Prezydent Francji omija Polskę. Sprawa ma wymiar szerszy, niż tylko pominięcie Polski w konsultacjach dotyczących nowych regulacji dla tzw. pracowników delegowanych na terenie Unii oraz pakietu mobilności, zmieniającego zasady pracy „międzynarodowych" kierowców. Ma wymiar narodowy i wymiar europejski. Jeśli proponowane przez Francję zmiany zyskają sojuszników w Europie Środkowo-Wschodniej i wejdą w życie, polska gospodarka poniesie miliardowe straty, stracą polskie przedsiębiorstwa. 25 proc. pracowników „delegowanych" do Unii i 50 proc. kierowców tirów na szosach Wspólnoty to Polacy.
Przestajemy się liczyć
Prace w Brukseli nad tymi zmianami trwają od miesięcy. Ale pozycja przetargowa Polski była słaba i staje się coraz słabsza. Przestajemy się liczyć w umysłach Europejczyków jako ludzie, kraj i gospodarka sukcesu. Do niedawna patrzono na nas z podziwem. Ułatwiało to kompromisy i porozumienia w Brukseli. Unijny system naczyń połączonych pomagał nam zwiększać polski PKB, eksport, podnosić poziom życia obywatela polskiego. Dziś postrzegani jesteśmy jako awanturnik polityczny. Trzeba to wreszcie dostrzec.
Stwierdzenie to nie neguje wielu racji czy pretensji, jakie można mieć do Brukseli. Na czele z tym, że najważniejsze decyzje Wspólnoty są uzgadniane w pierwszej kolejności za zamkniętymi drzwiami, między najsilniejszymi państwami – Niemcami i Francją – a dopiero później stają na forum Komisji czy Rady Europejskiej i tam są forsowane. Generał de Gaulle mawiał, że przyjaźń między państwami schodzi na plan dalszy, kiedy w grę wchodzą ich interesy. W interesach, biznesie, najważniejszy głos mają najsilniejsi. W polityce – najbogatsze państwa.
Polska do nich nie należy. Chwalimy się wskaźnikami ekonomiczno-finansowymi ostatnich lat, czasem 4-procentowym wzrostem PKB i rekordowo niskim bezrobociem. Ale potęgą są inne państwa europejskie, mimo czasem procentowo niższego wzrostu PKB. Parametry ekonomiczno-finansowe ich gospodarek, nie przywołując aspektów geopolitycznych czy militarnych, bardziej liczą się w świecie niż nasze.
Szkodliwa retoryka
Nie oznacza to, że musimy stać na przegranej pozycji. Aby coś zyskać w jakiejś ważnej dla nas dziedzinie, trzeba ustąpić innym w mniej ważnej. Nawet mając 100 proc. racji. Wykorzystywać do tego swój dobry wizerunek, wyważone opinie, język kulturalny i dyplomatyczny. Pozyskiwać sojuszników. Takim były do niedawna Niemcy, opowiadające się za Polską wobec często partykularnych interesów i propozycji Francuzów.