Wielka gra

W 1914 roku 34 miliony Polaków tworzyły potencjał tkwiący w jedności kulturowej i aspiracjach politycznych narodu. Ale dopiero przedłużająca się o kolejne miesiące wojna stworzyła koniunkturę na sprawę polską. Debata historyków zaproszonych przez Kancelarię Prezydenta RP i IPN.

Publikacja: 26.01.2017 23:15

Debata w Belwederze Od lewej: moderator Wlodzimierz Suleja oraz uczestnicy dyskusji: Wojciech Roszko

Debata w Belwederze Od lewej: moderator Wlodzimierz Suleja oraz uczestnicy dyskusji: Wojciech Roszkowski, Małgorzata Gmurczyk-Wrońska, Andrzej Chwalba, Marek Kornat, Wojciech Materski i Mariusz Wołos.

Foto: Rzeczpospolita, Robert Gardzińsk

Słowo wstępne prof. Włodzimierza Sulei: niechciani Polacy

Na początku XX wieku redaktor Wilhelm Feldman skierował do znamienitych polityków, a także ludzi ze świata kultury, takich jak Bernard Shaw czy Lew Tołstoj, pytanie o znaczenie kwestii polskiej. Otrzymał około 80 odpowiedzi. Wyłaniał się z nich obraz przerażający – kwestii polskiej nie było, nikt się nią nie zajmował i – co gorsza – nie widać było perspektyw, by w najbliższym czasie się to zmieniło. Chciałbym rozpocząć debatę właśnie od tej refleksji. A także od pytania, dlaczego na początku wojny nas nie chciano?

Prof. Wojciech Roszkowski: Polski potencjał

Na początku warto się zastanowić, co w procesie wyłaniania się niepodległej Polski było ważniejsze: uwarunkowania międzynarodowe czy wola Polaków? Myślę, że bez międzynarodowych uwarunkowań wola Polaków nie mogłaby się ziścić. Koniunktura międzynarodowa, która podczas wojny korzystnie rozwinęła się dla naszego kraju, stworzyła Polakom przestrzeń do działań na rzecz niepodległości. Gdyby nie te uwarunkowania, wspomniane działania mogły zakończyć się fiaskiem. Proste, choć dramatyczne porównanie: lata 1918 i 1944. W 1944 roku – najlepsza wola i wysiłek nie mogły przynieść nam wolności. W 1918 – mogły. Nie zmierzam tu do lekceważenia naszego wysiłku, ofiar, o których powinniśmy pamiętać, jednakże to „ci wielcy" stworzyli nam warunki do odzyskania niepodległości.

Prof. Włodzimierz Suleja (moderator debaty – przyp. red.) zapytał, dlaczego na początku wojny Polska była niechciana. Często przedstawia się drogę Polski do niepodległości tak, jakby już na samym początku była przesądzona. Wprawdzie sam fakt, kto starł się w I wojnie światowej, był obiecujący, gdyż naprzeciw sobie – po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci – stanęli zaborcy. To dawało szansę. Tyle tylko, że na początku wojny nikt nam niczego nie obiecywał. Plany Ententy dobrze pokazuje zgoda Wielkiej Brytanii i Francji na tzw. plan Sazonowa, czyli w gruncie rzeczy na wchłonięcie przez Rosję wszystkich ziem polskich, na przesunięcie granicy Imperium na Odrę (bez wysiedleń Niemców).

To przebieg wojny sprawił, że koniunktura zaczęła nam sprzyjać: państwa centralne pokonały Rosję, po czym zostały pokonane przez Ententę. Przypomnę tylko, że taką sytuację, już w styczniu 1914 roku, na spotkaniu w Paryżu przewidział Józef Piłsudski.

Do roku 1916 sprawa polska nie istniała w aktywnej polityce głównych mocarstw. Istniała obiektywnie – z racji istnienia Polaków. Skąd Rosjanom przyszło do głowy, by – w ograniczonym zakresie – zająć się sprawą polską? Otóż istniał potencjał. Chciałbym wprowadzić do dyskusji to pojęcie: istniało ok. 34 mln Polaków, którzy mimo rozbiorów stanowili kulturową jedność, mieli pewną świadomość i aspiracje.

Przywołany został dziś 13 punkt orędzia prezydenta Wilsona. W nim Polska pojawia się jako jedyny ważny kraj. Z „europejskich Pigmejów" Polska była największa, i jej potencjał był – na tle tych krajów – największy.

Prof. Jan Żaryn (głos z sali – przyp. red.) zainspirował mnie do myśli, kim byli pacyfiści. Największym pacyfistą nie był papież, lecz – szary żołnierz. „Wyjdźmy z okopów pod ogień wroga". Pod koniec wojny mieliśmy do czynienia z wyczerpywaniem się morale armii. Pytanie, czyje morale wyczerpywało się najbardziej? W jaki sposób wychodził z okopów Niemiec, Francuz, a jak Polak? Jest to dość zasadne pytanie. W literaturze, zwłaszcza powojennej, mamy opisy okropności wojny we Francji, w Niemczech, ale nie przypominam sobie, by szeroko to opisywano w polskiej literaturze. Reakcja Polaków była następująca: „No, trudno. Jeżeli z tego ma wyniknąć niepodległa Polska, to niech tak będzie". I to jest aspekt, który spaja nam wielką historię, dyplomację. Pod koniec wojny żołnierz z karabinem był równie ważny, a może nawet ważniejszy niż dyplomata.

Prof. Andrzej Chwalba: Miejsce dla „Pigmejów"

Sięgnę daleko w przeszłość – ale trzeba wrócić do roku 1814–1815. To ważny moment. W Europie skonstruowano wówczas ład wiedeński, który przewidywał m.in. dwie istotne z naszego punktu widzenia kwestie. Po pierwsze – o losach Europy decydują wielcy; mali się nie liczą. Po drugie – Europa została podzielona na strefy wpływów, a poszczególne regiony zostały przekazane do dyspozycji mocarstwom europejskim. W latach 80. XIX w. ten system zaczął pękać, ale przekonanie o koncercie mocarstw było do pewnego momentu wartością niepodważalną. Przypomnę słowa Bismarcka z lat 80 XIX w.: „Niech będzie równowaga, podzielmy się dalej wpływami tak jak to było kiedyś w Wiedniu; nie możemy dopuścić do wojny, bo wymknie się ona spod naszej kontroli". Jeśli się tak nie stanie – przestrzegał – Pigmeje kontynentu, tacy jak Polacy, Węgrzy, Czesi, będą decydowali o losie Europy, a przynajmniej Europy Środkowo-Wschodniej.

Wydawało się, że ten system utrzyma się jeszcze w roku 1914; wojna miała trwać do Bożego Narodzenia. Dotychczas bardzo często jedna, dwie bitwy wszystko rozstrzygały; podobne założenia przyjęto i tym razem. Trzeba dodać, że w tamtym okresie nie było żadnej sprawy polskiej. Zresztą, czy istniała sprawa fińska albo czeska? Pigmeje Europy musieli czekać na swój czas.

Nasz czas nadszedł, bowiem wojnę rozpoczęto w sytuacji względnej równowagi sił. Rozpoczęcie wojny w takim momencie, wbrew planistom, oznaczało działania wojenne dłuższe niż sezon.

A przedłużenie wojny na kolejne miesiące zaczęło tworzyć koniunkturę na sprawę polską, jak i na ostateczną rewizję systemu wiedeńskiego.

Jeśli chodzi o Polskę, to jedynym projektem, który wyszedł poza to, co nakreśliły mocarstwa, był pomysł trializmu, czyli przekształcenia Austro-Węgier w Austro-Węgry-Polskę. Wydawało się, że to najbardziej dojrzały i ambitny z dotychczasowych projektów. Oznaczał uzyskanie statusu Madziarów we wspólnym dużym państwie. Bylibyśmy niepodległym państwem, ze swoimi urzędami i parlamentem, decydującym o polityce imperium Habsburgów. To byłoby zupełnie coś innego niż projekt samorządu czy autonomii terytorialnej dla Królestwa Polskiego.

