Sam Allardyce od 68 dni był selekcjonerem reprezentacji Anglii i jego licznik nie dobił do setki. Trener, który już w przeszłości był uwikłany w niejasne gry menedżerów i agentów piłkarskich (oskarżano go o przyjmowanie łapówek), został nagrany przez dziennikarzy „Telegraph", gdy oferował swoje usługi przy obchodzeniu przepisów transferowych.
Selekcjoner spotkał się z nieznajomymi „biznesmenami", w rzeczywistości z reporterami śledczymi „Telegraph", i zgodził się pomóc swoim nowym znajomym obejść przepisy dotyczące tzw. third party ownership.
Od 1 maja 2015 roku FIFA zakazała udziału w transferach osób trzecich. Wcześniej było to szeroko stosowaną praktyką. Agencje menedżerskie, firmy, fundusze inwestycyjne, osoby prywatne skupowały część praw do zawodnika i zarabiały przy jego transferze.
FIFA nazwała takie działanie „niewolnictwem XXI wieku". W przypadku tego procederu piłkarz miał coraz mniej do powiedzenia, gdyż osoba lub firma, która wyłożyła na część jego praw pieniądze, domagała się zwrotu inwestycji, naciskając na transfer lub wymuszając go. I chociaż oficjalnie „third party ownership" zostało zakazane, tajemnicą poliszynela jest, że wciąż w świecie futbolu ma się dobrze.
Allardyce zapewnił swoich rozmówców, że pomoże im obejść przepisy, bo wie, jak to się robi. Jako przykład podał transfer Ennera Valencii, którego sprowadził do West Hamu, gdy był tam trenerem, mimo iż część praw do reprezentanta Ekwadoru posiadała firma zewnętrzna. Za swoje doradztwo Big Sam – jak nazywany jest przez angielskie media – chciał dostać 400 tysięcy funtów. By te pieniądze mogły zostać legalnie zaksięgowane, zgodził się na dwa wykłady (na temat zarządzania ludźmi i motywacji) w Hongkongu i Singapurze.