Trener Karl Rappan uznał, że Szwajcarzy są zbyt słabi, aby skutecznie rywalizować ze światem, więc zamiast uczyć ich techniki (bo mieszkając w górach byli za sztywni), postanowił zmienić ustawienie na boisku. „Szwajcarski rygiel" polegał na tym, że do trzech obrońców pilnujących napastników Rappan dodał czwartego, ustawiając go za linią obrony, tak na wszelki wypadek. W Polsce ta głęboka myśl taktyczna została wynaleziona wcześniej, jednak pod nazwą „obrona Częstochowy" nie mogła się przebić do cywilizowanego świata futbolu.
Włosi rozwinęli ten system, który jako „catenaccio" święcił triumfy. A Rappan został patronem trofeum, o które latem grały europejskie drużyny, przygotowujące się do sezonu. Na początku lat 60. przyjechał nawet do Warszawy, gdzie wygłosił wykład o taktyce.
Dziś wizyta szwajcarskiego trenera w Polsce prawdopodobnie przeszłaby bez echa. Nie ma czegoś takiego jak szwajcarska szkoła futbolu. Kiedy robię w głowie listę najsłynniejszych szwajcarskich graczy, myślę o dwóch: Stephanie Chapuisat i Ciriaco Sforzy.
Ze starszego pokolenia są także Karl Odermatt, Kobi Kuhn i Heinz Hermann, ale poza Szwajcarią mało kto o nich pamięta. Jest jeszcze jeden z kategorii archeologicznej, ale nie wolno o nim zapominać. Nazywał się Hans (Joan) Gamper i o jego dokonaniach na boisku wiadomo niewiele. Ale to on po przeprowadzce do Hiszpanii założył klub FC Barcelona, nadając mu barwy klubu szwajcarskiego, w którym grał: FC Basel.
Pod koniec XIX wieku działało już w Szwajcarii kilka klubów, a Sankt Gallen (do którego trafił nasz legendarny obrońca Jerzy Gorgoń) należy do najstarszych wciąż istniejących w Europie poza Wyspami Brytyjskimi. Założono go w roku 1879. W Polsce nikt jeszcze wtedy o futbolu nie słyszał.
Kiedy Kazimierz Górski został trenerem reprezentacji Polski, na pierwszego przeciwnika wybrał Szwajcarię i pokonał ją w Lozannie 4:2. Dziś taki wynik jest mało prawdopodobny. Szwajcarzy grają mniej więcej na poziomie Polaków. Gdyby mieli w futbolu kogoś takiego jak Roger Federer w tenisie, można by zapomnieć o zwycięstwie. Ale na szczęście to nie jest Puchar Davisa, tylko Delaunaya.