Grzywna dla Adama Humera

– Dlaczego zaczął pan pracować w bezpiece? – dopytywałem się podczas kolejnego spotkania w więzieniu. – Bo byłem komunistą. – Komunista mógł zakładać kołchozy, walczyć z analfabetyzmem... – Ale ja byłem prawnikiem. Uważałem, że podobnie jak w rewolucji francuskiej czy październikowej potrzebna jest formacja, która stanie na straży ustroju. Pracownicy MBP byli taką formacją, i chwała im za to. To grono ludzi godnych szacunku, pełnych poświęcenia i idei. Gdyby nie oni, to w latach 1944–1947 podziemie zabiłoby nie dwadzieścia tysięcy osób, ale dwa razy tyle.

Publikacja: 21.01.2016 23:22

Foto: Plus Minus

Partyjne nasiadówki były w komunizmie równie nieodzownym obrzędem, jak zebrania we współczesnych korporacjach. Podczas narady Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie (16–18 sierpnia 1945 roku) Adam Humer wskazywał brak zainteresowania prawem wśród śledczych:

„Na wstępie ob. Humer podkreślił, że pracownicy UBP zapominają, że są organem państwa praworządnego. Większość pracowników nie zna wzorów prawnych, którymi się rządzimy.

Pracownicy nie czytają Dzienników Ustaw, nie znają dekretu o ochronie państwa (PUBP Lublin), a to jest niedopuszczalne. Również nie wszystkie urzędy mają kodeks karny (Lubartów), a to jest karygodne. Po zapoznaniu się z kodeksem karnym należy go przestrzegać. Aresztowanego należy szybko realizować [pisownia oryginalna – P.L.]".

Mówił też o innych brakach:

„1. Nasz aparat żyje przeszłością. Pracownicy używają w pracy metod »partyzanckich«. Nie pracują spokojnie, systematycznie i na tym wróg korzysta;

2. Stępiona czujność w stosunku do tajnych organizacji. Reakcja przeżywa obecnie w swoim łonie poważny wstrząs, ale potem nastąpi nowa fala, nowy atak;

3. Brak umiejętności zabezpieczenia chodów [tj. dojścia – przyp. autora książki] do grup reakcyjnych przy likwidacji np. jakiejś grupy (czy to obwodu, czy inspektoratu). Trzeba więc z tej likwidacyjnej grupy zostawić agenta, który by wszedł do nowej, tworzącej się grupy na miejsce pierwszej".

* * *

Czy Humer stał się znaczącą postacią w MBP?

Według dzisiejszych szacunków aparat bezpieczeństwa w listopadzie 1945 roku liczył dwa i pół tysiąca funkcjonariuszy, a w końcu 1945 roku rozrósł się do dwudziestu czterech tysięcy. W roku 1953 pracowały w nim trzydzieści trzy tysiące osób. U szczytu swej kariery Humer pełnił obowiązki dyrektora Departamentu Śledczego, zastępując oddelegowanego do Departamentu X (dziesiątego) Józefa Różańskiego.

Jego bezpośrednim przełożonym był jeden z czterech wiceministrów, którzy podzielili między siebie nadzorowanie departamentów, biur, wydziałów MBP. Departamentem Śledczym i Adamem Humerem opiekował się generał Roman Romkowski. Na czele ministerstwa stał wówczas Stanisław Radkiewicz. Adam Humer stanowił więc trzeci szczebel władzy w ministerstwie.

Takim trzecim szczeblem władzy był też każdy z dyrektorów pozostałych departamentów ministerstwa.

* * *

Adam Humer stał się bohaterem literackim. Jerzy Putrament w powieści „Rozstaje" scharakteryzował go tak: „Chłopak powąchał w chacie atmosfery rewolucyjnej, zostało mu to, rozrosło się w wiedzę książkową. [...] Nic, tylko książki. Nawet wzrok sobie popsuł jeszcze w gimnazjum i był z tego powodu otoczony szacunkiem rówieśników wiejskich: w okularach! Na uniwersytet już sam się wdrapał. Chciał na doktora, ale miejsca nie starczyło, uważano, że w Polsce za mało ludzi choruje i umiera, aby uszczęśliwiać Ojczyznę nadmiarem lekarzy. Poszedł więc na prawo, lichy zawód sam w sobie, ale popularny w kraju, gdzie sądy mnożyły się gęściej niż szkoły. No i patrzcie, jakby znalazł teraz – prawie prawnik, w bezpieczeństwie pracuje, jako oficer śledczy".

Książka opowiada o roku 1946 na Lubelszczyźnie. Ten rok okazał się bardzo ważny w życiu Humera. Powieściowe postaci wzorowane są na prawdziwych ludziach. Bohater negatywny to dowódca oddziału WiN posiadający cechy prawdziwego dowódcy WiN w okręgu Tomaszów Lubelski. Pozytywny to sekretarz PPR wzorowany na Wincentym Humerze, ojcu Adama. Akcja zawiązuje się, kiedy bohater negatywny wydaje wyrok śmierci na bohatera pozytywnego. W prawdziwej historii Humera z 1946 roku wydarzyło się jednak coś, o czym Putrament nie mógł wiedzieć. Historia ta wiąże się z Tadeuszem Łabędzkim.

* * *

Obaj urodzili się w tym samym roku (1917) i w tym samym kraju: Stanach Zjednoczonych. Potem przyjechali do Polski. Humer został komunistą, Łabędzki działaczem narodowym. Prokurator, wystawiając w 1992 roku nakaz aresztowania Adama Humera, napisał, że ten w kwietniu 1946 roku wspólnie z innymi funkcjonariuszami „bił po całym ciele i kopał" Tadeusza Łabędzkiego, co spowodowało śmierć szefa podziemnego Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowych Sił Zbrojnych.

* * *

Sprawa przeciwko Humerowi zaczęła się od zawiadomienia, które w łódzkiej prokuraturze złożył Stefan Niesiołowski.

Zaproponowałem mu rozmowę o Łabędzkim. Zgodził się. Czułem, że wspomnienie o tym człowieku jest dla niego, znanego posła, czymś bardzo ważnym.

– Tadeusz Łabędzki był bratem mojej matki i moim ojcem chrzestnym – opowiadał.

Łabędzki przyszedł na świat 24 grudnia 1917 roku w Filadelfii. Po powrocie do kraju uczył się w Łodzi w Gimnazjum imienia Mikołaja Kopernika, potem na Uniwersytecie Warszawskim studiował prawo. Przed wojną należał do Stronnictwa Narodowego, kierował pismem „Wszechpolak". W czasie wojny był współorganizatorem Narodowo-Ludowej Organizacji Wojskowej, odłamu Stronnictwa Narodowego. Po wojnie nadal walczył w Pogotowiu Akcji Specjalnej NSZ. Aresztowano go 7 kwietnia 1946 roku w „kotle" w Łodzi.

Po uwięzieniu słuch o nim zaginął. Matka, Stefania Łabędzka, pisała do I sekretarza KC PZPR, do prezydenta, do MBP, do prokuratury. Pytała, gdzie jest syn. Jeszcze po dziesięciu latach, na początku 1956 roku, rodzina miała nadzieję, że może Tadeusza wywieźli na Wschód. W końcu przyszedł list z Prokuratury Generalnej. Urzędowe pismo informowało tylko, że syn zmarł w areszcie. Miejsce pochówku – nieznane.

– Kiedy byłem mały, pod kupą węgla w piwnicy znalazłem ukryte egzemplarze pisma, które wydawał wujek – zapamiętał Stefan Niesiołowski. – Potem pierwsze konspiracyjne wydawnictwa, które przygotowywałem, bardzo przypominały te znalezione pod węglem.

* * *

W kwietniu 1991 roku Sejm uchwalił ustawę, w myśl której zbrodnie stalinowskie – jako zbrodnie wojenne lub zbrodnie przeciwko ludności – nie ulegają przedawnieniu. Wówczas właśnie Niesiołowski poinformował prokuraturę, że śmierć Tadeusza Łabędzkiego nie została do dziś wyjaśniona.

Prokuratura sięgnęła do starych akt – okazało się, że w 1956 roku zbierano dowody dotyczące jego śmierci. Józef Różański podczas przesłuchań zeznał, że kiedy pewnego dnia w 1946 roku przyszedł do swego gabinetu na Koszykowej (dawniej gmach MBP, dziś Ministerstwa Sprawiedliwości), zobaczył na podłodze ciężko pobitego Tadeusza Łabędzkiego. Obok stało kilku funkcjonariuszy, wśród nich Adam Humer. Józef Różański zwrócił im uwagę, że niepotrzebnie pobili zatrzymanego, „brudząc przy tym gabinet".

* * *

– Przede wszystkim muszę powiedzieć jedno: nie przyczyniłem się do śmierci Łabędzkiego – wyznał na początku naszych więziennych rozmów Adam Humer. – Nie chcę nic więcej mówić, wystarczy moje oświadczenie.

– Ale w ogóle zetknął się pan ze sprawą Łabędzkiego? – zapytałem.

– Zetknąłem się z nią tragicznie, ale nie przyczyniłem do śmierci.

– Czy może pan coś powiedzieć o okolicznościach jego śmierci?

– Nie chciałbym, bo w grę wchodzą inne osoby. Nie jestem taki, żeby mówić za innych. Nawet nieżyjących – dodał, po czym nagle zainteresował się: – Coś dużo pan zapisał.

– Tylko to, co pan powiedział.

– Ale to było tylko jedno zdanie: nie przyczyniłem...

– Zgadza się, nawet to podkreśliłem...

– Nie chciałbym, żeby pan pisał, że ja w ogóle wspomniałem o innych osobach.

– Przecież to dla pana korzystne.

– Nie, nie, nie – odpowiedział. To „nie, nie, nie" słyszałem dziesiątki razy. „Nie, nie, nie" najczęściej przewijało się w naszych rozmowach. Od „nie, nie, nie" zaczynała się prawie każda odpowiedź Humera.

* * *

Kiedy już bardziej się ze sobą oswoiliśmy, Humer opowiedział mi więcej o śmierci Tadeusza Łabędzkiego: – Przywieźli go z lasu, był pobity, więc nie wziąłem go do śledztwa. Przyciągnęli półtrupa, ja zawołałem lekarza, żeby go zbadał. To był mój krajan i rówieśnik, więc mu współczułem. Przesłuchiwano go na Koszykowej, oddelegowałem tam oficera Kaskiewicza. Łabędzkim cały czas dysponował departament operacyjny, a nie śledczy. Kaskiewicz zameldował, że Łabędzki nie żyje. Powiedziałem Romkowskiemu, żeby zabrali go tam, skąd wzięli. Potem wiceminister Romkowski wysłał mnie, żebym skontrolował konwój, który wiózł zwłoki Łabędzkiego do lasu. Bo oni wcześniej już raz wieźli zwłoki i zepsuł się im samochód, a na dokładkę ciało im wyleciało. Różański, Szymański (obecnie obywatel Rosji), Czaplicki i kilka innych osób, których nie znałem, pojechali ciężarówką. Ja za nimi samochodem osobowym. Potem poszli z łopatami do lasu, wrócili za pół godziny, była północ. Zakopali go chyba w tym samym miejscu, gdzie złapali.

– Czy w stosunku do osób, które go pobiły, wyciągnięto jakieś konsekwencje?

– Nie, skąd. Romkowski kazał zrobić tak, jakby Łabędzki zginął w czasie akcji.

– Czy w MBP panowała atmosfera, że coś takiego może się zdarzyć i nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje?

– Bez przesady. Co prawda piersi nikt nie nadstawiał, ale...

Humerowi zaginęła myśl, więc zapytałem:

– Uważał pan śmierć Łabędzkiego za coś normalnego?

– To był nieszczęśliwy, niezawiniony wypadek w toku działań operacyjnych.

Adam Humer twierdził, że wcześniej niczego nie wiedział o więzach rodzinnych Łabędzkiego z Niesiołowskim. Miał się dowiedzieć dopiero w więzieniu. Przeczytał o tym w „Pamiętniku Anastazji P.", opublikowanej pod pseudonimem książce Marzeny Domaros, opisującej jej rzekome związki seksualne z polskimi posłami.

* * *

Podczas spotkań ze mną Adam Humer zwykle siedział bokiem, patrzył w okno. Często nie pamiętał nazwisk, wtedy nerwowo bębnił palcami o stół.

– Wszystko, co panu mówię, to jest prawda – powiedział, kiedy zasugerowałem, że w coś nie uwierzyłem. Dodał: – Dobrze czy źle, ale zawsze prawdziwie – i dotknął opuszkami palców mojej dłoni.

Był nijaki, gdy opowiadał swój życiorys, nie wyglądał na człowieka, który mógłby kogoś pobić. Przez większość czasu sprawiał wrażenie dobrze wychowanego, spokojnego starszego pana. Ożywiał się dopiero, gdy mówił o „terrorze podziemia". Podnosił wtedy głos, pochylał się do mnie nad stołem – tak mógł wyglądać, gdy przesłuchiwał więźniów. Czuć w nim było tyle drzemiącej agresji, że miałem ochotę zapytać: „Panie pułkowniku, do czego powinienem się przyznać?".

– Na nikim nie wymuszałem fałszywych zeznań – wciąż powtarzał.

* * *

17 listopada 1993 roku

Proces przeciwko Adamowi Humerowi zaczął się w warszawskim Sądzie Rejonowym przy alei Solidarności. W czasach, kiedy taka rozprawa była nie do pomyślenia, ulica nosiła imię Karola Świerczewskiego. Akt oskarżenia, który w maju 1993 roku prokurator skierował do sądu, obejmował szesnastu oficerów UB i MBP. Podobno wśród oskarżonych, ze względu na ich liczbę, zapanowało przekonanie, że jest odwetem za proces szesnastu, w którym sądzono przywódców Polski Podziemnej.

* * *

Wchodzący przez główne drzwi widzowie dostrzegali naprzeciw wejścia skład sędziowski – jednego mężczyznę i dwie kobiety. Na prawo – ławę oskarżonych i ich adwokatów, na lewo – prokuratora i oskarżycieli posiłkowych.

Podsądnych było tylu, że nie mieścili się w ławie oskarżonych, usytuowanej bokiem do składu sędziowskiego. W niej zasiadł Humer, a przy nim tylko jeden z pozostałych, jakby wyłącznie jemu przypadł zaszczyt zajmowania miejsca obok byłego wicedyrektora MBP. To Edmund Kwasek, dawniej na Mokotowie zwany Rudym Kwaskiem, od koloru włosów. W maju 1993 roku już były siwe. Reszta oskarżonych zajęła miejsca w dwóch pierwszych – za ciasnych dla nich – ławkach dla publiczności, przodem do sądu. Siedzieli przytuleni do siebie jak w zatłoczonym pociągu.

Po lewej stronie, również w pierwszym rzędzie przeznaczonym dla publiczności, usiadły poszkodowane Maria Hattowska i Hanna Stachiewicz. A także Elżbieta Moczarska, córka Kazimierza Moczarskiego.

Tuż po godzinie jedenastej prokurator Stefan Szustakiewicz rozpoczął odczytywanie studwudziestojednostronicowego aktu oskarżenia. Trwało to kilka godzin.

Głównemu oskarżonemu Adamowi Humerowi zarzucił pobicie i kopanie Tadeusza Łabędzkiego, co miało doprowadzić do jego śmierci. Prokurator oskarżył go też o bicie więźniów: Marii Hattowskiej, Stanisława Skalskiego, Stanisława Karolkiewicza, Romana Pawliszcze, Barbary Sikorskiej, Marii Mazurkiewicz, Bolesława Jagodzińskiego, Mariana Gołębiewskiego i Ludwika Kubika. Ostatni, jedenasty zarzut wobec Humera stwierdzał: „Polecał i zezwalał podległym funkcjonariuszom śledczym stosowanie w stosunku do przesłuchiwanych tortur w postaci bicia, kopania, umieszczania w karcerze, grożenia zabójstwem oraz innego poniewierania godności ludzkiej".

Kolejny na liście, Markus Kac, lat siedemdziesiąt pięć. Prokurator postawił mu siedem zarzutów. Oskarżył między innymi o wybicie sześciu zębów i spowodowanie trzech wstrząśnień mózgu.

Tadeusz Tomporski, lat sześćdziesiąt osiem, dwanaście zarzutów, wśród nich: bicie linijką po dłoniach, zmuszanie do siedzenia na nodze odwróconego stołka.

Tadeusz Szymański i Wiesław Trutkowski, obaj po sześćdziesiąt dziewięć lat, obaj po sześć zarzutów, między innymi: polewanie zimną wodą, nakazywanie kilkugodzinnego klęczenia na grochu, uderzanie głową więźnia o ścianę, kłucie szpilką.

Edmund Kwasek, lat siedemdziesiąt, siedem zarzutów, wśród nich: bicie gumowym kablem, kijem, nahajką plecioną ze skóry.

Roman Laszkiewicz, lat sześćdziesiąt dziewięć, trzynaście zarzutów, między innymi: wlewanie wody do nosa, umieszczanie w karcerze, przypalanie żelazkiem, nakazywanie klęczenia na desce nabitej gwoździami, zmuszanie do stania w półprzysiadzie z rękami podniesionymi do góry.

Eugeniusz Chimczak, lat siedemdziesiąt dwa, jedenaście zarzutów: bicie nahajką zakończoną łańcuszkiem z metalową kulką, tłuczenie wojskowym pasem, uderzanie kluczem.

Kazimierz Świtoń, lat siedemdziesiąt dwa, Mieczysław Kobylec, lat sześćdziesiąt osiem, Jan Pugacewicz, lat sześćdziesiąt siedem, Leon Midro, lat sześćdziesiąt osiem, po cztery zarzuty, wśród nich: zmuszanie do siedzenia na śrubie, wciskanie głowy do sedesu, wpychanie do nosa rozgiętego spinacza.

Paweł Szymański, lat sześćdziesiąt siedem, dwa zarzuty: kopanie, wyzywanie.

Tadeusz Bochenek, lat sześćdziesiąt dziewięć, trzy zarzuty: nakazywanie siedzenia na nodze odwróconego stołka, wykonywania przysiadów, grożenie aresztowaniem rodziny.

Jan Dąbrowski, lat siedemdziesiąt jeden, zarzut: uderzanie prętem.

Przy każdym nazwisku w akcie oskarżenia widnieje określenie, że oskarżeni dopuścili się przestępstw „pracując w strukturach ówczesnego państwa komunistycznego".

Od sporządzenia aktu oskarżenia do odczytania go w sądzie minęło pół roku.

Sprawiedliwość rozumiana po ludzku mija się ze sprawiedliwością według prawa karnego. Oskarżeni odpowiadali nie na podstawie współczesnego im kodeksu karnego z 1969 roku, tylko na podstawie kodeksu z 1932 roku, obowiązującego w czasie ich pracy w MBP. Według prawa z dnia postawienia zarzutów groziłyby im kary nawet do piętnastu lat więzienia, według przedwojennego – tylko do pięciu. Przedwojenny kodeks – pewnie nazwaliby go sanacyjnym – był więc dla śledczych MBP łagodniejszy niż ten uchwalony w PRL.

Wszystkie czyny, jakie obejmował akt oskarżenia, przedwojenny kodeks nazywa występkami. Nie można więc nawet powiedzieć, że oskarżonym zarzucono zbrodnie stalinowskie, tylko co najwyżej – stalinowskie występki.

