Wywiad, jakiego były dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. Mirosław Różański udzielił TVN24, nie powinien być odczytywany przez pryzmat logiki politycznego sporu w Polsce. Gen. Różański nie mówił o złym PiS-ie, który zakończył jego wojskową karierę i który jest źródłem wszelkiego zła: od zbyt mroźnej zimy, po zbyt ciepłe lato. Mało tego – świeżo upieczony wojskowy emeryt bardzo starał się, aby nie zmienić rozmowy w sąd nad szefem MON Antonim Macierewiczem. Bo – jak dobrze wie, z perspektywy 35 lat w mundurze – ministrowie przychodzą i odchodzą. A armia trwa.
Problemem jest jednak treść tego trwania. A ta zależna jest od polityków. W idealnej sytuacji siły zbrojne powinny być obiektem ponadpartyjnej zgody. Modernizacja armii trwa bowiem znacznie dłużej niż czteroletnia kadencja Sejmu i popieranego przez istniejącą w nim większość rządu. Kierunki rozwoju sił zbrojnych i strategiczne cele, jakie mają one osiągać, wyznacza się często w perspektywie dziesięciu i więcej lat. Siły Zbrojne – jak głosi konstytucja - zachowują neutralność w sprawach politycznych nie tylko dlatego, by generałowie i stojący za nimi żołnierze nie wybierali nam rządów (jak działo się to przez dziesięciolecia np. w Turcji), ale również dlatego, by żołnierze nie byli uzależnieni w swoich działaniach od politycznej koniunktury. Bo armia – znów odwołajmy się do konstytucji - służy ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic. Niezależnie od tego kto w danym momencie pociąga za polityczne sznurki.
Ze słów gen. Różańskiego wynika jednak, iż rewolucyjny klimat, panujący obecnie w Polsce, dotarł również do armii. I nie chodzi tu o – jak mówił były dowódca rodzajów sił zbrojnych – dużą ekspresyjność obecnego szefa MON. Chodzi raczej o wrzucenie żołnierzy na polityczną karuzelę stanowisk. MON podsumowując 2016 rok poinformował, że "w Sztabie Generalnym zmiany objęły 90 proc. stanowisk dowódczych, a w Dowództwie Generalnym 82 procent". W praktyce – jak mówi gen. Różański – oznacza to, że generałami zostali z dnia na dzień pułkownicy, którzy doszli do tych stanowisk drogą „na skróty”. Gen. Różański porównał zaistniałą sytuację do powierzania młodym lekarzom funkcji ordynatorów w szpitalach. Oczywiście każdy żołnierz nosi w plecaku buławę. Ale pojawia się ryzyko, że wielu beneficjentów dobrej zmiany nie będzie umiało jej znaleźć, bo nie dano im na to czasu.
I choć nagłe pozbawienie polskiej armii doświadczenia musi budzić niepokój – zwłaszcza w coraz bardziej niepewnym świecie – to znacznie większy niepokój powinien budzić mechanizm stojący za tymi zmianami. Gen. Różański już kilkukrotnie podkreślał, że nie jest generałem PO lecz generałem Wojska Polskiego. A to niedwuznaczne wskazanie, że w wojsku zapanował znany dobrze obserwatorom polskiej sceny politycznej klimat podziału na „nas” i „tych drugich”. To zaś prosta droga do odciągnięcia uwagi kadry dowódczej od tego, co jest istotą istnienia armii – a więc zapewnienia bezpieczeństwa kraju – na rzecz łączenia swojej kariery z obecną władzą. Konsekwencją tego jest zaś skupienie się żołnierzy na trzymaniu parasola nad głową Bartłomieja Misiewicza. Misiewicz dzięki temu nie zmoknie, ale czy my staniemy się od tego bezpieczniejsi? I czy takie wojsko to jeszcze wojsko, czy już tylko pretorianie?