Gdyby wszystkie mecze w ekstraklasie stały na takim poziomie i były tak emocjonujące jak Górnika z Jagiellonią i Korony z Legią, narzekań na rozgrywki byłoby znacznie mniej. Do kompletu widzów na stadionie w Zabrzu już się przyzwyczailiśmy. Teraz też spotkanie oglądało tam ponad 22 tysiące ludzi. Natomiast pełny stadion w Kielcach to niezwykła rzadkość. Jeszcze pierwszy mecz, z Zagłębiem w lipcu, oglądało tam 6,5 tysiąca kibiców. Nie wiedzieli, co ich czeka, mieli żal do nowych właścicieli, że zwolnili lubianego trenera Macieja Bartoszka. W sobotę zebrało się 15 200 widzów. Wszystkie bilety wyprzedano.
Legia w każdym mieście jest magnesem, ale równie ważnym powodem rekordowej frekwencji była gra Korony. Legia, mimo powracających kryzysów, wygrała pięć kolejnych meczów. Ale Korona nie przegrała siedmiu spotkań z rzędu, jej trener Gino Lettieri buduje zespół tak, że o Bartoszku już się zapomina.
Z Legią Korona zagrała tak, żeby ludzie tu wrócili. Najpierw mieli prawo się załamać. Już w drugiej minucie Legia przeprowadziła wzorcowy kontratak. Guilherme pobiegł z piłką prawym skrzydłem, podał prostopadle do Kaspara Hamalainena, a ten dośrodkował na pole karne, idealnie nad głową Marcina Cebuli. Jarosław Niezgoda tylko na to czekał. Nie musiał zwalniać ani przyspieszać. Trafił głową i goście prowadzili 1:0.
Malarz nr 1
Kielczanie nie sprawiali wrażenia oszołomionych. Po akcjach kończonych trzema celnymi strzałami Arkadiusz Malarz popisywał się fantastycznymi obronami. Wyniki Legii to w znacznej mierze jego zasługa. Jeszcze wiosną jacyś ligowi piłkarze wyrazili opinię, że Malarz jest najbardziej przereklamowanym bramkarzem ekstraklasy. To chyba byli ci sami zawodnicy, którzy w wywiadach z dziennikarzami mówią od rzeczy, jakby brali udział w innym meczu, niż my widzieliśmy.
Korona pierwsza otrzymała cios, ale to Legia została znokautowana. W ciągu czterech minut straciła dwa gole. Gruzin Nika Kaczarawa (198 cm wzrostu) i Niemiec Elia Soriano wygrywali z legionistami (zabrakło kontuzjowanego Michała Pazdana) większość pojedynków w powietrzu i na trawie. Przy wyrównującym strzale Soriano pretensje mogli mieć do siebie nawzajem obrońcy i pomocnicy Legii, którzy nie przerwali akcji, składającej się z bodaj dziesięciu podań.