Rozumie nas więcej posłów

Czy kompromis w Unii Europejskiej w sprawie pakietu mobilności jest możliwy?

Publikacja: 31.07.2018 21:00

Rozumie nas więcej posłów

Foto: Adobe Stock

Czy ktoś jeszcze wierzy w to, że Niemcom i Francji zależy na lepszym wynagrodzeniu kierowców z unijnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Taka wiara powoli zanika nawet wśród zachodnich europosłów, co widać po lipcowych głosowaniach w Parlamencie Europejskim (PE).

Unijni urzędnicy odpowiadający za projekt reformy europejskiego rynku transportu drogowego nie rozpoczną wakacyjnej przerwy w dobrych humorach. Bruksela liczyła, że w ciągu roku od publikacji pakietu mobilności uzyska zgodę PE i Rady UE na zaproponowane rozwiązania, w tym na objęcie zasadami delegowania kierowców wykonujących przewozy międzynarodowe. Wówczas już we wrześniu tego roku prace nad ostateczną wersją pakietu podjęto by w ramach trilogu, czyli w negocjacjach między Radą UE, Parlamentem i Komisją Europejską (KE).

Dzięki temu jeszcze w tej kadencji Komisji i Parlamentu, kończącej się wiosną 2019 r., można by ogłosić sukces w walce z „nieuczciwą" konkurencją na rynku UE. Wszystko w duchu polityki przewodniczącego Junckera prowadzonej pod hasłem „równej płacy za tą samą pracę w tym samym miejscu". Ostatnie wyniki głosowania nad pakietem w PE oraz wcześniejsze fiasko w pracach Rady pokazują, że pomysł KE okazał się jednak zbyt „ambitny". Fakty zweryfikowały propagandowe hasła.

Pakiet mobilności to zbiór propozycji kilkudziesięciu aktów prawnych. Większość dotyczy technicznych kwestii związanych m.in. z innowacyjnością, poprawą bezpieczeństwa czy redukcją CO2. Jego kluczowym elementem są zasady stosowania w transporcie dyrektywy o delegowaniu pracowników (PWD) oraz kilka innych, w tym zmiany w regułach kabotażu i w przepisach o czasie prowadzenia pojazdów i odpoczynku kierowców.

Te propozycje zredukowałyby pozycję transportu w wielu krajach i powstrzymały jego rozwój. Według haseł nowe przepisy mają uporządkować europejski rynek transportowy. Mogłyby wyeliminować nadużycia nieuczciwych firm i powstrzymać praktyki niektórych krajów członkowskich, arbitralnie wprowadzających do krajowej legislacji restrykcyjne przepisy dotyczące stosowania wobec kierowców zasad dyrektywy o delegowaniu. Zrobiły to m.in. Niemcy i Francja. Wyraźny błąd, bo nie chcę podejrzewać, że celowy zamysł KE, polegał na tym, że zamiast powstrzymać te praktyki i zaproponować inne rozwiązania właściwe dla transportu, zdecydowała się de facto je usankcjonować.

Wypieranie z rynku

W pierwszym odruchu trudno polemizować z założeniami dyrektywy. Nie można się przecież nie zgodzić, że każdy pracownik powinien otrzymywać odpowiednią płacę. W rzeczywistości jednak nowe przepisy nie mają na celu ochrony delegowanych, ale raczej wyparcie ich z rynku poprzez znaczące podniesienie kosztów ich zatrudnienia.

W przypadku transportu drogowego problem jest bardziej złożony. Trudno sobie wyobrazić stosowanie PWD wobec tak mobilnych pracowników, jak kierowcy, którzy jednego dnia przekraczają granice kilku państw. Pracę w jednym kraju wykonują najczęściej kilka dni, a nawet tylko kilka godzin w miesiącu. Jeśli każdy wjazd do innego kraju byłby równoznaczny z koniecznością wynagradzania według zasad w nim obowiązujących, łatwo sobie wyobrazić konsekwencje.

W jaki sposób nasze firmy, z których większość to mikroprzedsiębiorstwa, mają poradzić sobie z dodatkowymi obciążeniami administracyjnymi, wynikającymi z konieczności stosowania różnych legislacji krajowych przy ustalaniu wynagrodzenia za miesiąc? Projekt dyrektywy zakłada, że kierowców ma obowiązywać nie tylko płaca minimalna danego kraju, uzależniona od stażu pracy, rodzaju pojazdu i rodzaju przewożonych towarów, ale też układy zbiorowe, określające wymiar płatnego urlopu i inne świadczenia. Koszt zatrudnienia osoby mogącej wykonywać skomplikowane wyliczenia i wiedzącej o systemach wynagradzania w krajach Europy, a nawet w poszczególnych landach, może okazać się nie do udźwignięcia dla małych firm.

Trudno się dziwić, że propozycja KE wywołała zdecydowany protest przewoźników z naszej części Europy (wspieranych przez swoje rządy i eurodeputowanych) przeciwko rozwiązaniom inspirowanym przez protekcjonistyczną politykę Niemiec i Francji. Niestety, puszka Pandory została już otwarta. Bogate kraje UE, wspierane przez silną frakcję eurodeputowanych sympatyzujących z europejskimi związkami zawodowymi, wykorzystały pakiet mobilności do zaproponowania kolejnych przepisów, jeszcze bardziej ograniczających dostęp do swoich rynków. Doprowadziło to do eskalacji sporu i polaryzacji obu stron dyskusji.

W publicznej debacie pojawiły się oskarżenia o uprawianie dumpingu społecznego i współczesnego niewolnictwa. Na sesji plenarnej jedni europarlamentarzyści wykrzykiwali zarzuty o płacy kilkadziesiąt euro miesięcznie, o współczesnych nomadach koczujących w namiotach przy ciężarówkach. Inni mówili o realizacji głównego celu proponowanych przepisów, czyli wyeliminowaniu transportu w krajach ze wschodu i południa Europy i przejęciu wtedy już bezrobotnych kierowców, których dziś brakuje we wszystkich krajach UE.

Nie wszyscy chcą przyjąć do wiadomości wzrost płac kierowców, nie tylko polskich. I nie jest on skutkiem narzucanych regulacji prawnych, tylko procesem rynkowym, bo wynika głównie z niedoborów na rynku kierowców. Tymczasem Niemcy, rzekomo walczący o dobro naszych kierowców, nadal oferują Polakom pracę w systemie 3/1 i 4/1, co oznacza trzy lub cztery tygodnie ciągłej pracy za najniższą niemiecką stawkę dla kierowców.

Koalicja rośnie

Jak wyglądają szanse na finał prac nad pakietem mobilności? Trudno o wielki optymizm, choć widać sprzyjające nam tendencje. Chociaż podczas ostatniej sesji PE europosłowie nie zdołali przyjąć projektu pakietu i odesłali go do prac w Komisji ds. Transportu, wyniki głosowań pokazały, że w przypadku delegowania kierowców coraz więcej posłów popiera rozwiązania zbieżne z naszymi postulatami. Koalicja już wyszła poza Europę Środowo-Wschodnią i Południową. Wśród głosujących tak jak polscy deputowani są Brytyjczycy, Irlandczycy, Holendrzy i Finowie.

To potwierdzenie tendencji, którą dostrzegamy w Europie Zachodniej, gdzie coraz więcej firm i organizacji z branży transportu przyłącza się do naszych działań lobbingowych, widząc, jak niekorzystne dla gospodarki całej UE mogą być pomysły niektórych europejskich polityków. Żadnych znamion zbliżającego się porozumienia nie widać natomiast na forum Rady UE, choć pakietem zajmie się już trzecia prezydencja – austriacka.

Brak decyzji w sprawie pakietu to problem dla naszych firm, nadal niemających pewności co do stosowanego prawa i zagrożonych przez dyskryminujące praktyki krajów Europy Zachodniej. Z drugiej jednak strony do prawdziwego porozumienia niezbędny jest kompromis uwzględniający potrzeby obu stron, a nie dyktat silniejszego. Zapomniała o tym KE, rozpoczynając w maju ub.r. prace nad pakietem.

—Autor jest wiceprezydentem Pracodawców RP, prezesem Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych  w Polsce

Czy ktoś jeszcze wierzy w to, że Niemcom i Francji zależy na lepszym wynagrodzeniu kierowców z unijnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Taka wiara powoli zanika nawet wśród zachodnich europosłów, co widać po lipcowych głosowaniach w Parlamencie Europejskim (PE).

Unijni urzędnicy odpowiadający za projekt reformy europejskiego rynku transportu drogowego nie rozpoczną wakacyjnej przerwy w dobrych humorach. Bruksela liczyła, że w ciągu roku od publikacji pakietu mobilności uzyska zgodę PE i Rady UE na zaproponowane rozwiązania, w tym na objęcie zasadami delegowania kierowców wykonujących przewozy międzynarodowe. Wówczas już we wrześniu tego roku prace nad ostateczną wersją pakietu podjęto by w ramach trilogu, czyli w negocjacjach między Radą UE, Parlamentem i Komisją Europejską (KE).

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację