Deregulacja w Polsce jest jak yeti

Arkadiusz Pączka, Piotr Wołejko Pakiet „100 zmian dla firm” to dla stawiających opór urzędników o 100 zmian za dużo – piszą eksperci organizacji Pracodawcy RP.

Publikacja: 20.09.2016 20:43

Z deregulacją gospodarki jest jak z yeti, każdy o niej mówi, ale nikt jej nie widział. I pewnie nie zobaczy, gdyż kolejna próba usunięcia zbędnych i kosztownych barier administracyjnych, czyli pakiet „100 zmian dla firm", napotyka heroiczny opór wszelkiej maści urzędów i urzędników.

Okazuje się, że ich zdaniem tknięcie choćby jednego, najmniejszego przepisu, spowoduje konsekwencje porównywalne z wyjęciem jednej z kart z mozolnie budowanego karcianego domku – cała administracja runie i nie będzie mogła funkcjonować. Do tego sprowadzają się uwagi zgłoszone przez instytucje takie, jak Państwowa Inspekcja Pracy, Inspekcja Ochrony Środowiska czy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Trzeba zostawić wszystko tak jak jest, bo jest dobrze. A przedsiębiorcy? Jakoś sobie poradzą.

Wojna pozycyjna zamiast blitzkriegu

Sformułowanie „przedsiębiorcy jakoś sobie poradzą" padło w lutym 2015 r. podczas konferencji uzgodnieniowej projektu ustawy – Prawo działalności gospodarczej. Mowa o projekcie nazwanym konstytucją dla biznesu, która znajduje się na liście priorytetów legislacyjnych ministra rozwoju. Kontynuuje on prace rozpoczęte w resorcie gospodarki jeszcze w 2014 r.

Ustawy z pakietu „100 zmian dla firm" miały oczyścić przedpole dla tej strategicznej ustawy. Niestety, zamiast blitzkriegu mamy do czynienia z wojną pozycyjną, w której natarcie resortu rozwoju zostało wyhamowane przez zwarty front tzw. Polski resortowej.

O co idzie ta walka? Czemu tak twardo sprzeciwiają się urzędnicy? Pakiet „100 zmian dla firm" został skonkretyzowany w postaci m.in. projektu ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu poprawy otoczenia prawnego dla przedsiębiorców. Za tą trudną nazwą kryje się wiele oczekiwanych przez pracodawców zmian, które pozwolą ograniczyć zbędne koszty i ułatwią prowadzenie biznesu.

Przede wszystkim cała sfera kontroli przedsiębiorców uległaby głębokiej przebudowie. Kontrolerzy mieliby się zająć głównie tymi dziedzinami działalności gospodarczej, w których ryzyko nieprawidłowości jest największe. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że taki plan świetnie współgra z planami resortu finansów, który chce zmniejszyć lukę we wpływach podatkowych. Tym samym skończyłoby się wypełnianie planów kontroli poprzez odhaczanie odpowiedniej liczby firm w tabelce wymaganej przez przełożonych, czyli koniec z tak zwanymi łatwymi kontrolami. Trzeba będzie iść tam, gdzie może kontrola będzie trudniejsza, ale ewentualne efekty większe.

Wspólne kontrole bardziej efektywne

Zdecydowanie korzystne jest też wspólne przeprowadzanie kontroli przez odpowiednie organy – zaoszczędzi to czas i zmniejszy skalę uciążliwości po stronie przedsiębiorcy. Zupełnie niezrozumiały jest jednak sprzeciw urzędników wobec takiej formy kontroli. Tym bardziej że nie tylko kompetencje rozmaitych instytucji częściowo się na siebie nakładają, lecz również realia gospodarcze są takie, że dopiero wspólna kontrola kilku instytucji pozwala na pełne prześwietlenie prowadzonej przez przedsiębiorcę działalności.

Jednak najważniejsze będzie wprowadzenie – oby w sposób jednoznaczny i niepozwalający na kreatywną interpretację – zasady nieobciążania przedsiębiorcy daninami, sankcjami ani karami w zakresie, w jakim zastosował się do ugruntowanej praktyki organu administracji lub wydanego wcześniej wobec niego rozstrzygnięcia. Urzędnicy nie będą mogli według swojego widzimisię zmieniać interpretacji i zażądać zwrotu sumy X wraz z odsetkami bądź nałożyć kary na przedsiębiorcę, który działał w zgodzie z wcześniejszą interpretacją organu administracji.

Zasada ta pozwoli ucywilizować relacje biznesu z administracją, przyczyniając się do budowy zaufania. Musi to iść w parze z ujednoliceniem wykładni przepisów przez instytucje kontrolne, w szczególności przez aparat skarbowy.

Takie ujednolicenie jest niezbędne dla zwiększenia stabilności prowadzenia działalności gospodarczej. Przedsiębiorca nie może żyć podszyty strachem, że w każdej chwili może zostać na niego nałożona kara, choć urząd ją nakładający do wczoraj nie miał żadnych zastrzeżeń. Ba, potwierdzał nawet, także na piśmie, że wszystko jest w porządku.

Tajne know-how kontrolera

Kolejna ważna, a przy tym jak na urzędników dość rewolucyjna zmiana, to upowszechnienie wiedzy o procedurach kontroli i sposobach postępowania organów kontrolnych. W projekcie ustawy proponuje się, aby w Biuletynie Informacji Publicznej na stronie internetowej każdego organu zamieszczano schematy procedur kontroli oraz sposobu przeprowadzenia analizy prawdopodobieństwa naruszenia prawa w ramach wykonywania działalności gospodarczej.

Nie chodzi tu wcale o urzędniczy know-how, co zarzucają w swojej krytyce instytucje publiczne. Po prostu przedsiębiorca powinien wiedzieć, w jaki sposób kontrola zostanie przeprowadzona, czego mogą żądać organy kontrole i ile czasu mogą trwać poszczególne czynności.

Jeśli urzędnicy potępiający w czambuł wszelkie propozycje Ministerstwa Rozwoju tego nie zauważyli, to czas uświadomić im, że nie tylko nie żyjemy już w średniowieczu – gdzie poborca podatkowy był panem i władcą – lecz również epoka PRL już dawno minęła. Przedsiębiorcy ani obywatele nie są już petentami, których można, a nawet trzeba, traktować z buta, a oni słowa pisnąć nie mogą.

Czasy, gdy urzędnik miał prawa, a przedsiębiorca wyłącznie obowiązki – minęły bezpowrotnie. Teraz obie strony mają prawa i obowiązki. Proponowane przez Ministerstwo Rozwoju zmiany na pewno nieco ucywilizują relacje administracji z biznesem, lecz nie zmienią mentalności i podejścia kontrolerów. I nawet jeśli sprzeciw wobec zmian zostanie w końcu przełamany, to dotychczasowe postępowanie urzędników budzi poważne wątpliwości, czy są oni zdolni zastosować zmiany w praktyce.

Arkadiusz Pączka jest dyrektorem Centrum Monitoringu i Legislacji Pracodawców RP, a Piotr Wołejko – ekspertem Pracodawców RP

Z deregulacją gospodarki jest jak z yeti, każdy o niej mówi, ale nikt jej nie widział. I pewnie nie zobaczy, gdyż kolejna próba usunięcia zbędnych i kosztownych barier administracyjnych, czyli pakiet „100 zmian dla firm", napotyka heroiczny opór wszelkiej maści urzędów i urzędników.

Okazuje się, że ich zdaniem tknięcie choćby jednego, najmniejszego przepisu, spowoduje konsekwencje porównywalne z wyjęciem jednej z kart z mozolnie budowanego karcianego domku – cała administracja runie i nie będzie mogła funkcjonować. Do tego sprowadzają się uwagi zgłoszone przez instytucje takie, jak Państwowa Inspekcja Pracy, Inspekcja Ochrony Środowiska czy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Trzeba zostawić wszystko tak jak jest, bo jest dobrze. A przedsiębiorcy? Jakoś sobie poradzą.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację