Otóż posiedzenia rządu nie było niemal miesiąc – dokładnie przez 24 dni! Można wprawdzie rzec: „są wakacje i każdemu należy się odpoczynek". Zgadzam się z tym, ale z jednym zastrzeżeniem. Odpoczynek należy się po skończonej, często ciężkiej pracy. W przypadku rządowego gremium nie ma co do tego pewności. Nie daje jej np. lektura porządku obrad rządu publikowanego w Biuletynie Informacji Publicznej Rady Ministrów. Wręcz przeciwnie.
Ostatnie posiedzenie 24 sierpnia liczyło sześć punktów, z czego jeden to „sprawy bieżące". To swoisty ewenement spowodowany pewnie długą przerwą. Najczęściej liczba tematów krąży wokół „magicznej średniej" – cztery. A wśród nich zawsze są tajemnicze „sprawy bieżące". Przykłady? Posiedzenia w czerwcu były poświęcone kolejno ośmiu, czterem, trzem, pięciu tematom. W kwietniu – raz pięciu, raz trzem, raz czterem.
Może zawsze tak było? Nie! Zajrzyjmy do porządków obrad z czasów, gdy premierem był Jarosław Kaczyński. W sierpniu 2006 r. były aż trzy posiedzenia rządu, na których za każdym razem zajmowano się co najmniej dziewięcioma zagadnieniami. Rok później rząd zebrał się wprawdzie tylko dwa razy, ale załatwił 12, a na kolejnym posiedzeniu 13 tematów. Widać więc wyraźnie, że w porównaniu aktywności rządów opierających się na tej samej sile politycznej obecny – dysponujący własną większością parlamentarną – wygląda słabiej.
Może ten rząd wszystko już pozałatwiał? Takie pytanie mógłby zadać tylko ktoś, kto właśnie wrócił z podróży na Marsa. Weźmy np. przedsiębiorców. Od miesięcy czekają oni na wiele niezbędnych w ich działalności ustaw, np. na konstytucję biznesu, mały ZUS dla małych firm, nowe prawo podatkowe, pracownicze plany kapitałowe itd. Nawet tak proste tematy jak decyzja: pobierać czy nie VAT od dotacji unijnych, wloką się miesiącami. A przecież zmiany miały być szybkie!
Uważny obserwator jest w stanie dostrzec przyczyny skromnego „urobku" posiedzeń rządu. Wiele projektów ustaw idzie np. jako projekty poselskie, czyli oficjalnie poza rządem. Jest ich tyle, że czasem ma się wrażenie, jakby rząd – który teoretycznie do momentu ich złożenia w Sejmie nic o nich nie wie – nie panował nad sytuacją.