Trializm się nie udał, bo udać się nie mógł. Austriaccy politycy nie dorastali do polskich oczekiwań. Zabrakło tam mężów stanu; byli przeciętni urzędnicy, którzy obawiali się dekompozycji monarchii. Zresztą w tej koncepcji Polacy przeciwko sobie mieli też Madziarów, choć nie wszystkich. Przeciwni byli za to jak jeden mąż Niemcy: „Trializm? Wykluczone". Oznaczałoby to wzmocnienie Austrii, która miała być częścią niemieckiej Europy.

Sprawą fundamentalną dla polityków europejskich było pytanie: „Co z Europą? Czy zgadzamy się na powstanie nowych bytów? Jak daleko może pójść dekompozycja?". Polska była jedynym bytem, który miał widoki na narodziny w nowej Europie. Narody jugosłowiańskie, Czesi i Słowacy mogli liczyć najwyżej na autonomię. Świadczy to o tym, że dyplomacja amerykańska chciała zachować stare imperia i nie burzyć Austro-Węgier.

Poszukując odpowiedzi na pytanie, gdzie przebiega granica między potencjałem a realnością tworzenia Rzeczypospolitej, przywołam akt 5 listopada 1916 roku. Otóż 4 listopada skończyła się kwestia polska taka, jaką rozumiemy; od 5 listopada rozpoczęła się historia Polski, historia tworzenia, przekształcania potencjału w pewną realność; następuje też przyśpieszenie historii.

W nawiązaniu do słów prof. Kornata – gdy prezydent Wilson został prezydentem, Amerykanie zaakceptowali jego pomysł na neutralność. „My, Amerykanie, nie wkraczamy do historii Europy". Różne względy przyczyniły się do zmiany zdania.

Co Wilson zaproponował Europie? Nie chciał być aliantem, sojusznikiem Francuzów i Anglików. Był ponad to. Jako moralista chciał wprowadzić nowy ład do stosunków międzynarodowych. Traktaty miały być jawne; dyplomacja – jawna. I w tej wizji znalazło się miejsce dla Polski, a także na 14 punktów, które stały się manifestem nowej architektury nie tylko Europy, ale i świata.

Prof. Wojciech Materski: Rosyjski rozmach

Zgadzam się z prof. Chwalbą: ziszczenie modlitwy wieszcza, czyli wojna powszechna, rozumiana jako rozbicie ładu wiedeńskiego, było punktem wyjścia. A jeśli chodzi o to, czy w roku 1914 była kwestia polska? Owszem, istniała, ale w uśpieniu, w zniechęceniu po powstaniach narodowych i wypadkach 1905 roku. Niemniej była. Mało tego, mieliśmy też pokłosie kampanii propagandowych, przeprowadzanych przed sierpniem 1914 roku, które odcisnęły piętno na tym, jak społeczeństwo w momencie wybuchu wojny odnosiło się do poszczególnych państw walczących. Byliśmy świeżo po obchodzonej z rozmachem 500. rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Po raz pierwszy w dziejach nastąpiło bombardowanie cywilnego, niebronionego miasta – Kalisza; to był szok i wstrząs społeczny, wzrost nastrojów antyniemieckich był ogromny. W to wszystko wkomponowuje się odezwa wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza.

Mówimy, że to był dokument wojskowy, że nie miał parafy carskiej, więc nie był prawem. Zgoda. Ale jego znaczenie było bardzo duże. Również jeśli chodzi o kwestie organizacyjne, wojskowe... Przecież w październiku zaczęło się formowanie Legionu Puławskiego. Wprawdzie płk Antoni Reutt miał raptem – i to w porywach – 800 ludzi, a w 1915 r. legion rozformowano, jednak kwestia polska się zaczęła. Potem formowano brygadę. Potem były rozkazy ze stycznia 1917 roku o formowaniu dywizji polskiej.

W Rosji carskiej rozpoczęła się konsekwentna polityka, która mogła w przyszłości przydać się sprawie polskiej: selekcjonowano wyższą kadrę, wyławiano lepszych oficerów... I nie była to tylko propaganda; w sierpniu 1915 roku w Dumie premier Iwan Goriemykin powiedział, że rząd pracuje nad planem autonomii dla Polski. Zapowiedź Goriemykina kilka miesięcy później została skonkretyzowana. Minister Sazonow przedstawił plan autonomizacji Polski, w którym była struktura władz i struktura administracyjna kraju, w którym istniała równowaga między Sejmem a carem. Ta sprawa cały czas była poruszana, kształtowało to nastroje społeczne – „niepodległość, to może zbyt wielkie słowo, ale jest szansa na autonomię". I o tej szansie Rosjanie mówili dużo.

Prof. Małgorzata Gmurczyk-Wrońska: Gra na naszą korzyść

Jeżeli chodzi o stosunek Francji do sprawy polskiej, to w 1914 roku sprawa polska właściwie nie istniała. Dlatego że Francja była połączona aliansem z Rosją. I Rosja jako bardzo ważny członek Ententy zdominowała ten obszar. Z punktu widzenia Francji sprawa polska była wewnętrzną sprawą rosyjską. Wiemy, że we Francji istniała liczna polska emigracja, która zabiegała o zainteresowanie sprawą polską. Natomiast w gabinetach polityków, dyplomatów, problem nie istniał.

Piłsudski wysłał do Francji Stanisława Patka. Rozmawiał on z Clemenceau, który powiedział: „Podejmijcie największe ryzyko. Idźcie na największy hazard". Co oznaczało – „Nikt was w tym momencie nie będzie popierał; musicie zaryzykować". Słowa Clemenceau nie miały znaczenia pod względem decyzyjnym, były jednak sygnałem, że we Francji w gabinetach politycznych sprawa polska nie istniała. Jeżeli w ogóle możemy mówić o popieraniu przez Francuzów polskich tendencji niepodległościowych, to nastąpiło to w dopiero w roku 1917. Przedtem – co najwyżej – chodziło o autonomię w ramach Imperium Rosyjskiego.

Akt z 5 listopada 1916 r. był umiędzynarodowieniem sprawy polskiej. Potem mieliśmy wystąpienie Wilsona i przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny, jak i „sprawy" rosyjskie. 1917 rok był tu dla nas kluczowy, co nie zmienia faktu, że wszystko szło opornie.

Zwróciłabym uwagę, że tuż po akcie 5 listopada pojawił się dokument francuski, dotyczący oceny I wojny światowej. Już wtedy kreślono plany, że Polska pruska zostanie włączona do Polski rosyjskiej. Warto podkreślić, że gdyby I wojna światowa trwała krótko, jeśli skończyłaby się w latach 1916–1917, to Polski by nie było. 11 marca 1917 roku wydana została tajna nota ministra Brianda (na prośbę strony rosyjskiej), gdzie jest zgoda na to, by Rosja po zwycięstwie miała prawo decydować o swojej granicy zachodniej. Tak więc to byłby nasz koniec.

Przypomnijmy też, że 4 czerwca 1917 r. został wydany dekret prezydenta Raymonda Poincare'a o powołaniu armii polskiej. Ale jeszcze przez cały rok 1917 Francuzi próbowali utrzymać dość słaby wtedy sojusz z Rosją; wysyłali drugiego ambasadora, próbowali utrzymać swoje kapitały. W Paryżu sytuacja bardzo się zmieniła w grudniu 1917 roku – do głosu doszła generacja młodszych dyplomatów i pod koniec grudnia 1917 r. pojawiła się idea czterech filarów we francuskiej polityce zagranicznej. Zaczęto mówić o Polsce, a także o Czechosłowacji, Jugosławii, Rumunii. To była gra na naszą korzyść.

Prof. Marek Kornat: Wahania Wilsona

Przypomnę, co przed laty powiedział Michał Sokolnicki: „Polski w roku 1914 nie chciał nikt". Z kolei Szymon Askenazy twierdził, że „sprawa polska jest z definicji europejska; każdy kryzys wyciąga ją w górę, pokój – usuwa z pola widzenia". Zaś Henryk Wereszycki, w książce „Sojusz trzech cesarzy", napisał: „Sprawa polska nieodwołalnie znika ze sceny dyplomacji europejskiej, ale jako potencjalny czynnik nigdy nie gaśnie; trwa w wyobraźni mężów stanu Europy. Kiedy dojdzie do wojny, będzie mogła zostać poruszona i wprowadzona na scenę polityczną".

Jeśli chodzi o kwestię stanowiska mocarstw zachodnich, zgadzam się z tym, co powiedziała prof. Małgorzata Gmurczyk-Wrońska. Dodałbym jeszcze dwa szczegóły. Po pierwsze, 5 września 1914 roku mocarstwa Ententy zawarły tajne porozumienie o obowiązku uzgodnienia celów wojny po zawieszeniu broni, a następnie przeprowadzeniu konferencji pokojowej. Porozumienie zahamowało jakiekolwiek zainteresowanie mocarstw zachodnich sprawą polską. Po drugie, we francuskiej prasie toczyła się debata wokół zagadnienia polskiego. Streścił ją przed laty nieżyjący już prof. Janusz Pajewski: 80. proc. głosów w debacie afirmowało obietnice manifestu wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza. Choć były też głosy odosobnione, bardzo propolskie, dysydenckie, ale bez większego znaczenia. Na przykład ze strony Édouarda Herriota, ówczesnego mera Lyonu, który jednak słowa „niepodległość" nie wypowiedział.

Jeśli chodzi o Wielką Brytanię to sprawa była niezwykle prosta; nie mogła podjąć sprawy polskiej, bo czuła się związana porozumieniem (z 5 września 1914) i chciała dochować wierności sojuszowi z Rosją. Zresztą nawet gdyby mogła tę sprawę podjąć, to i tak by tego nie zrobiła; Brytyjczycy uważali, że Polska – z punktu widzenia równowagi sił w Europie – nie jest potrzebna.

Jeżeli akt z 5 listopada 1916 roku miał doniosłe znaczenie międzynarodowe, to przede wszystkim w tym aspekcie, że wpłynął na zaangażowanie prezydenta Wilsona w sprawę polską. W jego orędziu z 22 stycznia 1917 roku zapadła konkretna deklaracja, że ma powstać Polska zjednoczona i niepodległa. Padło słowo „niepodległość".

Pamiętając o Wilsonie jako o mężu stanu, który wyświadczył nam tak znaczące zasługi, chyba nie sposób zapomnieć o tym, że wyobrażał on sobie Polskę w granicach etnograficznych, czyli Królestwa Kongresowego z dołączeniem Galicji. Ambasador amerykański w Berlinie James Watson Gerard odbył rozmowę z kanclerzem Bethmannem-Hollwegiem, podczas której powiedział: „Polska zjednoczona i niepodległa to Galicja i Królestwo, i nic więcej". Należy o tym pamiętać.

Polityka amerykańska ewoluowała. W latach 1914–1916 Woodrow Wilson opowiadał się za restytucją statusu quo ante bellum. Nie muszę dodawać, jak tragiczne byłoby to dla naszego narodu. Uważał, że pokój ma być bez aneksji i bez odszkodowań. Ta polityka została porzucona pod koniec 1916 roku; potem padło wspomniane oświadczenie z 22 stycznia 1917... Wydaje mi się, że wizja prezydenta Wilsona, aby przebudować Europę w duchu samostanowienia narodów, pojawiła się w roku 1916, zaś rok później zaczęła się jej realizacja. Stany Zjednoczone „weszły" w wojnę już z tym programem, choć – powtórzę – wyobrażały sobie Polskę w charakterze granic etnograficznych.

Cokolwiek byśmy sądzili o 14 punktach Wilsona, mamy do czynienia z prawdziwie rewolucyjnym programem przebudowy świata. Tu nie ma już powrotu do Europy status quo ante bellum. To orędzie było przełomowe, z tym że w znacznej mierze opisywało elementy rzeczywistości, które już się zaczęły tworzyć.

Polemizowałbym z tezą, że akt 5 listopada był aż tak doniosły. To fakt, był bardzo ważny. Ale jeżeli wyobrazimy sobie bieg wydarzeń, w którym Rosja nie załamuje się... Krach Rosji był rozstrzygającym momentem tej wojny.

Prof. Mariusz Wołos: Dżinn wydostał się z lampy

Przypomnę dzieło, o którym mówiliśmy podczas debaty w listopadzie, a które sprawę polską umiędzynarodowiło (przynajmniej w sensie intelektualnym). Chodzi o książkę Romana Dmowskiego „Niemcy, Rosja i kwestia polska", wydaną w roku 1908, rok zaś później przetłumaczoną przez Tadeusza Gasztowtta na język francuski. Nie do końca zatem się zgadzam, że sprawy polskiej nie było, bo ktoś jednak Dmowskiego – we Francji, Rosji, nawet Finlandii – czytał.

Oczywiście, że sprawa polska była blokowana na początku wojny przez Francję czy Anglię. Również – przez Austrię, która oglądała się na Niemcy.

Klęska Rosji i wyparcie jej na 30 lat z „Królestwa Polskiego" było pewnym akceleratorem sprawy polskiej na arenie międzynarodowej. Wystąpienie premiera rosyjskiego nie było tu przypadkowe; natomiast nie przeceniałbym tej kwestii, ponieważ wobec podnoszenia sprawy polskiej wewnątrz Rosji były bardzo różne opinie. Były też siły, które absolutnie nie chciały jej podnosić. Powiedziałbym odwrotnie – sprawa polska wróciła w postaci memoriału Sazonowa, kiedy Rosjanie znowu mieli nadzieję, że za chwilę Królestwo Polskie odzyskają.

Kształty sprawy polskiej wyznaczał przebieg linii frontów. Ale było coś jeszcze. Do wiosny 1917 roku klucz do drzwi pod nazwą „sprawa polska" znajdował się w Petersburgu. Zastanawiałem się nad długim procesem powstawania dokumentu z 22 stycznia 1917 roku. Pułkownik Edward House pokazał projekt tego dokumentu Paderewskiemu 3 stycznia. Do 22 stycznia (a projekt zapewne powstał jeszcze wcześniej) było zatem prawie trzy tygodnie. Wiemy też, jakie siły wtedy oddziaływały na dyplomację amerykańską... Chciałbym zwrócić uwagę na zbieżność dat. Otóż 12 stycznia 1917 roku premier rosyjski powołał komisję ministerialną, złożoną z szefów ważniejszych resortów oraz ze znawców sprawy polskiej, rosyjskich dysydentów (nie zaproszono do komisji Polaków). I w wyniku powołania komisji zderzały różne racje. Był trzy koncepcje. Pierwsza – Polska w granicach etnograficznych (wszystkie te koncepcje są „etnograficzne") ma być niepodległa. Ale Polska będąca elementem większej całości, czyli czegoś w rodzaju neosłowiańskiego imperium pod kuratelą Rosji. Drugi pomysł był taki, że ma być to autonomia dosyć daleko idąca. Trzecia koncepcja – nic poza ziemstwami, czyli przesuwamy reformy Aleksandra II z XIX w. na teren Królestwa Polskiego, niech się Polacy sami rządzą, ale na szczeblu powiatów i guberni, nie wyżej. Wydaje mi się, że dyplomacja amerykańska, wiedząc o powstaniu tej komisji, dostawiła słowo „autonomia" będące furtką, oczekiwaniem na to, co zrobi strona rosyjska.

W każdym razie polski dżinn wydostał się z lampy. Kto odkręcił lampę? Uważam, że Niemcy i Austriacy – aktem 5 listopada. I dżinn chadzał sobie po Europie, jego powrót do lampy był niemożliwy.

—notował Łukasz Lubański

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Słowo wstępne prof. Włodzimierza Sulei: niechciani Polacy

Na początku XX wieku redaktor Wilhelm Feldman skierował do znamienitych polityków, a także ludzi ze świata kultury, takich jak Bernard Shaw czy Lew Tołstoj, pytanie o znaczenie kwestii polskiej. Otrzymał około 80 odpowiedzi. Wyłaniał się z nich obraz przerażający – kwestii polskiej nie było, nikt się nią nie zajmował i – co gorsza – nie widać było perspektyw, by w najbliższym czasie się to zmieniło. Chciałbym rozpocząć debatę właśnie od tej refleksji. A także od pytania, dlaczego na początku wojny nas nie chciano?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Przepychanie szpiega
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Nie róbmy Putinowi prezentu
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!