Jan Maciejewski: Andrzej Żuławski od bestii do anioła

Mijają właśnie dwa lata od pogrzebu reżysera Andrzeja Żuławskiego. Pogrzebu, który przykuł większą uwagę mediów od samej śmierci artysty.

Aktualizacja: 25.02.2018 10:19 Publikacja: 23.02.2018 14:00

Jan Maciejewski: Andrzej Żuławski od bestii do anioła

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

W końcu przyjechała na niego druga żona Żuławskiego Sophie Marceau. Można więc również było napisać o pierwszym małżeństwie reżysera z Małgorzatą Braunek, które rozpadło się, gdy aktorka porzuciła rodzinę, by poświęcić się praktykowaniu buddyzmu. Była też okazja, żeby przypomnieć aferę wokół jego powieści „Nocnik", w której miał opisać swój związek z Weroniką Rosati, „landrynką nicości". Książka została wyrokiem sądu wycofana z księgarń, a cały jej nakład oddany na przemiał. Tak, pogrzeb Żuławskiego dał portalom plotkarskim materiał na parę ładnych godzin. Całkiem sporo jak na najważniejszego polskiego reżysera XX w.

Żuławski za swoje największe życiowe osiągnięcie uważał to, że udało mu się nie zrobić kariery. Pomógł mu w tym sposób, w jaki wypowiadał się o ludziach z tzw. branży. O filmach Krzysztofa Zanussiego mówił, że są ściśnięte krawatem, kino Krzysztof Kieślowskiego miało być opakowane celofanem i związane kokardką, ale puste w środku, a Agnieszka „Hollandówna to inteligentny i przyzwoity człowiek, ale filmu to ona nakręcić nie potrafi". Na dekadę przed akcją #MeToo nazwał Harveya Weinsteina największym knurem Hollywood, a o samej Fabryce Snów pisał w swojej książce „W oczach tygrysa": „Analność, odchody, pieniądze są tu węzłem łączącym seks i mord".

Umiejętność nierobienia kariery dała o sobie znać również wtedy, kiedy z uporem maniaka, trzykrotnie wracał z „wygnania" do PRL. Kiedy polscy reżyserzy marzyli o tym, żeby po studiach wyjechać na Zachód, Żuławski od razu po skończeniu Sorbony przyjechał do Polski. Polski, z której później dwa razy, najpierw za „Diabła", a potem za „Na srebrnym globie", został z powrotem wyrzucony do Francji.

Niemal cała ta poszarpana przez politykę i kobiety biografia zawiera się w jego filmach. Opanował przy tym Żuławski umiejętność, która nie była dana wielu reżyserom – im bardziej zagłębiał się w swoją intymność, analizował wątki z własnej biografii, tym bardziej uniwersalne stawały się jego filmy. Dlatego też opowiedział o historii Polski – okupacji, marcu '68, komunizmie i transformacji w sposób, w jaki nie zrobił tego nikt wcześniej. I nikt nie mógł tego zrobić, bo te opowieści były własnością Andrzeja Żuławskiego. „Kultura jest uprawiana przez ludzi, których główną sprężyną, głównym motorem, głównym zacięciem na życie jest powiedzenie: ja, ja" – mówił. Im głośniej w swoich filmach Żuławski krzyczy „ja", tym łatwiej jest nam się w tym krzyku odnaleźć, utożsamić z nim.

Nie był nigdy „reżyserem narodowym", nie miał wyczucia, instynktu, który podpowiadałby mu, co jest w tej chwili ważne dla jego rodaków. Nie leczył traum ani nie obalał mitów. W tym sensie nie nakręcił nigdy „ważnego" filmu – takiego, który trafiłby w swój moment, stałby się powszechnie dyskutowany i „wpłynąłby na kondycję społeczeństwa". Miał za to inną umiejętność: dar docierania do trzewi, szpiku kostnego – aktorów, widzów, własnego. Nie tyle opowiadał historie, co zmuszał do odczuwania. Krytycy narzekali, że aktorzy grają w jego filmach „za bardzo", że natężenie emocji i brutalności jest zbyt wielkie. A on po prostu nie był w stanie opanować drżenia głosu, kiedy mówił o sprawach dla niego najważniejszych.

Za każdym razem był przy tym wierny swojej wizji człowieka – istoty rozpiętej między bestią a aniołem, zdolnej zarówno do największej podłości, jak i absolutnej świętości. Wzlot, heroizm, wielkość są u niego zawsze obciążone niebezpieczeństwem upadku, a z drugiej strony nawet w największym upodleniu kryje się szansa na odrodzenie.

Między bestią a aniołem Żuławski rozpiął też historię Polski. I trzeba mu przyznać, że znalazł dla niej w ten sposób idealne miejsce.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W końcu przyjechała na niego druga żona Żuławskiego Sophie Marceau. Można więc również było napisać o pierwszym małżeństwie reżysera z Małgorzatą Braunek, które rozpadło się, gdy aktorka porzuciła rodzinę, by poświęcić się praktykowaniu buddyzmu. Była też okazja, żeby przypomnieć aferę wokół jego powieści „Nocnik", w której miał opisać swój związek z Weroniką Rosati, „landrynką nicości". Książka została wyrokiem sądu wycofana z księgarń, a cały jej nakład oddany na przemiał. Tak, pogrzeb Żuławskiego dał portalom plotkarskim materiał na parę ładnych godzin. Całkiem sporo jak na najważniejszego polskiego reżysera XX w.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu