W Wielkim Poście katolicy uczestniczą w nabożeństwach nazywanych drogą krzyżową. Zgodnie z odpowiednimi kościelnymi przepisami (wydawanymi przez papieża) owo nabożeństwo polega na „pobożnych ćwiczeniach" odprawianych „przed stacjami drogi krzyżowej prawnie erygowanymi". Wierni, idąc w procesji, odwiedzają kolejno 14 stacji męki Pańskiej (zazwyczaj przedstawionych na obrazach na bocznych ścianach kościoła lub umieszczonych na zewnątrz, nieopodal świątyni), przy każdej zatrzymują się, klękają, wysłuchują czytań i modlą się. Śpiewają pieśni pasyjne. Kontemplują i adorują.
Czytaj także:
Tradycja drogi krzyżowej sięga średniowiecza, a w obecnym kształcie szczegóły nabożeństwa zatwierdził jeszcze Paweł VI. Gdzie tu miejsce na zmiany i dewiacje, o których mówi Antony?
Popuśćmy więc wodze wyobraźni: niebawem wierni, zamiast chodzić po kościele (lub jego okolicach), będą w czasie całego nabożeństwa wygodnie siedzieć w ławach. Zamiast zatrzymywać się przed kolejnymi stacjami, obejrzą na ekranie zawieszonym nad prezbiterium 14 fragmentów filmu „Pasja", którym towarzyszyć będzie głośna muzyka. Pieśni pasyjnych, jako nazbyt płaczliwych wytworów przebrzmiałej epoki, nie będzie. Zamiast tego młodzi ludzie zagrają na gitarach i w klimacie oazowo-discopolowym wyśpiewają jakieś radosne, fantazyjne metafory – na przykład o Chrystusie zawieszonym na krzyżu „jak sokół na niebie".
Napisałem „niebawem"? Ależ takie niby-nabożeństwa są odprawiane – jak twierdzą redakcyjni koledzy – od dobrych paru lat. I to nie gdzieś w zeświecczonych Niemczech czy we Francji, ale w samym centrum katolickiej (ponoć) Polski, w największym warszawskim kościele.
Najpewniej chodzi o to, aby nabożeństwo było bardziej atrakcyjne. Przypomina to nieco pomysły z czasów niedługo po Vaticanum Secundum, gdy aby „zbliżyć się do ludzi", niektórzy nowocześni księża usiłowali konsekrować coca-colę i hamburgera (usiłowali, bo niezależnie od ich starań akurat te produkty nie mogły się zamienić w Krew i Ciało Pana Jezusa).