Czytam dalej, że „w liczącej 10 tys. osób społeczności sędziowskiej władza zapewne znajdzie także takich, którzy na łamaniu demokracji będą chcieli zrobić karierę". Przez 27 lat środowisko, które chce decydować samo o sobie, nie pozbyło się ze swoich szeregów tych, którzy dziś stanowią zagrożenie dla tego środowiska i dla państwa prawa? Co więcej, podejrzewam, że wśród tych, którzy „na łamaniu demokracji będą chcieli robić kariery", są nie tylko starzy sędziowie, którzy kariery chcieli robić jeszcze w PRL, ale także ci, których to środowisko dokooptowało do swojego grona na podstawie własnych decyzji! Czy to nie ci, którzy od 2009 r. kształcą się razem z prokuratorami w stworzonej przez koalicję PO–PSL – wbrew protestom niektórych adwokatów i uczonych – Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury? Czy ci, którzy dotąd szli do sądu po sprawiedliwość, a trafiali na tych sędziów, którzy są gotowi „na łamaniu demokracji robić kariery", mogli liczyć na sprawiedliwość? No właśnie nie mogli. I dlatego dziś PiS może po PiS-owsku robić to, co robi. Bo sędziowie zapomnieli, że nie są trzecią władzą, która do spółki z dwiema pozostałymi dręczy obywateli, tylko powinni być władzą, która broni obywateli przed pozostałymi dwiema. Ale kto by tam dziś czytał jakiegoś Monteskiusza!

Dla tych, którzy dotrwali do końca tego felietonu, niezniesmaczeni jego „radykalizmem", smaczek specjalny: w 2004 roku byłem członkiem tzw. zespołu Rokity, który miał przygotować liberalny program PO. Zanim zrezygnowałem z udziału w jego pracach, zorientowawszy się, że z tym liberalizmem to lipa, dyskutowaliśmy nad projektem zmian w KRS, który przygotował profesor Andrzej Rzepliński. Zakładał on wybór nowych członków przez Sejm i senaty wyższych uczelni prawniczych. Znacznie bliżej było mu do dzisiejszych planów magistra Zbigniewa Ziobry niż do stanowiska przedstawicieli trzeciej władzy...

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady Warsaw Enterprise Institute