Ustawę dotyczącą kwoty wolnej przygotowano, przedstawiono, przedyskutowano, przegłosowano, znów przedyskutowano, jeszcze raz przegłosowano, podpisano i ogłoszono w Dzienniku Ustaw tak szybko, że malkontentom opadła szczęka. Jeśli od tej pory wszystkie decyzje ustawodawcze i administracyjne będą zapadać tak szybko, bez cienia wątpliwości Polska awansuje w raporcie Banku Światowego „Doing Business" na jedno z czołowych miejsc na kuli ziemskiej.
Trudno, odłóżmy na bok pytanie, dlaczego działający od roku rząd i rządząca od roku większość parlamentarna nie były w stanie przygotować dość prostych w sumie propozycji zmian podatkowych w sposób bardziej cywilizowany i poważny, nie na ostatnią chwilę, bez działań wyglądających jak na przyspieszonym niemym filmie. Są bowiem problemy ważniejsze, nad którymi warto się zastanowić.
Wprowadzone zmiany wynikają z kilku powodów. Po pierwsze, rządzący generalnie zgodzili się z opinią Trybunału Konstytucyjnego (z czasów, gdy jeszcze normalnie działał), że kwota wolna od podatku powinna być wyższa. Po drugie, głęboko wierzą w to, że progresywność podatków w Polsce powinna się zwiększyć, a paradoksem obecnego systemu jest szczególnie wysokie opodatkowanie osób o niskich zarobkach (nie tylko podatkiem PIT, ale również składkami na ubezpieczenie społeczne). Po trzecie, obiecali to wszystko swoim wyborcom i nie chcą stracić wobec nich twarzy. No, ale po czwarte, jak już odpowiadają za stan polskich finansów, starają się, by efekty budżetowe zmian nie były zbyt kosztowne.
To wszystko ma oczywiście sens. Czy jesteśmy zwolennikami wzrostu progresywności podatków, czy też nie, musimy przyznać, że partia, która zdobyła władzę, ma prawo zmieniać strukturę obciążeń podatkowych i realizować swoje zobowiązania wyborcze, a jednocześnie ma obowiązek dbać o stan finansów publicznych. Pytanie tylko, w jaki sposób to robić.
Całą rzecz można było zrobić w sposób prosty i przejrzysty – zwiększyć kwotę wolną (choćby i do obiecanych 8 tysięcy), a jednocześnie podnieść stawki podatku PIT stosowane do dochodów przekraczających kwotę wolną w taki sposób, by efekt był neutralny fiskalnie. Na przykład do 25 i 45 proc. (nie są to żadne precyzyjne obliczenia, tylko przykład). Ba! Jeszcze prościej byłoby zrobić wysoką kwotę wolną i jedną tylko stawkę podatkową, np. 40 proc. Uzyskałoby się pożądane efekty wyższej kwoty wolnej, znacznie większej progresywności i neutralności budżetowej, upraszczając system podatkowy, a nie komplikując go. Wymagałoby to jednak uczciwego poinformowania o tym, jak rośnie krańcowe obciążenie podatkowe. Rząd wybrał metodę inną: pogmatwać system, wprowadzając kwotę wolną, która dla jednych jest wyższa, dla innych jest niższa, a dla jeszcze innych w ogóle jej nie ma. Co daje efekt niby ten sam, ale bez konieczności jawnego przyznania, że się podniosło efektywne stawki podatkowe dla osób o wyższych dochodach – co oczywiście właśnie się stało.