Tuż przed meczem otrzymałem sympatyczny sms od kibica z Łodzi, wyrażającego głęboką wiarę, że tego wieczora padnie niechlubny rekord, ustanowiony w roku 1992 przez Widzew, który w meczu o Puchar UEFA przegrał wtedy we Frankfurcie z Eintrachtem 0:9. Bądźmy szczerzy, wielu kibiców w podzielonej klubowej Polsce miało taką nadzieję, bo też Legia zapracowała w tym sezonie na votum nieufności.
Cieszę się, że rekord nie padł, wystarczy, że wstydzę się za kibiców Legii, którzy tym razem postanowili zapisać się w pamięci madryckiej policji. Ciekawy jestem czy klub wiedział kto imiennie kupuje bilety na spotkanie w Madrycie. Przydałaby się taka wiedza, żeby wyeliminować z Łazienkowskiej kolejną grupę kibiców cywilizowanych inaczej.
Sam mecz przebiegał przez długie minuty tak, jak się spodziewaliśmy. Ale też Legia przeprowadziła kilka akcji ofensywnych, dobrze o niej świadczących. Grała z najlepszą drużyną Europy, wcześniej czy później musiała przegrać. Nie jest łatwo pilnować Cristiano Ronaldo, Garetha Bale’a czy Karima Benzemę, a przecież z tej trójki tylko Walijczyk strzelił bramkę.
Tyle, że w Realu każdy może to zrobić. Pięć bramek wbiło Legii pięciu zawodników. Wszystkie padły po akcjach, żadna po rzucie wolnym lub rożnym. Czemuś jednak udało się zapobiec. Legia przegrała bo ma słabszych piłkarzy. Różnicę widać było nie tylko w szybkości przeprowadzanych przez Real akcji. Każda strata piłki przez Legię, bez względu na to w jakiej części boiska, stawało się dla Realu początkiem ataku. A legioniści tracili piłkę zdecydowanie zbyt często ponieważ ich technika, która wystarcza na ekstraklasę, w Lidze Mistrzów przypomina analfabetyzm.
Real piłkę pieścił a Legia z nią walczyła. Od niektórych legionistów odbijała się, zwłaszcza kiedy musieli ją opanować mając na plecach obrońcę. Dlatego nasze akcje rwały się po drugim podaniu lub polegały na kopnięciu piłki aby dalej. Gol Bale’a przypominał tego, którego warszawianom wbił w Szczecinie Adam Frączczak. Obrona popełniła identyczne błędy. Piąta bramka padła po stracie piłki przez Michała Kucharczyka na połowie Hiszpanów.