Etyka zamiast wzrostu PKB

Ogłoszenie przez Jarosława Kaczyńskiego nowej strategii gospodarczej PiS w istocie czyni nieaktualnymi założenia tzw. planu Morawieckiego – pisze były członek Rady Polityki Pieniężnej.

Publikacja: 01.01.2017 19:29

Prof. Jan Czekaj

Prof. Jan Czekaj

Foto: Rzeczpospolita/Darek Golik

Końcówka roku 2016 obfitowała nie tylko w niezwykłe wydarzenia polityczne, takie jak okupacja polskiego parlamentu przez zasiadających w nim posłów, co być może jest pierwszym takim przypadkiem w historii. Za nie mniej istotne należy uznać ogłoszenie przez Jarosława Kaczyńskiego nowej strategii gospodarczej PiS, która w istocie rzeczy czyni nieaktualnymi założenia tzw. planu Morawieckiego. Zarys tych koncepcji czytelnik znajdzie w wywiadzie udzielonym przez Jarosława Kaczyńskiego w dniu 22 grudnia agencji Reuters. Szkoda, że prezes PiS nie nadał swojej koncepcji nośnego hasła, które ułatwiałoby jej istnienie w przestrzeni publicznej i społeczny odbiór. Wzorem mógłby tu być wicepremier Henryk Goryszewski, który ponad dwie dekady wcześniej lapidarnie wyraził istotę swej koncepcji polityki ekonomicznej państwa: „Nieważne ,czy Polska będzie biedna czy bogata, ważne, aby była katolicka". Niestety, znany z wrodzonej zdolności do nadawania właściwych słów rzeczom czy ideom, tym razem prezes Kaczyński tego nie uczynił. Sama koncepcja pełna jest niejasności i niedomówień, w związku z czym zrozumienie jej istoty nie jest proste. Wydaje się jednak, że hasło „spowolnienie wzrostu gospodarczego drogą do dobrobytu" dobrze tę istotę oddaje.

Elity rozgrabiły majątek Polaków?

Można postawić pytanie, co skłania prezesa Kaczyńskiego do tak nowatorskiego ujęcia istoty polityki ekonomicznej państwa. Zapewne punktem wyjścia tej koncepcji jest krytyczna ocena skutków systemu ekonomicznego, jaki został stworzony w Polsce po 1989 roku. Co ciekawe, prezes nie nawiązuje do eksponowanego w kampanii wyborczej hasła „Polska w ruinie", które sugerowało ekonomiczny i społeczny regres Polski w trakcie minionego ćwierćwiecza. Tym razem wątek ten się nie pojawia, a na czoło wysuwa się kwestia rozgrabienia dorobku Polaków wypracowanego od początku transformacji systemowej, a nawet więcej – dorobku wielu pokoleń rodaków sprzed 1989 roku. Jarosław Kaczyński nie mówi o tym, że ukształtowany po 1989 roku mechanizm gospodarowania był nieefektywny w sensie ekonomicznym, wskazuje natomiast na negatywne skutki związane z procesem podziału społecznego bogactwa. Kaczyński mówi wprost: uprzednia polityka gospodarcza kosztowała nas dziesiątki mld złotych, grabionych corocznie i dzielonych przez dotychczasowe elity, a wyeliminowanie tej grabieży warte jest ceny w postaci obniżonego tempa wzrostu PKB.

W tym miejscu pojawiają się jednak pewne wątpliwości. Przede wszystkim nie wiemy, czy to obniżenie tempa wzrostu gospodarczego związane z wdrażaniem nowych mechanizmów funkcjonowania gospodarki będzie przejściowe czy też będzie to trwała cecha nowego systemu gospodarowania. I dalej: czy tempo wzrostu PKB będzie niższe od tego, które z duża dozą prawdopodobieństwa odnotujemy w roku 2016, czy też spadek tempa wzrostu PKB w 2016 roku kształtuje się już pod wpływem nowych rozwiązań. Odpowiedź na te pytania ma zasadnicze znaczenie dla oceny racjonalności koncepcji prezesa Kaczyńskiego. W skrajnie niekorzystnym wariancie, tzn. trwałego obniżenia tempa wzrostu PKB względem szacowanego wykonania w 2016 roku stawiałoby polską gospodarkę w niezwykle trudnej sytuacji. Trzeba bowiem z naciskiem podkreślić, że pod względem poziomu rozwoju gospodarczego Polska istotnie odbiega od średniego poziomu Unii Europejskiej, a od poziomu najwyżej rozwiniętych krajów UE w szczególności.

Polska musi dalej doganiać Zachód

Poziom PKB na mieszkańca Polski stanowi dziś (stan na koniec 2015 roku) około 68 proc. średniego poziomu UE. Warto jednak przypomnieć, że w roku 2004, a więc w roku przystąpienia Polski do UE, poziom PKB na mieszkańca Polski stanowił 49 proc. średniego unijnego poziomu. W trakcie 11 lat od przystąpienia do UE zmniejszyliśmy zatem dystans od średniej unijnej o 19 punktów procentowych, czyli o około 1,7 punktu procentowego rocznie. Było to możliwe, gdyż tempo wzrostu gospodarczego Polski (średnio 3,9 proc. rocznie w latach 2004–2015) istotnie odbiegało średniej unijnej (1 proc. średniorocznie). Dzisiaj sytuacja w tym względzie nie jest już jednak tak korzystna dla Polski. W roku 2016 tempo wzrostu gospodarczego Polski spadło poniżej 3 proc., podczas gdy średnie roczne tempo wzrostu PKB w UE wzrosło do około 1,9 proc. Gdyby zatem tempo wzrostu PKB Polski spadło w wyniku reform rządu PiS o 1 punkt procentowy względem prawdopodobnego tempa wzrostu w 2016 roku, a pozytywne tendencje w zakresie wzrostu PKB w UE utrzymały się, to Polska nie tylko przestałaby odrabiać dystans dzielący nas od średniej unijnej, ale zaczęłaby ten dystans ponownie tracić. Czy perspektywa kraju biednego, ale sprawiedliwego byłaby na tyle kusząca, aby przekonać część Polaków pracujących za granicą do powrotu, czy chociażby zmniejszyć strumień emigracji? Śmiem wątpić. Entuzjazm wicepremiera Morawieckiego odnośnie do spadku zainteresowania emigracją jest chyba przedwczesny.

Mam oczywiście świadomość, że powyższa analiza i wynikające z niej wnioski „trafiają w próżnię" w tym znaczeniu, że odwołują się do innych koncepcji ekonomicznych i wartości niż te, na których opiera swoje rozumowanie Jarosław Kaczyński. Bez względu jednak na wyznawane wartości czy podzielane koncepcje ekonomiczne i społeczne trudno byłoby odrzucić pogląd mówiący o tym, że w swej masie ludzie dążą raczej do poprawy swojego statusu materialnego. Bliski jest mi pogląd, który zakłada, że bardziej sprawiedliwy podział jest istotnym czynnikiem, który może przyczyniać się do wzrostu ogólnego poziomu dobrobytu społecznego przy takim samym wolumenie dostępnych dóbr i usług. Zdecydowanie jestem jednak przeciwny poglądowi, w myśl którego można zwiększać ogólny poziom dobrobytu społecznego koncentrując się wyłącznie na redystrybucji nagromadzonego bogactwa oraz bieżącego dochodu, chociaż zwiększony zakres redystrybucji zarówno pierwszego, jak i drugiego mógłby być w polskich warunkach pożądany.

Czas repolonizacji

Po tej ogólniejszej dygresji wróćmy jednak do kwestii bardziej konkretnych, a mianowicie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w cytowanym wywiadzie. Prezes PiS stwierdza, że „...poprzednia polityka gospodarcza kosztowała nas dziesiątki miliardów złotych rocznie". Niestety, nie precyzuje, o jakie koszty chodzi. Czy są to koszty odsetek, dywidend i innych form dochodu wypłacanego corocznie inwestorom zagranicznym, czy też chodzi o pieniądze przejmowane w sposób nielegalny, a przynajmniej nienależny przez elity związane z poprzednią władzą. Jeżeli Jarosław Kaczyński ma na myśli i jednych, i drugich, to trzeba by stwierdzić, że kwota dziesiątek miliardów złotych jest niedoszacowana. Dochody kapitału zagranicznego wynoszą około 90 mld zł rocznie, jeżeli dodalibyśmy „grabież" krajową (np. wyłudzenia VAT szacowane przez rządzących na co najmniej 50 mld zł), to trzeba by mówić o kwotach istotnie przekraczających 100 mld zł, być może bliskich 200 mld zł.

Jakie są jednak możliwości zlikwidowania tej grabieży? Jeżeli chodzi o ograniczenie, a tym bardziej wyeliminowanie „grabieży" dokonywanej przez inwestorów zagranicznych, to rzeczywiste możliwości są tu raczej niewielkie. Pomijając mało prawdopodobną nacjonalizację przedsiębiorstw z udziałem kapitału zagranicznego czy też zaprzestanie obsługiwania zobowiązań Skarbu Państwa wobec wierzycieli zagranicznych, chodzi chyba o stopniowe uniezależnianie Polski od kapitału zagranicznego poprzez szybszy wzrost inwestycji państwowych i prywatnych firm z kapitałem krajowym niż firm zagranicznych, wsparte wykupem od inwestorów zagranicznych wcześniej sprzedanych im firm. Ostatnie przypadki repolonizacji (renacjonalizacji) banków zdają się wskazywać, że jest to ważny sposób odzyskiwania przez kapitał krajowy (państwowy) kontroli nad sprywatyzowanymi firmami i w konsekwencji ograniczania transferu zysków za granicę.

Trzeba jednak mieć świadomość, że wykup aktywów od inwestorów zagranicznych oznacza rozdysponowanie krajowych oszczędności, które tym samym będą niedostępne na finansowanie inwestycji, zmniejszając tempo wzrostu gospodarczego. Być może prezes Kaczyński ma na uwadze ten skutek, zapowiadając obniżenie tempa wzrostu PKB.

O sprawiedliwą gospodarkę

Słowa mówiące o tym, że „...teraz obserwujemy rebelię, gdyż po prostu odbieramy pieniądze, które elity zagrabiły i w jakiś sposób je podzieliły" skierowane są bez wątpienia do „grabieżców" krajowych. W jaki sposób te pieniądze zostały zagrabione i jak należy rozumieć ich odbieranie, tego niestety prezes PiS nie wyjaśnia. Ponieważ używa czasu teraźniejszego, to można rozumieć, że ten proces trwa. Na razie nie słyszałem jednak o przypadkach odbierania zagrabionych pieniędzy. Chyba że dopiero przygotowywane są odpowiednie regulacje prawne, co wymagało wyeliminowania Trybunału Konstytucyjnego, który mógłby, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, blokować urzeczywistnienie bardziej sprawiedliwej gospodarki. Jak miałby wyglądać proces urzeczywistniania sprawiedliwej gospodarki i jakie byłyby jego koszty, tego jednak na razie nie wiemy. Możliwe są tu dwa warianty.

Pierwszy polegałby na odbieraniu majątków tym, którzy je zgromadzili w trakcie ostatniego ćwierćwiecza. Nie wiemy jednak, jakie byłyby przesłanki, w oparciu o które majątki byłyby odbierane. Zapewne jednak byłby to proces obejmujący sporo ludzi, skoro Jarosław Kaczyński twierdzi, że ci, którzy dziś protestują, są tymi, „...którym majątki są odbierane". Łącznie w ostatnich tygodniach w Polsce, w różnych manifestacjach, uczestniczyło setki tysięcy osób. Czy są to właśnie ci, którzy są (mają być) pozbawieni niesłusznie zgromadzonych majątków? Zważywszy na ich liczbę trudno się dziwić rządzącym dziś Polską, że starają się nadać procesowi przywracania sprawiedliwości silne podstawy prawne. Być może wojna o TK była niezbędna, aby prawne podstawy tych działań nie były kwestionowane.

Drugim narzędziem urzeczywistniania sprawiedliwej gospodarki może być system podatkowy. Jak jednak wiemy, zaprzestano prac nad tzw. jednolitą daniną, która mogła uczynić polski system podatkowy bardziej progresywnym. Czy rząd pracuje nad innymi, „sprawiedliwymi" rozwiązaniami podatkowymi, tego nie wiemy.

Obywatele a nie statystyki

Bez względu jednak na to, jaki charakter będą miały działania urzeczywistniające sprawiedliwą gospodarkę, główne zadania będzie spełniał rząd. Ważna jest zatem odpowiednia komunikacja pomiędzy dysponentami politycznymi i rządem. W tym względzie pojawiają się jednak pewne wątpliwości. W wywiadzie dla PAP z 23 grudnia premier Beata Szydło wśród zamierzeń gospodarczych rządu na pierwszym miejscu wymieniła „...kontynuowanie linii związanej z realizacją inwestycji zagranicznych, które będą się pojawiały w Polsce. Mieliśmy już sukcesy w tym roku. Najgłośniejszym była fabryka Mercedesa. Jesteśmy otwarci na to, by takie inwestycje się pojawiały". Ekspansja kapitału zagranicznego nie jest chyba jednak do końca zgodna z ideą sprawiedliwej gospodarki.

Obdarzony lepszym słuchem politycznym wicepremier Morawiecki bezbłędnie zrozumiał ideę sprawiedliwej gospodarki i poparł ją w całej rozciągłości. W wywiadzie dla TVP stwierdził, że „...działania rządu są dla ludzi, rodzin i obywateli, a nie dla wskaźników czy statystyk". Zdaniem wicepremiera wzrost gospodarczy 2,5 proc. czy 3,5 proc. jest mniej ważny niż optymizm konsumentów. Z tego można wnioskować, że ambitne ekonomiczne cele tzw. planu Morawieckiego są odkładane ad acta. Dziś Polska z pułapki średniego dochodu rozpoczyna marsz w kierunku dochodu sprawiedliwego. Takie technokratyczne wartości, jak: wzrost gospodarczy, postęp techniczny, wyższa jakość wzrostu, wyższa wartość dodana, na jakich opierał się plan Morawieckiego, ustępują miejsca wartościom etycznym, takim jak: sprawiedliwość, empatia, solidarność, zadowolenie ludzi itp.

Prof. dr hab. Jan Czekaj wykłada na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie i w Wyższej Szkole Ekonomii i Informatyki. W latach 1994–1996 był wiceministrem przekształceń własnościowych, w latach 2002–2003 wiceministrem finansów, od 2003 do 2010 roku zaś członkiem Rady Polityki Pieniężnej

Końcówka roku 2016 obfitowała nie tylko w niezwykłe wydarzenia polityczne, takie jak okupacja polskiego parlamentu przez zasiadających w nim posłów, co być może jest pierwszym takim przypadkiem w historii. Za nie mniej istotne należy uznać ogłoszenie przez Jarosława Kaczyńskiego nowej strategii gospodarczej PiS, która w istocie rzeczy czyni nieaktualnymi założenia tzw. planu Morawieckiego. Zarys tych koncepcji czytelnik znajdzie w wywiadzie udzielonym przez Jarosława Kaczyńskiego w dniu 22 grudnia agencji Reuters. Szkoda, że prezes PiS nie nadał swojej koncepcji nośnego hasła, które ułatwiałoby jej istnienie w przestrzeni publicznej i społeczny odbiór. Wzorem mógłby tu być wicepremier Henryk Goryszewski, który ponad dwie dekady wcześniej lapidarnie wyraził istotę swej koncepcji polityki ekonomicznej państwa: „Nieważne ,czy Polska będzie biedna czy bogata, ważne, aby była katolicka". Niestety, znany z wrodzonej zdolności do nadawania właściwych słów rzeczom czy ideom, tym razem prezes Kaczyński tego nie uczynił. Sama koncepcja pełna jest niejasności i niedomówień, w związku z czym zrozumienie jej istoty nie jest proste. Wydaje się jednak, że hasło „spowolnienie wzrostu gospodarczego drogą do dobrobytu" dobrze tę istotę oddaje.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację