Jak nieoficjalnie ustaliła „Rzeczpospolita", największa centrala związkowa zaczęła już uruchamiać fundusze strajkowe, które w razie fiaska negocjacji z rządem posłużą jej do zorganizowania ogólnopolskich protestów.
Decyzja zapadła na posiedzeniu Komisji Krajowej, na którym związkowcy z „S" domagali się podwyżki minimalnego wynagrodzenia do 2278 zł. Członkowie Komisji Krajowej upoważnili władze związku do opracowania scenariuszy działań, w tym akcji protestacyjnych, w razie niespełnienia jego postulatów.
Połowa przeciętnego
Związkowcy powołują się na porozumienie zawarte z rządem jeszcze w 2007 r., w którym zostało uzgodnione sukcesywne podnoszenie wynagrodzenia minimalnego, tak by stanowiło ono równowartość połowy prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Tymczasem propozycja rządu, aby przyszłoroczne wynagrodzenie minimalne wyniosło 2220 zł, zmierza w przeciwnym kierunku. W zeszłym roku stanowiło 46,8 proc. przeciętnego. W przyszłym roku ta relacja spadnie do 46,5 proc.
Czytaj też: Minimalna pensja w 2019 r. wzrośnie do 2220 zł
Władze Solidarności domagają się także podwyżki o 12 proc. wskaźnika wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej oraz odmrożenia kwoty naliczania funduszu socjalnego, co dałoby wzrost na jednego pracownika o około 300 zł. Ich zdaniem podwyżka funduszu płac w budżetówce, jaka nastąpiła w ostatnich dwóch latach, została pochłonięta przez wzrost pensji sędziów i prokuratorów. Tymczasem w pozostałych grupach zawodowych nie było podwyżek od siedmiu lat. Inflacja w tym czasie przekroczyła zaś 12 proc. Siła nabywcza pensji wypłacanych osobom na publicznych etatach znacząco więc spadła. Dochodzi wręcz do tego, że pracownicy pomocy społecznej piszą wnioski o zapomogę ze względu na wysokość swoich zarobków.