O wystawie dzieł Renoira w madryckim muzeum Thyssen-Bornemisza

Auguste Renoir wytrzymał w grupie osiem lat, zanim wysiadł z rewolucyjnego tramwaju na przystanku sukces.

Aktualizacja: 05.01.2017 20:42 Publikacja: 05.01.2017 12:35

Śniadanie wioślarzy (1880–1881): szampan musuje, kobiety mrużą oczy, Gustave Caillebotte (pierwszy z

Śniadanie wioślarzy (1880–1881): szampan musuje, kobiety mrużą oczy, Gustave Caillebotte (pierwszy z lewej) pokazuje triceps.

Foto: Museo Thyssen-Bornemis

W madryckim Museo Thyssen-Bornemisza kolejka chętnych do obejrzenia wystawy „Renoir. Intymność" puchnie w oczach. Nic dziwnego, współautor uwodzicielskiego wizerunku belle époque jest artystą w sam raz na dzisiejsze czasy – epokę kultu ciała, wiecznej młodości i kąpieli słonecznych. Kochamy go za żywe, intensywne barwy, brawurowe efekty świetlne, a przede wszystkim za nieustający zachwyt nad naturą i urodą życia.

Styl Renoira ewoluował, ale cel, do którego dążył, był wciąż ten sam. Od początku chciał tworzyć sztukę optymistyczną i miłą dla oka. Trudno też przecenić jej dekoracyjne walory. Auguste wcześnie posiadł wiedzę o upodobaniach klasy średniej. Zaczynał wszak karierę od zdobienia porcelany, wachlarzy i zasłon. „W życiu jest wystarczająco dużo przykrych rzeczy, żebyśmy mieli jeszcze sami produkować brzydactwa" – odpowiadał w wieku dojrzałym, gdy zarzucano mu schlebianie burżujskim gustom.

Nie był bogaty z domu, jak Édouard Manet czy Paul Cézanne. Zdarzało się, że przymierał z głodu i na piechotę maszerował z Paryża do Fontainebleau, bo nie stać go było na pociąg ani dyliżans. Umiał już wtedy wyczarować pędzlem istne cuda, lecz ojciec zarabiał więcej jako zwykły krawiec. Jeszcze w 1878 roku wystarczyło zapłacić 31 franków, by wejść w posiadanie dzieła Renoira. Gdy pod koniec wieku „Bratka" wyceniono na 22 tysiące, sam malarz uznał, że to gruba przesada. A był to dopiero początek hossy. W 1925 roku kolekcję 16 płócien z późnego, mniej cenionego okresu twórczości sprzedano na aukcji za okrągłe 10 milionów franków. W 1968 roku tyle samo zapłacono za jeden obraz.

Chwilo, trwaj!

78 malowideł z madryckiej wystawy kłóci się nieco z potocznym wyobrażeniem o Renoirze. Na podstawie kilku najbardziej okrzyczanych dzieł można by sądzić, że uwielbiał rozstawiać sztalugi w plenerze, wśród tłumów rozbawionych paryżan korzystających z usług tancbudy Moulin de la Galette i kąpieliska La Grenouillere. Tymczasem większość prac autora „Parasolek" ma kameralny charakter i powstała w czterech ścianach pracowni.

„Intymność" to pierwsza retrospektywa Renoira w Hiszpanii, co trochę dziwi. bo krytyka już dawno wyśledziła w jego dorobku szereg iberyjskich naleciałości. Velazquez, Goya i El Greco uważani są nawet za prekursorów impresjonizmu. Trzeba natomiast przyznać, że tytuł ekspozycji jest strzałem w dziesiątkę. Oglądając obrazy Francuza, odczuwa się bowiem niemal fizycznie bliskość przedstawionego świata. Nie tylko dlatego, że mistrz zwykł przedstawiać ludzi w bliskich planach. W odróżnieniu od kolegów, przyjmujących pozy flâneurów, nie był zdystansowanym obserwatorem. Wręcz utożsamiał się z modelami. Zdaniem kuratora wystawy Guillermo Solany empatia to cecha zdecydowanie odróżniająca Renoira od innych impresjonistów.

Malarz z taką samą czułością podchodził do obłoków na niebie, kwiatów – tych rosnących na łące, zebranych w bukiety i wstawionych do wazonów – psów, dzieci oraz kobiet. „Lubię takie pejzaże, po których sam chciałbym wędrować, i kobiece wizerunki, które sprawiają, że chciałbym je objąć i złapać za biust" – mawiał z typową dla siebie dosadnością. Biografowie Renoira zgodnie twierdzą, że umiał cieszyć się chwilą. Sporo czasu spędzał w knajpach. Za posiłki ponoć płacił obrazami.

W ulubionej gospodzie artysty, Maison Fournaise, powstało kilka jego sztandarowych dzieł. Ten fakt natchnął amerykańską pisarkę Susan Vreeland do popełnienia powieści „Niedziela nad Sekwaną", w której przedstawiła melodramatyczną wersję powstania „Śniadania wioślarzy". Skądinąd wiadomo, że praca nad owym płótnem była dla Renoira mordęgą i poprzysiągł nigdy już nie brać się za tak wielkie i skomplikowane kompozycje. W książce 39-letni August dopiero szuka własnej drogi „we malarstwie, w miłości, w życiu". Chudy jak tyczka, budzi uczucia opiekuńcze u kobiet, które uważają, że jest „irytująco uroczy". Córka właściciela restauracji, Alphonsine, zaprowadzi go na taras i każe malować widok na rzekę. Przegra jednak rywalizację o względy impresjonisty z inną modelką – Aline. Knajpa istnieje do dziś. Alphonsine faktycznie parę razy pozowała Renoirowi (między innymi do pokazywanej w Madrycie „Marzycielki"), zaś Aline została jego żoną i urodziła mu trzech synów.

Jak piękne owoce

Obrazy przyjechały do Hiszpanii z daleka. „Przechadzka" i „Jean jako myśliwy" z Los Angeles, portret Madame Paulin i „Róże w wazonie" z Jerozolimy, „Koncert" z Toronto, studium do „Kąpieliska nad Sekwaną (La Grenouillere)" z Moskwy, dwa normandzkie pejzaże aż z Meksyku. Z niemal każdym wiąże się jakaś ciekawa historia. Konterfekty członków rodziny Durand-Ruel są pamiątką wieloletniej przyjaźni, która łączyła artystę z paryskim marszandem. Przez ręce Paula Duranda-Ruela przeszło półtora tysiąca dzieł Renoira. I długo nic nie wskazywało, że się na nich wzbogaci. Gdy w 1872 roku dał Augustowi 200 franków za „Pont de Arts", wszyscy uważali, że słono przepłacił. Sto lat później ten sam obraz (stylistycznie bardzo odległy od impresjonizmu) wyceniono na prawie 11 milionów.

Zanim Renoir stał się rozchwytywanym portrecistą, do pozowania werbował znajomych. Po śmierci Frédérica Bazille'a (na wojnie francusko-pruskiej) najbliżej był z Claudem Monetem, który przekonał go do rozjaśnienia palety i rozstawiania sztalug w plenerze. Panowie przez dłuższy czas mieszkali razem, a i później Auguste był częstym gościem w domu przyjaciela w Argenteuil. Na wystawie możemy podziwiać małżeństwo Monetów razem i osobno – Camille leży na kanapie, Claude czyta gazetę spowity kłębami papierosowego dymu. Z kolei „Dziewczyna zaplatająca warkocz" z 1886 roku to nikt inny, jak Suzanne Valadon, przyszła malarka i matka Maurice'a Utrilla.

Na czterech obrazach można rozpoznać młodziutką Lise Tréhot. Modystka o cygańskiej urodzie była nie tylko modelką, ale i kochanką Renoira. Urodziła mu dwójkę dzieci. Przyczyny i okoliczności ich rozstania pozostają tajemnicą. Wiadomo tylko, że Auguste jeszcze długo udzielał swemu potomstwu dyskretnego finansowego wsparcia. Centralną postacią płótna „Po obiedzie" z 1869 roku jest, ubrana na czarno, kolejna muza malarza, Alma-Henriette Leboeuf. Nazywał ją Margot. Miała 23 lata, gdy umarła na tyfus. Jej następczyni, Aline Charigot, była szwaczka, miała raczej blade pojęcie o przeszłości lubego. Możliwe, że Renoir trochę się wstydził swej skłonności do dziewcząt ze społecznych nizin, bo ożenił się z nią dopiero wtedy, gdy ich najstarszy syn skończył pięć lat.

W Museo Thyssen-Bornemisza pulchna Aline karmi potomka piersią w pozie, którą Auguste podpatrzył u któregoś z mistrzów włoskiego renesansu. Portret syna, Jeana, w stroju myśliwego to z kolei pokłosie wizyty w Prado, gdzie Francuza zachwycił wizerunek księcia Baltazara pędzla Velazqueza. Generalnie Renoir starał się „malować istoty ludzkie tak, jak piękne owoce" i dobrze się przy tym bawił. Dobór kwiatów w wazonie bywał aluzją do charakteru modelki, czworonożni pupile – karykaturami właścicieli.

Rudowłosa aktorka Comédie Française Jeanne Samary, żona dziennikarza i kolekcjonera madame de Bonnieres, poetessa Alice Vallieres-Merzbach – wszystkie damy z obrazów naszego bohatera mają błyszczące oczy i sprawiają wrażenie bardzo zadowolonych z życia. Panowie również. „Degas zwykle portretował męża i żonę w taki sposób, że wyglądali na skłóconych lub znudzonych. Pary Renoira zawsze są szczęśliwe, czy są małżonkami, czy też nie" – zauważył nieco złośliwie historyk sztuki Max Friedländer.

Trup jest nagi

Patrząc na te słoneczne, mieniące się kolorami obrazy, łatwo zapomnieć, że ich autor żył w wieku pary i żelaza. Impresjoniści ignorowali cywilizację przemysłową. Przed dymem i hałasem uciekali na łono natury, nawet jeśli był to tylko podmiejski park czy ogród. Konwencja pikniku, w której tak dobrze czuł się Manet i jego młodsi koledzy, przywodzi na myśl XVIII-wieczne malarstwo spod znaku fetes galantes. Artyści z Salonu Odrzuconych, oskarżani przez krytyków o uleganie obcym wpływom, pod tym względem byli kontynuatorami arcyfrancuskiej tradycji. Renoir to zmodernizowany Watteau. Kłaniają się też Fragonard i Boucher. Autor „Śniadania wioślarzy" miał wiele okazji, by zarazić się estetyką rokoka. Za młodu pracował w Luwrze jako kopista. Szacunku, jakiego nabrał wtedy do dawnych mistrzów, nie wyzbył się do końca życia. Dwukrotnie wyprawił się do Algierii, bo tam znalazł inspirację jeden z jego największych idoli – Delacroix.

Impresjoniści, wbrew otaczającej ich legendzie, nie byli grupą młodych, bezkompromisowych rebeliantów, którzy przewrócili dotychczasowe hierarchie do góry nogami, lecz uznania doczekali się dopiero po śmierci. Owszem, był moment, gdy odsądzano ich od czci i wiary. Jeden z krytyków uznał ich twórczość za objaw choroby umysłowej, bo przecież trzeba być obłąkanym, by lekceważyć akademickie reguły. Na obnażonym damskim „Torsie" Renoira dopatrzono się znamion trupiego rozkładu (dziś obraz jest dumą paryskiego Musée d'Orsay). Nawet Émil Zola, który na początku bronił impresjonistów, rozczarowany stwierdził, że „są zbyt jednostronni, nielogiczni, bezsilni", „poprzestają na byle czym", a ich dzieła są często niedopracowane. Na szczęście Guy de Maupassant, Stéphane Mallarmé i Marcel Proust byli innego zdania.

Elity Trzeciej Republiki dość szybko oswoiły się z nowymi trendami w sztuce. Oswoiły też zbuntowanych malarzy. Monet i spółka wcale zresztą nie chcieli upadku Salonu. Marzyli, by się w nim znaleźć i otrzymywać intratne zlecenia. Solidarność artystów nie wytrzymała próby czasu, zniszczyły ją ambicje i sprzeczne interesy. Renoir wytrzymał w grupie osiem lat, zanim wysiadł z rewolucyjnego tramwaju na przystanku sukces. Raził go radykalizm kolegów, uważał, że odstrasza klientów. Lubił podkreślać, że nie jest intelektualistą, lecz robotnikiem, który utrzymuje się z pracy własnych rąk.

Trzecia wystawa impresjonistów z 1877 roku była ostatnią, w której wziął udział. Na śmielsze eksperymenty pozwalał sobie, malując pejzaże. Ale znacznie większą wagę przywiązywał do portretów, których zamierzał sprzedawać jak najwięcej. Z ideologicznego punktu widzenia Renoir zasłużył na miano konserwatysty, a nawet reakcjonisty. „Zawsze uważałem, że kontynuuję tylko to, co inni znacznie lepiej robili przede mną" – wyznał, będąc już sytym uznania.

Ci „inni" to Rubens, Tycjan, Ingres i wymieniony wcześniej Delacroix. Gdy Renoir wybrał się do Italii, poczuł się tam „jak dziecko w szkole". Był pod takim wrażeniem Rafaela, że zniszczył część własnych płócien. Umocnił się wtedy w przekonaniu, że nie natura, lecz wizyty w muzeach są lepszym źródłem inspiracji. Nadal jednak tworzył spontanicznie. W tym sensie nigdy nie przestał być impresjonistą.

Hedonista i bezgrzeszne

Do końca też pozostał wielkim admiratorem płci pięknej. Mężczyzn malował ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem. Co robi typowa modelka Renoira? Gra na pianinie albo gitarze, czyta list lub książkę, uprawia robótki ręczne, wiąże sznurowadło, czesze włosy, poprawia fryzurę, ale najczęściej się kąpie. Ten motyw całkowicie zawładnął wyobraźnią artysty w ostatnich latach życia

„Nie da się wymyślić nic lepszego niż naga kobieta wychodząca z morza lub z łóżka" – to kolejna złota myśl malarza. Im był starszy, tym częściej tworzył akty. 14 z nich można obejrzeć w Madrycie. Poczet nagusek otwiera zielonoskóra „Nimfa" z 1870 roku, na stałe przebywająca w londyńskiej National Gallery. To jeszcze jeden portret Lise. Zamykają – kuzynka żony Gabrielle Renard i rudowłosa służąca Dédée, która po śmierci Renoira wyszła za jego syna, Jeana. Długowłose nimfy są leniwe, bezwstydne, lecz nie wyuzdane. Prezentują swe opalizujące ciała jakby nieświadome, że mogą wywołać grzeszne myśli i pragnienia.

Podobno Auguste był fetyszystą i miał obsesję na punkcie damskich kapeluszy. Zwierzał się kolegom: „gdyby kobiecy biust nie istniał, nie byłbym malarzem". Możliwe, że więcej było w tym gadania niż rzeczywistej erotomanii, lecz hedoniści z pewnością mogą uznać autora „Odaliski" za jednego ze swych patronów. Ożenił się późno, mając 49 lat, gdy zdrowie mocno już zaczęło mu szwankować.

Renoir dwa razy złamał prawe ramię po upadku z roweru, wywiązała się z tego choroba stawów. Miał jednak wielką wolę życia i pracy. Najbardziej sensualne dzieła stworzył, gdy kolejne ataki paraliżu uczyniły z niego kalekę przykutego do wózka inwalidzkiego. Za młodu nie unikał barw stłumionych, nawet wyklętej przez impresjonistów czerni. Na starość śmiało balansował na krawędzi kiczu, nadużywał błękitu, różu, oranżu i czerwieni. Nigdy nie popełnił smutnego obrazu. Przeżył małżonkę i wszystkich kolegów, poza Monetem. Doczekał czasów, gdy jego płótna trafiły do państwowych zbiorów. Prezydent Francji odznaczył dawnego skandalistę medalem Legii Honorowej, a na rynku pojawiły się fałszywe renoiry.

W osobnej sali kurator powiesił kopię „Kobiety z parasolem w ogrodzie", namalowaną, a raczej wyrzeźbioną tak, by można było z nią obcować metodą Braille'a. Wystarczy zamknąć oczy, by poczuć słodycz życia opuszkami palców. Taki intymny kontakt ze sztuką, nie ograniczony jedynie do biernej kontemplacji, pewnie spodobałby się malarzowi. Zapach kwiatów angażuje zmysł powonienia, dźwięk dochodzi ze słuchawek. Tylko smak (artystyczny) trzeba sobie wyrobić samemu.

Zwiedzających żegna powiększona fotografia z 11 września 1898 roku, dnia pogrzebu przyjaciela Renoira, dekadenckiego poety Stéphane'a Mallarmé. Za plecami malarza widać dwie nieostre sylwetki. To nabista Pierre Bonnard i Misia Natanson z domu Godebska, niekoronowana królowa paryskich salonów. Na pierwszym planie mistrz, z siwą bródką i w kapeluszu zsuniętym na czoło, uśmiecha się filuternie. Mimo smutnych okoliczności jak zwykle jest po słonecznej stronie życia.

Wystawa „Renoir. Intimidad" w madryckim Museo Thyssen-Bornemisza jest otwarta do 22 stycznia, od 7 lutego do 15 maja będzie ją można oglądać w Museo de Bellas Artes w Bilbao

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W madryckim Museo Thyssen-Bornemisza kolejka chętnych do obejrzenia wystawy „Renoir. Intymność" puchnie w oczach. Nic dziwnego, współautor uwodzicielskiego wizerunku belle époque jest artystą w sam raz na dzisiejsze czasy – epokę kultu ciała, wiecznej młodości i kąpieli słonecznych. Kochamy go za żywe, intensywne barwy, brawurowe efekty świetlne, a przede wszystkim za nieustający zachwyt nad naturą i urodą życia.

Styl Renoira ewoluował, ale cel, do którego dążył, był wciąż ten sam. Od początku chciał tworzyć sztukę optymistyczną i miłą dla oka. Trudno też przecenić jej dekoracyjne walory. Auguste wcześnie posiadł wiedzę o upodobaniach klasy średniej. Zaczynał wszak karierę od zdobienia porcelany, wachlarzy i zasłon. „W życiu jest wystarczająco dużo przykrych rzeczy, żebyśmy mieli jeszcze sami produkować brzydactwa" – odpowiadał w wieku dojrzałym, gdy zarzucano mu schlebianie burżujskim gustom.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków