To też kiepsko im wychodziło. Już w 12. minucie Jarosław Niezgoda wyskoczył ponad obrońcami Arki i strzelił głową pierwszą bramkę. Zdobywcą drugiej był Cafu - wykorzystał złe wybicie obrońców. Legia nie musiała się wysilać - po prostu punktowała przeciwnika prostymi środkami. Nie było w pierwszej połowie niczego godnego uwagi.
W przerwie Rafał Siemaszko zastąpił Jankowskiego, co natychmiast ożywiło grę Arki. Przynajmniej przestała myśleć wyłącznie o obronie, starała się odrobić straty. Tyle, że Siemaszko też nie miał obok kogoś takiego jak Luka Zarandia, kontuzjowany dziś bohater finału sprzed roku. Może by coś wyszło z tych ataków, gdyby nie fakt, że w 63. minucie Grzegorz Piesio, pomocnik Arki, który też wszedł w przerwie, został ukarany czerwoną kartką za faul na Sebastianie Szymańskim (po weryfikacji VAR).
Arka miała chęci, ale nie miała atutów. Legioniści byli lepsi w każdej formacji. Najpierw wykorzystali błędy przeciwników, a potem pilnowali wyniku. Ale gol, stracony w doliczonym czasie wystawia im jak najgorsze świadectwo. Nie było w tym meczu akcji, strzałów ani parad bramkarskich do zapamiętania. Komisja PZPN wybrała najlepszym zawodnikiem meczu Jarosława Niezgodę. Równie dobrze mogłaby przeprowadzić losowanie.
Legia osiągnęła pierwszy cel w tym sezonie. Wciąż ma szansę na dublet. Arka jeszcze broni się przed spadkiem, ale raczej się jej to uda.
PZPN przywrócił (a od kiedy jest Stadion Narodowy to raczej nadał) rozgrywkom o Puchar Polski godną rangę. Jednak to, co dzieje się tu co roku na trybunach to pokaz chamstwa i nieodpowiedzialności. Ubliżanie przeciwnikom w rytm podawany przez tzw. gniazdowego i gwizdy podczas dekoracji medalami to patologiczna norma. W jaki sposób kibice obydwu drużyn wnoszą tu na finały race i świece dymne, skoro każdy wchodzący widz i każdy samochód wjeżdżający na stadion jest dokładnie sprawdzany? Ktoś wydał na to cichą zgodę? W drugiej połowie zadymienie boiska było tak duże, że sędzia musiał przerwać mecz i przedłużyć go o dziesięć minut.