Józef Wojciechowski: Polskiej piłce potrzebny jest wstrząs

Kandydat na prezesa PZPN – jedyny, który chce walczyć ze Zbigniewem Bońkiem. Wybory w najbliższy piątek.

Aktualizacja: 24.10.2016 12:53 Publikacja: 23.10.2016 20:12

Józef Wojciechowski: Polskiej piłce potrzebny jest wstrząs

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Rzeczpospolita: Dlaczego chce pan zostać prezesem PZPN?

Józef Wojciechowski: O to samo kilka dni temu spytał mnie Zbigniew Niemczycki. On mi nawet wręcz odradzał, bo wie, że piłka to niełatwa branża. Można się narobić i niewiele osiągnąć.

Pan też to powinien wiedzieć po swoich doświadczeniach z Polonii.

No właśnie. To była dla mnie ważna lekcja. Myślę, że po niej jestem już innym człowiekiem. Niestety, w polskiej piłce klubowej nic się nie zmieniło. Pod pewnymi względami jest nawet gorzej. Niezły wynik reprezentacji na mistrzostwach Europy zaciemnia obraz tego, co się dzieje. PZPN chwali się sukcesami sportowymi, na które w dużym stopniu pracują kluby zagraniczne zatrudniające polskich piłkarzy. Ale nie mówi o problemach dotykających polskie kluby, czyli o tym, na co ma, a przynajmniej powinien mieć, wpływ.

Co dziś jest największym problemem?

Chuligani, którzy pod sztandarami klubowymi robią awantury, odstraszając prawdziwych kibiców. Słyszał pan, żeby PZPN zrobił coś w tej sprawie? Prezes Zbigniew Boniek w dobrej wierze i niewątpliwie w trosce o prawdziwych kibiców Legii postanowił interweniować w UEFA. Niczego nie wskórał. Ale o żadnych działaniach związku w celu wyeliminowania bandytów ze stadionów nie słyszałem. Że po jakimś meczu nałożą karę finansową, zamkną stadion, trybunę czy wydadzą zakaz wyjazdów dla kibiców? To do niczego nie prowadzi. Trzeba zacząć od przyczyn. Jestem za karaniem winnych, ale i za edukacją. Czego się boi PZPN? Chce mieć spokój, żeby znowu kibice nie wznosili haseł przeciw związkowi? Woli się dogadywać z chuliganami. Skutki są takie jak na finale Pucharu Polski. Wstyd. „Nie tak się umawialiśmy" – napisał potem na Twitterze Zbigniew Boniek, ale prezes PZPN nie powinien wchodzić w umowy z chuliganami. Taka polityka ma krótkie nogi. Kilka dni temu na spotkaniu Ekstraklasy SA Maciej Wandzel, udziałowiec Legii, powiedział, że kiedy wreszcie przyszło mu zapłacić podatek dochodowy, to kibice zamknęli mu stadion i znów stracił.

Akurat panowie Maciej Wandzel i Bogusław Leśnodorski w tej sprawie powinni się uderzyć we własne piersi.

Nie mnie to oceniać. Wiem na pewno, że kluby same nie poradzą sobie z tym problemem, bo nie mają żadnych instrumentów. Proszę potraktować przykład Legii jako najbardziej widoczny i najgłośniejszy. Problem dotyczy większości dużych polskich klubów. To, co się dzieje z kibicami, niesie niebezpieczeństwa jeszcze niewidoczne. Wszyscy widzą tylko łobuzów bijących się między sobą lub z policją. Ale taka sytuacja doprowadzi do upadku piłki w Polsce, ponieważ żaden szanujący się biznesmen nie zechce sponsorować klubu, który kojarzy się z bandytyzmem.

A co pan zrobi w takiej sytuacji, kiedy już zostanie wybrany na prezesa?

Przede wszystkim chcę raz na zawsze skończyć z tym problemem. Rozpocznę wielką kampanię nacisku na władze, żeby wdrożyć system, który skutecznie odetnie bandytów od stadionów. Przykłady europejskie, np. z Wysp Brytyjskich, pokazują, że to możliwe. Dziś PZPN zostawił kluby same z tym problemem, a sam prezes PZPN, po to, żeby zawrzeć pokój z kibolami, wszedł z nimi w układ. Ja otoczę się osobami, które nie są zakładnikami tych środowisk czy klubów, które wolą współpracować z chuliganami, zamiast wygonić ich ze stadionów.

Łatwo powiedzieć. Wybory w PZPN są takie same jak wybory do Sejmu. Wyborcom za głos trzeba coś dać.

Ale chyba każdy ma swój rozum. Chcę być posłem, żeby służyć Polsce, chcę pracować w PZPN, aby służyć polskiej piłce. Mam wrażenie, że część obecnych działaczy związku jest tam po to, by czerpać z tego konkretne korzyści, mające także wymiar finansowy. A korzystając ze swoich pozycji, przez służbowe garnitury, samochody, wyjazdy dodają sobie prestiżu, na który wielu z nich nie zasługuje. Podnieca ich sama władza i myślą, jak ją utrzymać. Interes piłki jest na drugim planie. Nie mówię, że to wszystko odbywa się nielegalnie. PZPN na pewno na wszystko ma rachunki i kwity, z premiami finansowymi i milionowymi wydatkami na public relations włącznie. Tyle że to nie jest normalne w sytuacji, kiedy setki polskich klubów głodują.

Czytaliśmy, że obiecuje pan pół miliarda złotych na ich potrzeby. Skąd pan weźmie tyle pieniędzy?

To akurat nie problem. Jeśli potencjalni sponsorzy otrzymają sygnał, że wraz ze zmianą władz w PZPN poprawi się wizerunek futbolu, bo chuligani znikną ze stadionów, to szybko pojawią się w polskiej piłce. Poza tym PZPN chomikuje dziś ogromne pieniądze, można wyemitować obligacje, trzeba też rozmawiać o pieniądzach z Ministerstwem Sportu i Turystyki czy z UEFA.

Prezes Zbigniew Boniek powiedział „Rzeczpospolitej", że związek wydaje pieniądze na bieżąco, a około 160 mln złotych leży w banku jako rezerwa.

Leży i co? Boniek się cieszy, że będzie miał z tego 4 mln odsetek? Przecież tak się nie prowadzi interesu. Skoro te pieniądze są, to powinno się je przeznaczyć na rozwój. Jestem dobrze zorientowany w sytuacji klubów pierwszoligowych. Jeśli im się nie pomoże finansowo, to padną. Jak można nie pomóc, siedząc na pieniądzach? Przypadek klubów ekstraklasy jest inny. Niektóre z nich popadły w kłopoty, ponieważ są źle zarządzane.

Ale pańska Polonia też kiedyś wpadła w tarapaty. Chyba zbyt dobrze płacił pan zawodnikom, szybko tracił zaufanie do trenerów, aż w końcu sprzedał pan klub, zresztą biznesmenowi, który okazał się niewiarygodny.

Każdy odpowiada za swoje czyny. Ja zostawiłem Polonię na szóstym miejscu w dobrej kondycji finansowej. Do upadku doprowadził ją mój następca. To tak, jakby zarzucać prezesowi Cupiałowi, że doprowadził do upadku Wisłę Kraków. Poza tym warto też zapytać Zbigniewa Bońka, jak prowadził swój Widzew Łódź. Akurat w tym przypadku to jego następca Sylwester Cacek dostał po głowie, m.in. za ustawianie meczów, do którego dochodziło w czasie, gdy Zbigniew Boniek był współwłaścicielem klubu. Wracając do Polonii. Oczywiście popełniałem błędy. Nie miałem też wpływu na fatalne sędziowanie, a do kilku trenerów zraziłem się, kiedy okazało się, że za papierem, jaki mają w kieszeni, nie stały umiejętności. Zresztą uważam, że poziom trenerów i – co za tym idzie – szkolenia w naszym kraju jest niski, a kursy w związkowej szkole tego nie zmieniają. Radosław Majdan opowiadał mi, że ze wszystkich trenerów, jakich miał w swojej karierze, najlepiej zapamiętał tego pierwszego, który nie tylko uczył grać w piłkę, ale też wychowywał.

Dziś można to robić w Centralnej Lidze Juniorów.

Chyba pan żartuje. Wiem, że Zbyszek Boniek jest dumny z zastąpienia rozgrywek Młodej Ekstraklasy rozgrywkami juniorskimi. Uważam to za błąd. To jest kolejne gonienie za wynikiem, a nie forma szkolenia. W dzisiejszych czasach, kiedy w kadrze każdego klubu ekstraklasy jest co najmniej 25 zawodników, gdzieś trzeba ich sprawdzać, dawać szansę walczącym o miejsce czy wracającym po kontuzji. Młoda Ekstraklasa nadawała się do tego idealnie. To właśnie dzięki niej w Polonii zaczynali kariery dzisiejsi reprezentanci Polski Paweł Wszołek z Tczewa i Łukasz Teodorczyk z Żuromina. Na drużynę juniorów byli już za starzy i nim wywalczyli miejsca w pierwszej jedenastce Polonii, zdobywali doświadczenie w Młodej Ekstraklasie.

To wszystko, co pan mówi, brzmi jak część programu, ale czy jest jakiś jeden konkretny powód, dla którego chce pan zostać prezesem PZPN?

Jak to dlaczego? Dla pieniędzy.

Boję się, że nie każdy pozna się na tym żarcie.

Pan się roześmiał. Chcę zostać prezesem, ponieważ polska piłka potrzebuje nowego spojrzenia, świeżej krwi, otrzeźwienia. Zbigniew Boniek reprezentuje związek, ale to są funkcje dekoracyjne. My się dobrze znamy, nie odchodziłem od telewizora, kiedy na mundialu strzelał bramki dla Polski. Ale jako prezes jest bardzo pasywny i zadowala się tym, co mu piłkarze grający w najlepszych zagranicznych klubach wykopią na boisku. Oczywiście żartuję, mówiąc o pieniądzach jako motywie. Nie potrzebuje tego. Swoje już w życiu zarobiłem. Jestem wyceniany na miliard złotych, bywałem w pierwszej dziesiątce najbogatszych ludzi w Polsce. Teraz potrzebuję innego wyzwania. Jedyne, co mną kieruje, to troska o polską piłkę. Chcę, żeby ona wzbogaciła się na mnie, a nie ja na niej. Od 45 lat zarządzam moim przedsiębiorstwem, które ma się dobrze. Podatki płacę w Polsce. PZPN to też jest biznes, ja znam jego specyfikę.

Pewnie policzył pan głosy, które może zdobyć na zjeździe. Ja mniej więcej też i wydaje mi się, że trudno będzie wygrać. Zbigniew Boniek cieszy się większym poparciem.

Warto też pamiętać, że on działa od czterech lat, a ja od trzech tygodni. Fakt, że zdobyłem w tym czasie dużo głosów, świadczy o braku zaufania do Bońka i woli zmian u wielu ludzi piłki. Poza tym liczy się wynik w dzień wyborów. I trend. Nawet jeśli Boniek jest dziś pewny wygranej, to moim zdaniem karta się już odwróciła. Po wezwaniu go do złożenia wyjaśnień przez ministra sportu paru prezesów WZPN, którzy wcześniej stali murem za Bońkiem, wysłało nam sygnał, że chce rozmawiać, tylko dyskretnie. Boją się Bońka. Zresztą mam nad nim tę przewagę, że ja dokładnie wiem, na kogo mogę liczyć, a on do końca nie będzie pewien, kto z jego ludzi przeszedł na naszą stronę. Dziś stroszy piórka. Co do kwestii pisma do ministerstwa i statusu Bońka to chcieliśmy tylko zwrócić uwagę, że łamie statutowe zasady PZPN. Statut mówi o tym, że kandydat musi na stałe zamieszkiwać w Polsce. Boniek udaje, że miejsce zamieszkania i zameldowania to jedno i to samo. Poza tym jego aktywność w reklamowaniu bukmachera jest dwuznaczna moralnie i nie przystoi prezesowi krajowej federacji piłkarskiej. Jest pod tym względem jedynym takim prezesem w Europie.

To wszystko może nie mieć znaczenia podczas wyborów.

Mam nadzieję, że proces głosowania odbędzie się jak w Europie, a nie na Wschodzie. W UEFA głosowanie jest na kartach. Artykuł 9 statutu UEFA mówi, że głosy oddawane są na kartkach, wrzucane do urny, a następnie komisyjnie liczone. Wiem, że dużym atutem wyborczym Bońka jest system głosowania na tzw. maszynkach, ale on nie spełnia zasad dotyczących tajności głosowania. Każda maszynka oznaczona jest numerycznie i przypisana do konkretnej osoby. Ludzie boją się, że łatwo można odtworzyć, kto jak głosował. Nie wspomnę o tym, że delegaci zaglądają sobie przez ramię. Gdzie tu tajność? A Statut PZPN wyraźnie mówi o głosowaniu tajnym. Jeśli zostanie zastosowany ten system, będę zmuszony podważyć to głosowanie w sądzie. Czas skończyć z zastraszaniem ludzi w PZPN. Ja się nie boję. Zresztą złożyłem w tej sprawie pismo do ministra sportu i turystyki.

Czy ma pan już zespół ludzi, z którymi będzie pan chciał pracować jako prezes?

Mam, choć nie w 100 procentach, ale oczywiście nie podam ani jednego nazwiska.

Podczas wywiadu dla „Rz" prezes Boniek powiedział nam, że już raz wygrał z panem w tenisa.

Tak powiedział? To ciekawe. Prezes Boniek lubi dużo mówić i niestety często ma problemy z pamięcią. Prawda jest taka, że to ja z nim wygrałem.

Rzeczpospolita: Dlaczego chce pan zostać prezesem PZPN?

Józef Wojciechowski: O to samo kilka dni temu spytał mnie Zbigniew Niemczycki. On mi nawet wręcz odradzał, bo wie, że piłka to niełatwa branża. Można się narobić i niewiele osiągnąć.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Miał odejść, a jednak zostaje. Dlaczego Xavi nadal będzie trenerem Barcelony?
Piłka nożna
Polacy chcą zostać w Juventusie. Zieliński dołącza do mistrzów Włoch
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego