W czwartek spotkał się z piłkarzami przed ich meczem w Krakowie, w piątek żegnał się z klubem w Sosnowcu, w niedzielę poprowadził pierwszy trening na Łazienkowskiej, a we wtorek zobaczymy go przy linii boiska na stadionie w Lizbonie, gdzie Legia zmierzy się ze Sportingiem w Lidze Mistrzów.
Takie tempo też może być rodzajem testu dla trenera, który był na dobrej drodze do postawienia sobie pomnika w Sosnowcu (Zagłębie z nim na ławce trenerskiej wygrało sześć meczów, a trzy zremisowało), a mimo to wrócił do Warszawy, bo – jak podkreślał – tam jest jego dom.
Myślę, że tempo zmian i kiepska sytuacja Legii to dla Magiery dodatkowa motywacja. To pasuje mi nawet do jego filozofii, którą wyłożył w grudniu ubiegłego roku na zorganizowanym przez siebie seminarium dla młodych i starszych piłkarzy „Świadoma podróż przez karierę". Wtedy przechodził trudny okres, bo po 18 latach pracy przy Łazienkowskiej w roli piłkarza, trenera, organizatora klubowej akademii, kronikarza oraz nieformalnego przewodnika błądzących zawodników został bez przyczyny zwolniony.
Było mu przykro, bo biorąc pod uwagę zaangażowanie Magiery w pracę, decyzja była nie tylko nieuzasadniona, ale i nieludzka. Tyle że on nie obnosił się ze swoją krzywdą, nie biegał po zaprzyjaźnionych dziennikarzach, ani jednego dnia nie przesiedział bezczynnie w domu. Nie mówił wprawdzie: „ja tu jeszcze wrócę", ale chyba nigdy nie stracił na to nadziei.
Na wspomniane seminarium, odbywające się na Stadionie Narodowym (a to działa na wyobraźnię), Magiera zaprosił kolegów, reprezentantów Polski, mówiących uprawiającym sport słuchaczom o swoich przypadkach: Jacka Krzynówka, Wojciecha Kowalewskiego, Mariusza Jopa, Michała Żyrę i siatkarza Michała Winiarskiego. Zastanawiali się, czy kontuzja to tragedia czy może wyzwanie, jaka jest różnica między fartem a szczęściem i jak zbudować sukces po karierze zawodowej. Jako przykład piłkarza dążącego świadomie do celu Magiera pokazał Bartosza Kapustkę, którego wtedy jeszcze mało kto znał.