Wyobrażać sobie zaczęłam, jak w środowiskach opozycyjnych, lewackich albo – ogólnie rzecz biorąc – „zagranicznych" odbywa się cichy casting na lidera. Jak tworzą się zasady konkursu, jak w zamkniętych pomieszczeniach wyłania się idealny obraz spontanicznego lidera. Wpływowi spiskowcy mają oczywiście swoich wolontariuszy, którzy korzystając z odpowiednich programów, pomagają stworzyć obraz takiego przywódcy. I oto w wyniku wyliczeń i rysunków wyłania się obraz wysokiego, przystojnego, mężczyzny „wędrownika" z kolczykiem w uchu. Dalsze poszukiwania ułatwiają kolejne programy i spiskowcy mają do wyboru kilka fotografii takiego typu mężczyzny. Nie zastanawiając się długo, wybierają tego o wydatnych rysach, ze spokojnym wyrazem twarzy, typowym dla wszystkich guru.
Wolontariusze nie mają problemu ze znalezieniem adresu i tak oto „silni spiskowcy" pukają do drzwi Mateusza Kijowskiego, który akurat leży sobie na kanapie. Siła przekonywania musi być ogromna, zwłaszcza dla kogoś, kto lubi sobie poleżeć, ale wizja przywództwa i sterowania tłumami wygrywa i zaczyna się kampania podjazdowa mająca na celu wykreowanie bohatera.
Myślę, że koncepcja siostry Kijowskiego upada przy prostym pytaniu: czy siła jest na tyle głupia, żeby nie sprawdzić, jakich problemów może przysporzyć obrany lider? Nie twierdzę, że każda siła jest mądra, ale jednak dba o to, żeby siły nie utracić. Siła dobrze wie, że czegoś tak mocnego jak alimenty nie przemilczą media, bo też chcą być siłą. Siła przeżyła niejedno i potrafi wyobrazić sobie, jakim absurdem będzie fakt, że razem z alimenciarzem słowa o wolności skandować będą feministki i partie walczące o prawa kobiet. Żadna siła nie narazi się na taki absurd. Nie ma takiej siły, która wybrałaby na lidera kogoś z takim problemem, a przede wszystkim kogoś bez przeszłości. Siła potrzebuje silnego życiorysu.
Jednakże jakaś siła przecież w tym wszystkim jest. Otóż, ja myślę, że jest to siła całkiem nowa, tak jak nowa jest nasza cywilizacja. To siła wirtualna. Wystarczy wstać z kanapy, kliknąć odpowiedni przekaz i wywołać rewolucję. Nie jestem ani za, ani przeciw, tylko wskazuję na takie zjawisko.
Wirtualny przywódca nie musi mieć przeszłości, dokładnie tak samo jak postaci z gier komputerowych. Nie musi mieć daru przekonywania ani umiejętności tworzenia więzi społecznych. Nie musi wywodzić się z żadnej formacji ani szlifować swoich idei przy autorytetach z młodości. Nie musi mieć temperamentu bojownika. Wirtualny przywódca składa się z ilości klików. I to jest siła. Ten moment, ten przekaz, ta potrzeba. Ludzie są tą siłą.
Nie wiem, jak się skończy sprawa Mateusza Kijowskiego. Wiem tylko, że jesteśmy świadkami nowej jakości. Przywódca wyłania się z mgły. Jest owocem wirtualnego istnienia. Nie zdobywa kolejnych etapów, dzięki swoim cechom charakteru – poznajemy je dopiero wtedy, kiedy zostaje przywódcą. Gra polega na tym, że on sam z tymi cechami się konfrontuje, a zostało mu jedno życie. Może zniknąć jak w grach. Sama gra jednak nie zniknie, dopóki utrzyma się to, co za nią stoi. Siła.