Nakręcony został w roku 1944, ogromnym nakładem środków, na osobiste zlecenie Churchilla. Przedstawiał historię średniowiecznej angielskiej inwazji na Francję, zakończonej rozbiciem wielokrotnie silniejszego wroga. A przesłanie filmu było jasne – jakkolwiek potężny jest czekający na kontynencie nieprzyjaciel, działający w słusznej sprawie Brytyjczycy mogą go pokonać. Choćby zamiast pokazanych na filmie zakutych w stal francuskich rycerzy byli to ukryci za pancerzami tygrysów niemieccy czołgiści.
Teraz na ekrany kin weszła „Dunkierka". Tym razem film nie mówi o angielskim zwycięstwie, ale o dramatycznej ewakuacji z opanowanego przez Niemców kontynentu. W sumie o dotkliwej klęsce (utracie całego pozostawionego na francuskich plażach ciężkiego sprzętu), która jednak stanowiła zaczyn przyszłego zwycięstwa. Bo utrwaliła Brytyjczyków w przekonaniu, że ich sprawa nie jest przegrana, że przed Niemcami da się obronić, że ci sami żołnierze, którzy ewakuują się z Francji, mogą tam kiedyś powrócić jako zwycięzcy.
Dziś, w czasach brexitu, przesłanie filmu może być odczytane dość prosto. Owszem, Wielka Brytania poniesie ciężkie koszty gospodarcze wyjścia z Unii, a perspektywy jej rozwoju wyglądają niezbyt różowo. Ale jeśli wierzą w swoją sprawę, powinni zacisnąć zęby i postarać się przekuć porażkę w zwycięstwo. Wycofać się ze zdominowanego przez Niemców kontynentu, by za kilka lat stać się dla innych wzorem gospodarczego sukcesu zbudowanego na zupełnie nowych podstawach.
Jak to się ma do spraw polskich? No cóż, my też myślimy o wykorzystaniu broni filmowej dla potrzeb rozwoju. Zgodnie z deklaracjami rząd planuje już nie jeden, ale kilka „hollywoodzkich" filmów, które mają nas wzmocnić moralnie – i na zewnątrz, i wewnątrz kraju – prowadząc do odbudowy narodowej dumy i do gospodarczego sukcesu.
Pomysł całkiem niezły (jeśli byłby dobrze wykonany). Ale nieśmiało zwracam uwagę na fakt, że za sukcesem desantu w Normandii, poza świetnym filmem „Henryk V", stał głównie realny wysiłek militarny aliantów. Nakręcony w tym samym czasie na zlecenie Göbbelsa „Kolberg" (o obronie pruskiego Kołobrzegu przed Napoleonem) nie odwrócił wcale losów wojny, choć na superprodukcję też wydano gigantyczne jak na owe czasy kwoty.