W artykule „A jednak premier nie miała racji" opublikowanym w „Rzeczpospolitej" z 28 grudnia 2017 r. dr hab. Monika Florczak-Wątor i prof. UJ dr hab. Piotr Mikuli podjęli próbę polemiki z moim artykułem. Ich analiza jest jednak pełna błędów i uproszczeń, których nie można pozostawić bez odpowiedzi. W świecie informacyjnym, w jakim żyjemy, to bardzo ważne, by nierzetelne opinie nie przykrywały prawdy.
Na początek odniosę się do zarzutów wobec mojej osoby. Zacznę od tego, że fałszywa jest teza polemistów, że „Każda osoba wybrana przez Sejm ponad liczbę sędziów TK wskazaną w Konstytucji (15) nie jest sędzią TK, bo Sejm nie ma kompetencji do jej wyboru, jeśli kadencja wcześniej wybranego sędziego TK nie dobiega końca lub nie doszło do wygaśnięcia jego mandatu przed upływem kadencji". W mechanizmie kreacji TK jest wpisana reguła (dziś wynikająca z Regulaminu Sejmu, kiedyś także z ustawy o TK), że wybór w Sejmie przeprowadzany jest co do zasady przed upływem kadencji sędziego, który kończy urzędowanie, czyli na tzw. zakładkę. Gdyby przyjąć rozumowanie pani Florczak-Wątor i pana Mikuli, to należałoby uznać, że większość sędziów w historii TK została wybrana ze złamaniem prawa.
Poza tym, ta teza pokazuje kolejny błąd w myśleniu. Jeśli sędziów może być tylko 15, to jaki status mają osoby wybrane przed zakończeniem kadencji poprzednika? Nie mogą być sędziami. I w tym kontekście pojawia się pytanie, jakie zdarzenie prawne powoduje, że osoba wybrana staje się sędzią? Nie może to być moment wyboru, bo byłyby chwile, a nawet miesiące, kiedy w TK byłoby więcej niż 15 konstytucyjnych sędziów. Odpowiedź jest prosta. Jest nim ślubowanie, które „osoba wybrana" (cyt. z ustawy), a nie „sędzia", składa wobec prezydenta. Dopiero odebranie ślubowania skutkuje nabyciem imperium, a więc umożliwia sprawowanie władztwa sędziowskiego w imieniu państwa. Wtedy osoba wybrana na stanowisko sędziego staje się sędzią. I ja te wszystkie warunki spełniam, bo wyrok K 34/15 nie był w stanie podważyć przeprowadzonego przez Sejm wyboru w dniu 2 grudnia 2015 r. Uchylony zakresowo art. 137 ustawy z 25 czerwca 2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym nie dotyczył mojego wyboru. Nie był też podstawą wyboru sędziów TK w październiku. Wystarczy zajrzeć do treści samego art. 137, czy sprawdzić podstawy prawne przywołane w stosownych uchwałach o wyborze sędziów. Art. 137 tam nie ma.
Mogę się natomiast zgodzić, że ówczesny Trybunał Konstytucyjny bardzo chciał pozbyć się ze składu mojej osoby. Problem w tym, że sędziowie (i ich asystenci) wykazali się nieudolnością. Chcieli w orzeczeniu o zgodności norm ustawowych z konstytucją przekroczyć swe kompetencje i orzec o fakcie wyboru. Nie potrafili jednak ułożyć stosownej sentencji. I taki szkolny błąd pewnie do dzisiaj bardzo męczy także panią Florczak-Wątor, która była w tym czasie asystentką sędziego Biernata.
A jeśli do moich polemistów nie przemawiają tak jasne argumenty, to powołam się na największy (z ich perspektywy) autorytet – samego Andrzeja Rzeplińskiego, prezesa TK. Mam bowiem bardzo interesujący dokument przez niego podpisany. Jest on datowany na dzień 28 grudnia 2015 r., a więc już po wydaniu wyroku K 34/15 i jego ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw. Zaczyna się następująco: „Pan Mariusz Muszyński, Sędzia Trybunału Konstytucyjnego". Dalej czytamy: „Szanowny Panie, w związku z wyborem Pana, 2 grudnia 2015 r., przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej na stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego oraz złożeniem ślubowania sędziowskiego uprzejmie informuję, że przysługuje Panu wynagrodzenie zasadnicze stosownie do art. 33 ust. 1 i 2 ustawy z 25 czerwca o Trybunale Konstytucyjnym". Podobnych dokumentów, w związku ze zmianami prawnymi dotyczącymi statusu sędziów TK, odebrałem od prezesa Trybunału w 2016 r. jeszcze dwa. Czy mam rozumieć, że podważając moją funkcję, pani Florczak-Wątor i pan Mikuli sugerują w swym tekście prokuraturze, że prezes Rzepliński przekroczył swoje kompetencje, wypłacając przez rok sędziowskie wynagrodzenie przypadkowym osobom?