Zostanie zapamiętany z wielu powodów, ale powszechnie znany jest jako strzelec czwartego gola dla Brazylii w wygranym 4:1 finale mundialu z Włochami na Estadio Azteca. Ta bramka, choć sama w sobie niezbyt oryginalna, stanowiła symbol mistrzostwa i artyzmu Brazylijczyków oraz dowód, że w tej drużynie obrońcy też zdobywali bramki. Był to trzeci triumf Brazylii na mundialu, od tej pory na koszulkach piłkarzy pojawiły się trzy gwiazdki, a stary Puchar Świata, znany też jako Puchar Rimeta przeszedł na jej własność. Miał swoje miejsce w siedzibie federacji w Rio de Janeiro do roku 1983, kiedy to w kraju kochającym futbol ktoś ten puchar skradł i najprawdopodobniej przetopił na złoty złom.
Carlos Alberto Torres grał w najsłynniejszych klubach Brazylii: Fluminense i Flamengo w Rio, ale przede wszystkim w FC Santos, gdzie jego partnerem był Pele. Kiedy „Król futbolu” wyjechał do Cosmosu Nowy Jork, żeby krzewić ten sport w Stanach Zjednoczonych, wkrótce sprowadził tam kolegę z reprezentacji, którego uważał za jednego z najlepszych obrońców świata.
Dzięki bardzo dobremu nazwisku Carlos Alberto otrzymywał mnóstwo ofert pracy jako trener. Prowadził trzynaście klubów w Brazylii, Meksyku i USA oraz reprezentacje Omanu i Azerbejdżanu, ale nigdzie dłużej niż kilkanaście miesięcy. Nigdzie też nie odniósł sukcesu. Grał przeciw Polsce na Stadionie Dziesięciolecia w roku 1968 (Brazylia wygrała 6:3), ponownie przyjechał do Warszawy w roku 2005, w roli trenera Azerbejdżanu.
Moje spotkanie z nim w cztery oczy, na stadionie Legii zrobiło na mnie wyjątkowe wrażenie. Dziwił się, że ktoś w dalekiej Polsce prosi go o autograf na bilecie z finału mistrzostw świata, żółtej koszulce z gwiazdkami czy Raporcie FIFA z mundialu ‚70, którego został bohaterem. Był wyraźnie wzruszony, kiedy przypominałem mu mecz z roku 1968, przytulał mnie jak starego znajomego. W pewnym momencie spytał nawet czy moglibyśmy pojechać na ten wielki stadion, na którym wtedy grał, ale ochota mu przeszła, kiedy dowiedział się, że jest tam teraz jarmark, a po ciemku nic nie zobaczymy.
Okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem, więc kiedy nazajutrz Polska pokonała Azerbejdżan 8:0 nie wiedziałem czy cieszyć się ze zwycięstwa reprezentacji mojego kraju czy raczej współczuć wielkiemu mistrzowi, który jako trener nie dorównywał Carlosowi Alberto - piłkarzowi. Całkiem się wtedy rozkleił, powiedział, że nigdy w życiu nie poniósł tak dotkliwej porażki.