskim Mistrzem. „Jezus tobą zawładnął i powinieneś wnieść Jego odblask w ten świat pełen ciemności... Jesteś cały Jego, a On żyje w tobie. Nie ma innego ciała, aby stać się widzialnym, jak twoje; nie ma innej pielgrzymującej duszy, poprzez którą mógłby podejmować na nową swą drogę miłości, jak twoja; nie posiada innych ust, by przemawiać do ludzi, jak twoje; nie ma innych rąk, by błogosławić i rozgrzeszać, jak twoje. Winieneś zatem żyć w Nim i poprzez Niego. Powinieneś pokochać Go i oddać Mu całkowicie samego siebie do tego stopnia, aby niczego obcego względem siebie w tobie nie znalazł. Jakakolwiek zgorzelina twej nędzy jest Mu zawadą i Go w tobie zasłania. Przechodzisz przed Nim i własnym cieniem Go zakrywasz. Nie może w żadnym przejawie twego życia rozkwitnąć, bo pokrywasz Go szronem tego świata. Nie wychyli się zza twych poczynań, jeśli uodpornisz je na działanie Jego łaski. Nie uśmiechnie się do innych z powodu twego serca zarażonego smutkiem spowodowanym bezładnym życiem. Pozostaje w tobie udręczony i ukrzyżowany, o ile nie złożony w grobie". Oto istota uczniowskiej wrażliwości ks. Dolindo: „Kto mnie widzi, winien widzieć Jezusa, kto całuje moją dłoń, winien całować Jezusa. Powinienem stanowić rodzaj pachnącego olejku pociągającego innych ku Niemu przyjemnością Jego woni... Nie dozwól, mój Jezu, bym nawet raz jeden przeszkodził Ci przejść przeze mnie i raz jeden nie żył w Tobie. Spraw, bym pozostał wierny misji, jaką mi zleciłeś aż do śmierci".

Święci ratują ten świat

Ojciec Pio wielokrotnie przestrzegał przed „ukrytą apostazją" zawłaszczającą sercami i wytworami kultury człowieka współczesnego. Św. Jan Paweł II pisał, że „europejska kultura sprawia wrażenie »milczącej apostazji« człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał". Mieli na myśli jeden z najcięższych grzechów, których może dopuścić się chrześcijanin, gdy po wielu latach świadomego i szczerego podążania za wiarą decyduje się na zerwanie więzi z Chrystusem i Jego Kościołem. Niemniej to, co w pierwszych pokoleniach uczniów Chrystusa wywoływało ból i łzy, dziś wydarza się nieomal niepostrzeżenie, bez przypisywania temu jakiegokolwiek znaczenia. Skoro chodzi o niewiele znaczący „epizod", to skąd w naszym społeczeństwie bierze się niewyobrażalna epidemia gniewu, narkotyków czy depresji ogarniająca zasobne społeczeństwa?

Wiele osób żyje dziś „jakby Boga nie było". Tkwimy w „nocy świata" – jak mawiał Heidegger – bowiem dramat człowieka współczesnego polega już nie tylko na tym, że w jego życiu nie ma Boga, ale że z powodu Jego nieobecności nie odczuwa już w sobie żadnego niepokoju. Nieszczęściem wydaje się fakt, że nie dostrzegamy już potrzeby przezwyciężenia śmierci, a więc powrotu do domu, do ojczyzny. Trwamy spokojnie na wygnaniu, czyli w grobowcu: miło urządzonym, z wygodami, bez ślubu, bez dzieci, bez kłopotów. Jedynym świętym ideałem stał się „święty spokój", nie dostrzegając, że chodzi o duchowość obowiązującą na cmentarzu.

Tymczasem biskupi zgromadzeni na synodzie zwołanym 20 lat po śmierci ks. Dolindo, poświęconym sytuacji Kościoła w Europie (1–23 października 1999 r.), doszli do wniosku, iż świat potrzebuje dziś ludzi pokroju świętego Franciszka czy św. Dominika. Nie uratuje nas nowy program duszpasterski, nowa strategia działania czy nowy katechizm, ale święci. Przekroczyliśmy bramy trzeciego tysiąclecia, żyjemy w jednoczącej się Europie, w której ludzie zapełniają stadiony i wielkie hale technoparty, a opuszczają katedry. Mamy niż demograficzny i świat przeniknięty debatą i polityką. Boimy się emigrantów, boimy się inwazji islamu. Wchodzą na rynek wciąż nowe i wciąż tańsze narkotyki i używki. Wielu młodych ludzi rezygnuje z życia, spędzając czas przed komputerem. Specjaliści mówią już o nowej, wirtualnej, internetowej osobowości, przystosowanej do spraw wyłącznie łatwych i lekkostrawnych.

Jan Paweł II powtarzał, że nie partie ani rewolucje, lecz święci uratują ten świat. Często to właśnie życie świętych, a nie naukowe prace historyków, filozofów czy teologów najlepiej interpretowało znaczenie jakichś wydarzeń. Dzięki nim odczytamy znaki czasów i dzięki nim nauczymy się na nowo odmawiać „Credo". Hans Urs von Balthasar życie świętych nazywał „dogmatyką doświadczalną". Czymś takim jest księga życia i cierpienia ks. Dolindo Ruotolo.

Chętnie dziś przywoływana i postulowana „rewolucja w Kościele" zależy od obecności ludzi, którzy poradzą sobie z dramatem oddzielenia w sobie plew i ziarna i w ten sposób dadzą wszystkim tę jasność, której nie można dojrzeć w samym słowie. Jak przekonywał ówczesny kard. Joseph Ratzinger, „ocalenie Kościoła może przyjść i przychodzi tylko z jego wnętrza, nie jest ono uzależnione od dekretów hierarchii. Papież Jan Paweł II niejednokrotnie mówił: «Kościół dzisiejszy nie potrzebuje nowych reformatorów. Kościół potrzebuje nowych świętych»".

Droga życiowa ks. Dolindo oraz jego doświadczenie cierpienia w Kościele nie jest łatwą lekturą. Niemalże 19-letnie odsunięcie go od zadań kapłańskich w następstwie fałszywych oskarżeń, ostracyzm, jakiego doznał w zgromadzeniu zakonnym i rodzinie, długie i, wydaje się, absurdalne przesłuchania i procesy urządzane przez kongregację Świętego Oficjum, umieszczenie jego dzieł biblijnych na Indeksie Ksiąg Zakazanych, liczni, nieraz anonimowi wrogowie, wypisujący paszkwile szargające mu opinię, zdrada doznana ze strony jednej z jego córek duchowych, przymusowe badania psychiatryczne, przycinki ludzkie i złośliwości... – trudno temu wszystkiemu nadać właściwe wyjaśnienie.

Dobrze, jeśli czytelnik, wczytując się w tę książkę, będzie świadomy intencji jej bohatera: „Miałem zawsze wielką miłość do Kościoła, do papieża, do kapłanów. Tę moją miłość Jezus swym działaniem i obecnością doprowadził do gigantycznych rozmiarów. Największy ból w mym obecnym uniżeniu odczuwam z tego powodu, że uderzenie przyszło od papieża i Kościoła, których tak bardzo miłuję. Lecz ja oddałem się w ofierze za ten Kościół i wydaje mi się to logiczną tego konsekwencją". Jestem wewnętrznie przekonany, że takie perły, jak padre Dolindo, winny być wyciągane na światło dzienne jako przedmiot chluby dla wyznawców w Chrystusa w dzisiejszym świecie. Mam przeczucie, że dla zaganianego, zagubionego i zmęczonego człowieka ks. Dolindo będzie jak maska tlenowa w zatęchłym klimacie postnowoczesnego udawania. Obudzi w niejednym sercu ufność w miłość Bożą i dostarczy odwagi w ryzykowaniu na rzecz poznania pełnego sekretu udanego człowieczeństwa. W skamieniałych sercach Jego akt zatracenia się w woli Bożej może zdziałać równie dużo dobrego, co przesłanie siostry Faustyny o Bożym miłosierdziu.

Gdy Maryja ukazywała się w Fatimie, Lourdes czy w La Salette, nikt z obecnych jej nie widział. Ludzie zdawali sobie sprawę z Jej obecności po odbiciu na twarzach wizjonerów. Wpatrując się w oblicze ubogiego kapłana z Neapolu, można doznać podobnego efektu. Wielu po spotkaniu z nim przestało mieć wątpliwości, czy Kościół na ziemi na pewno należy do Chrystusa.

Autor jest doktorem habilitowanym teologii, psychologiem, duszpasterzem, profesorem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Po raz pierwszy zetknąłem się z ks. Dolindo za pośrednictwem jego charakterystycznej modlitwy: „Jezusie, Ty się tym zajmij". Mówili mi o niej moi włoscy przyjaciele Bruno i Silvia Serafini z Maceraty na początku lat 90. ubiegłego wieku, goszcząc mnie jeszcze jako seminarzystę podczas letniej praktyki językowej. Zapamiętałem wówczas brzmienie modlitwy, nie wiedząc, od kogo ona pochodzi. Jako młody kapłan natrafiłem na ślad o ks. Dolindo, wczytując się w biografię św. ojca Pio. Wywarł na mnie wrażenie „ślad" ukryty w reprymendzie włoskiego stygmatyka pod adresem pielgrzymów z Neapolu: „czemu przychodzicie do mnie, skoro u siebie macie świętego!". Postanowiłem tym „śladem" podążyć.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił