Złożenie projektu poselskiego, a nie rządowego, z jednej strony zdejmuje z władzy odium tej, która podnosi podatki (propozycja to głos zatroskanych niedostatecznym finansowaniem inwestycji drogowych posłów), z drugiej zwalnia taki pomysł z konieczności żmudnych konsultacji społecznych. Co ciekawe, skumulowany efekt poselskiej propozycji jest bliski kwocie, o jaką podniesiono skalę wydatków w ramach planu budowy dróg.

Fakt, sieć nowoczesnych połączeń drogowych jest Polsce potrzebna, dla wielu regionów stanowi szansę na szybszy rozwój dzięki lepszym połączeniom ze światem. Ale przedłożony plan stawia na wygranej pozycji przede wszystkim rząd. Bo ten przeznaczając połowę środków z nowej daniny na drogi samorządowe, uwalnia ok. 1 mld zł rocznie, które miały być do 2019 r. przeznaczane na program tzw. schetynówek. Zatrzyma sobie także wpływy z VAT od nowych inwestycji drogowych. Poza tym dzięki naszym pieniądzom zapewni sobie dobry PR na wschodzie Polski, bo większość z tych środków ma być przeznaczona na budowę trasy S19, zwanej dumnie Via Carpatia. Nie ma to jak finansować swoje sukcesy z cudzych pieniędzy.

Czy dałoby się inaczej? Tak, ale to już by zabolało. W ubiegłym roku wpływy z akcyzy od paliw sięgnęły 29,4 mld zł, z czego tylko 19 proc. trafia na drogi i koleje, reszta to zysk budżetu. Wystarczyłoby zwiększyć ten udział do 30 czy 35 proc., by wszystko się pięknie spięło. Ale przecież rząd nie jest od tego, żeby sobie cokolwiek odbierać, zwłaszcza że oprócz dość w sumie elitarnych dróg ma w ofercie wiele bardziej egalitarnych prezentów.