Grzegorz Dobiecki: Szpada filozofa

Wybrany przed niemal dwoma laty do grona Nieśmiertelnych, jak się ich nazywa, Alain Finkielkraut wreszcie (w końcu stycznia) oficjalnie zasiadł pod kopułą Akademii Francuskiej.

Aktualizacja: 07.02.2016 17:10 Publikacja: 05.02.2016 00:00

Grzegorz Dobiecki

Grzegorz Dobiecki

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Procedurom i rytuałom tego kolegium pośpiech jest obcy, regułę stanowi tam bowiem trwanie. Nic dziwnego: Akademia Francuska to świątynia języka pod wezwaniem Nieśmiertelności. Tak przed wiekami chciał jej twórca kardynał de Richelieu. Kapłanów francuskiej mowy – strażników narodowego skarbu i spoiwa – może być najwyżej 40, nigdy więcej. Pochodzą z mistrzowskich wyżyn wszech dyscyplin kultury, nauki, sztuki, także polityki i wojskowości. Powoływani dożywotnio, wybierają nowego akademika w głosowaniu inter pares dopiero po śmierci kogoś z kolegium. Filozof Alain Finkielkraut zajął fotel z numerem 21, który wcześniej należał do pisarza Feliciena Marceau.

Uradowany z zaszczytu, cieszył się tym bardziej że – jak to ujął w radiowym wywiadzie – wobec nowej elity, aroganckiej i barbarzyńskiej, Akademia Francuska ze swym szacunkiem dla form, ze swą miłością do pięknego języka uosabia opór stawiany przez cywilizację. Opór jest zaś konieczny, bo Francja się zmienia – i nie jest to dobra zmiana. Coraz bardziej postnarodowa i postkulturalna budzi już nie podziw, lecz politowanie... A pierwsze przemówienie Finkielkrauta w Akademii zadudniło pod kopułą oskarżeniem „pamięci dogmatycznej". Takiej, która – według filozofa – stała się stadna jak owczy pęd. Która przybiera same korzystne pozy; jest pamięcią estradową; pamięcią w wydaniu uzupełnionym, poprawionym i wyplutym przez System... System został stworzony przez elity, które straciły pozycję ideowego hegemona i bardzo źle to znoszą.

Powyższe słowa tłumaczą, dlaczego przyjęcie Finkielkrauta do Akademii Francuskiej nie odbyło się za jednomyślną aprobatą jej parów. Przeciw była dobra jedna trzecia; niektórzy ponoć grozili dymisją w razie jego wyboru. Przegrana ideologia nie traci wszystkich swych przyczółków. Dla francuskich środowisk liberalno-lewicowych Finkie, jak chętnie go nazywają media tego nurtu, jest czołowym neoreakcjonistą, chorym na „francuską tożsamość". Opętanym antyimigrancką obsesją chorążym islamofobii, obiektywnym sojusznikiem Frontu Narodowego. Co zaś może najgorsze: jest renegatem, który odwrócił się od towarzyszy z Maja '68. A i on wszak śpiewał wtedy „Bella, ciao...". I jeszcze jedna ciężka zbrodnia: potomek Żydów, którzy przed II wojną uciekli z „półfaszystowskiej, antysemickiej Polski" (co nie uchroniło ojca przed wywiezieniem do Auschwitz z Francji), piętnuje dziś lewicowy antysemityzm! Roztacza dymną zasłonę molierowskim tytułem „Żyd z urojenia", by potem deklarować uczucie do Izraela równe miłości do Francji! Bluźni tezą, że antyrasizm to komunizm XXI wieku!

Być może Nieśmiertelność, patronka Akademii, kieruje myśli swoich podopiecznych ku sprawom ostatecznym. Jeśli tak jest w istocie, to refleksja Finkielkrauta dotyczy bolesnej eschatologii narodowej. Autor „Porażki myślenia" wyznał niedawno, że bycie Francuzem długo nie oznaczało dla niego niczego specjalnego. Do chwili, gdy dotarło do jego świadomości, że Francja też może być śmiertelna... Uznaje więc za imperatyw niezgodę na uleganie „barbarzyńskiej nowoczesności" i tzw. postępowości. Za ważniejszy od współczesnej komunikacji „poziomej" uważa „pionowy" przekaz między pokoleniami. Nie wolno nam przeinaczać ani wymazywać przeszłości – mówi filozof – bo ona nie jest naszą własnością. Mamy ją tylko w czasowym posiadaniu, z obowiązkiem przekazania dalej – nienaruszonej.

Nowy akademik sprawia sobie „służbowy" strój: czarny frak z zielonozłotym szamerunkiem. Wizerunku dopełnia szpada. U znamienitego snycerza zamawiają ją na swój koszt przyjaciele Nieśmiertelnego. On wskazuje motywy do wygrawerowania. Na gardzie szpady Alaina Finkielkrauta znalazły się pierwsza litera alfabetu hebrajskiego (Aleph) i... normandzka krowa. Na klindze zaś – fraza sprzed 100 lat, cytat z Charles'a Péguy: „Jedna i niepodzielna Republika, nasze królestwo Francji". Rycerska dewiza wierności, synteza dziejów, arka przymierza między dawnymi i młodszymi laty.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Procedurom i rytuałom tego kolegium pośpiech jest obcy, regułę stanowi tam bowiem trwanie. Nic dziwnego: Akademia Francuska to świątynia języka pod wezwaniem Nieśmiertelności. Tak przed wiekami chciał jej twórca kardynał de Richelieu. Kapłanów francuskiej mowy – strażników narodowego skarbu i spoiwa – może być najwyżej 40, nigdy więcej. Pochodzą z mistrzowskich wyżyn wszech dyscyplin kultury, nauki, sztuki, także polityki i wojskowości. Powoływani dożywotnio, wybierają nowego akademika w głosowaniu inter pares dopiero po śmierci kogoś z kolegium. Filozof Alain Finkielkraut zajął fotel z numerem 21, który wcześniej należał do pisarza Feliciena Marceau.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki