Okazuje się – co podejrzewałem od dawna – że niektórych socjalizm tak podnieca, że aż im krew z mózgu odpływa. Tadeusz Cymański, wierny przykazaniu Juliusza Słowackiego, żeby „język giętki powiedział, co pomyśli głowa", wyznał, że „przeżywam rozkosz, chwilami nawet, nie chcę porównywać tego do orgazmu, ale powiem, że to ekstaza socjalistyczna, kiedy widzę, co się w Polsce dzieje i co się jeszcze będzie działo w kwestiach socjalnych". Wpisując się w tę konwencję, wyznam, że jako liberał uznaję prawo każdego do przeżywania ekstazy, jak chce. Pod warunkiem że nie narzuca się innym – w dodatku siłą. A osiągnięcie „ekstazy socjalistycznej" wymaga dokonania gwałtu na tych, którzy mają inne upodobania. I to w dodatku zbiorowego. Socjalizm jest bowiem ruchem grupowym. Jednostki same z siebie nie mają takich ciągot. Żeby się o tym przekonać, wystarczy dać coś komukolwiek z jego zwolenników i kazać oddać innym. Na przykład rodzicom otrzymującym 500+, a mającym dzieci pełnosprawne, kazać oddać połowę rodzicom mającym dzieci niepełnosprawne – czyli znajdującym się w sytuacji gorszej. Zbytniej ekstazy chyba wówczas by nie było.

Nie wiem tylko, co wywołuje ekstazę Jarosława Kaczyńskiego. Może zabawa w kotka i myszkę ze swoimi zwolennikami? Niedawno bowiem zapewniał: „chcielibyśmy, aby zrodziła się druga fala polskiego kapitalizmu, i rząd Mateusza Morawieckiego ma temu sprzyjać". Więc poseł Cymański albo szefa nie zrozumiał, albo właśnie zrozumiał doskonale i wie, na czym ten „kapitalizm" ma polegać. Sprzyja temu Krajowa Administracja Skarbowa. Jej pracownicy przeżywają ekstazę, kiedy nakładają podatki. Szczególnie podczas gwałtu zbiorowego – czyli podczas stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Mogą bowiem nakładać na niewinnych ludzi podatki, których nie zapłacili inni, a których nie udało się złapać, które ci niewinni będą musieli spłacać przez całe życie, a i tak nie spłacą, co czyni ich i ich dzieci niewolnikami państwa – zwłaszcza poborców podatkowych.

Gwoli sprawiedliwości dodam, że taki gwałt zbiorowy Trybunał Konstytucyjny uznał za zgodny z konstytucją w 1998 roku, co na łamach „Rzepy" niektórzy już wówczas krytykowali.

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego, szefem rady WEI