* * *

Miał to być drugi dzień przesłuchiwania świadków, ale z powodu wczorajszego odroczenia zaczęli zeznawać dopiero dzisiaj. Choć nikt tego nie planował, jako pierwszy za barierką dla świadków stanął Stanisław Skalski, spośród żyjących najbardziej znana ofiara Humera.

Kiedy Skalski po wojnie wrócił z Anglii, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zarzuciło mu szpiegostwo.

– To bzdura – powiedział sądowi. – Nawet nie znałem języka konspiracyjnego. Nie wiedziałem, co to „kontakt", „skrzynka pocztowa". Nauczyli mnie tego dopiero w więzieniu.

Wspominał jedno z przesłuchań:

– W pokoju był Szymański, Serkowski, Humer i chyba Midro. Położyli mnie na stołku, ściągnęli spodnie. Strażnik stanął nade mną, kolanami ścisnął głowę. Wepchnęli mi dywan w usta i zaczęła się polka.

Humer ripostował: – A skąd pan znał moje nazwisko? Ja się nikomu nie przedstawiałem.

Po godzinie przesłuchania Skalski był wściekły. Oznajmił: – Czuję się wypytywany, jakbym to ja był oskarżonym. Tu się wszystko przeciąga. Kiedy ja byłem sądzony w latach pięćdziesiątych, to wezwano mnie na rozprawę, gdy podawano obiad, a jak wróciłem z wyrokiem śmierci, to jeszcze grochówka była ciepła. Chcę zniknąć z tej operetki.

Publiczność huknęła brawami. Przewodniczący składu sędziowskiego zagroził:

– Jeszcze jeden taki gest i każę opróżnić salę.

* * *

Podczas posiedzenia sądu Humer oświadczył:

– Po wczorajszej rozprawie zostałem pobity przez jedną panią. Gdy wyciągnął w drżącej dłoni kasetę wideo z zapisem zajścia, kobieta w średnim wieku podniosła triumfalnie obie ręce, krzycząc, że to ona biła.

– Zwracam się o wszczęcie sprawy karnej i zapewnienie mi wzmocnionej ochrony – powiedział Humer.

Publiczność krzyknęła:

– Dać mu ochronę w areszcie.

Humer ciągnął:

– Co innego, gdybym był młodszy, ale wczoraj obchodziłem siedemdziesiąte siódme urodziny.

* * *

Tego dnia sprawa przeciwko śledczym MBP trwała najdłużej ze wszystkich w olbrzymim kompleksie sądów na warszawskim Lesznie. Koło godziny szesnastej szatniarka wyznała wychodzącej publiczności:

– Wreszcie. Już tylko Humer wisi.

* * *

Instytut Pamięci Narodowej wciąż prowadzi śledztwa i wnosi akty oskarżenia związane z okresem polskiego stalinizmu. Ale żaden późniejszy proces nie rozpalił takich emocji jak sprawa Humera. W wolnej Polsce po 1989 roku proces Humera stał się symbolem sądowych rozliczeń z pierwszym powojennym okresem komunizmu.

Dziś większego znaczenia od karania sprawców nabrało ulżenie losowi rodzin ofiar stalinizmu. Wciąż trwają poszukiwania miejsc pochówku, w których potajemnie grzebano skazywanych w procesach politycznych. Jedno z najbardziej znanych to kwatera na Łączce przy murze Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach. Ale nadal wielu grobów nie udało się odnaleźć.

Kaci okresu stalinizmu nigdy nie dopomogli w ujawnieniu grobów swoich ofiar.

Książka Piotra Lipińskiego „Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych urzędu bezpieczeństwa" ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne 13 stycznia 2016 roku.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Partyjne nasiadówki były w komunizmie równie nieodzownym obrzędem, jak zebrania we współczesnych korporacjach. Podczas narady Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie (16–18 sierpnia 1945 roku) Adam Humer wskazywał brak zainteresowania prawem wśród śledczych:

„Na wstępie ob. Humer podkreślił, że pracownicy UBP zapominają, że są organem państwa praworządnego. Większość pracowników nie zna wzorów prawnych, którymi się rządzimy.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami