Kto wie, jak potoczyłby się finał Ligi Mistrzów, gdyby nie fatalne błędy Lorisa Kariusa. Spowodowane wstrząśnieniem mózgu czy brakiem umiejętności – dziś to już nie ma znaczenia. Faktem jest, że taki klub jak Liverpool nie może sobie pozwolić na wstawianie między słupki człowieka, który w najważniejszych momentach popełnia tak kuriozalne pomyłki. Kupno solidnego bramkarza stało się priorytetem. Pieniądze nie grały roli.
Alisson kosztował 72,5 mln euro. Pobił rekord, należący od 2001 r. do Gianluigiego Buffona, który przeszedł wówczas z Parmy do Juventusu za 52 mln. Co ciekawe, na Anfield mógł trafić już trzy lata temu, gdy grał jeszcze w Internacional Porto Alegre – i to za ledwie kilka milionów euro. Ale jeśli rozwiąże wreszcie kłopoty Liverpoolu z obsadą bramki (wcześniej nie sprawdził się Simon Mignolet), nikt nie będzie wypominał mu kwoty, jaką za niego zapłacono.
Mało czasu na zakupy
Oczekiwania są wielkie. Alisson jest numerem jeden w reprezentacji Brazylii, a w minionym sezonie Serie A – po tym jak zastąpił w bramce Romy Wojciecha Szczęsnego – 17 z 37 meczów zakończył z czystym kontem, miał też najwyższy procent obronionych strzałów (aż 79 proc.).
Na wszystkie transfery – prócz Alissona przyszli Gwinejczyk Naby Keita (RB Lipsk), Brazylijczyk Fabinho (Monaco) i reprezentant Szwajcarii Xherdan Shaqiri (Stoke) – Liverpool wydał blisko 200 mln. Pragnienie zdobycia pierwszego od 1990 r. tytułu mistrza Anglii jest ogromne.
Juergen Klopp ogłosił, że to już koniec zakupów. Zresztą czasu pozostało niewiele. Okno w Premier League tym razem zamyka się wyjątkowo wcześnie – 9 sierpnia, czyli dwa dni przed startem sezonu. Taka była wola klubów, które chciały uniknąć zamieszania związanego z migracjami zawodników i szukaniem za pięć dwunasta ich następców.