Sytuacja, w której w ciągu roku w groźnych wypadkach samochodowych w czasie poruszania się rządowymi limuzynami biorą udział prezydent i premier to już nie jest dzwonek alarmowy. To potężne wycie alarmowej syreny. Jeśli na dodatek dzieje się to w kraju, w którym doszło do najtragiczniejszej w czasach pokoju katastrofy z udziałem najwyższych władz państwowych – to owe syreny powinny nas po prostu ogłuszyć.
Tymczasem co się dzieje? Ze strony rządu płynie jednolity przekaz o tym, że najważniejszym problemem jest fala hejtu, jaka rozlała się po wypadku szefowej rządu. Tak, to jest problem - ale czy aby na pewno najważniejszy w kontekście tego wypadku? Fakt, hejt to nie wszystko – ponad rok po przejęciu władzy szef MSWiA nie widzi też żadnego problemu w tym, aby odpowiedzialnością za wypadek obarczyć opozycję. W tej merytorycznej dyskusji brakuje jeszcze tylko podkreślania, że Opatrzność czuwa nad rządem PiS, więc w sumie nie mamy się o co martwić.
Z kolei opozycja, która poczuła polityczną krew, domaga się podania jej na tacy głowy ministra Błaszczaka (tak jakby po katastrofie samolotu CASA, czy katastrofie smoleńskiej sama zaserwowała PiS-owi od razu głowę ministra Bogdana Klicha) i wyśmiewa nieudolność rządu. Brakuje jeszcze tylko podkreślenia, że Opatrzność daje wyraźne sygnały, że rządu PiS nie popiera.
Tymczasem to co stało się w Oświęcimiu powinno skłonić wszystkich do wyjścia poza ramy klasycznego politycznego sporu. Gwarancja bezpieczeństwa dla VIP-ów jest bowiem kluczowa dla bezpieczeństwa samego państwa – niezależnie od tego kto aktualnie zasiada w fotelach premiera czy prezydenta. A skoro dziś zdrowiu i życiu premier może zagrozić przypadkowo spotkany na drodze fiat seicento, to jak bardzo zagroziłyby działanie zaplanowane? Pamiętajmy w jakich czasach żyjemy.
Dlatego warto byłoby, aby wszystkie strony politycznego sporu zawarły w tym temacie zawieszenie broni i spróbowały doprowadzić do tego, aby kwestie bezpieczeństwa wyłączyć z logiki politycznego konfliktu sprowadzającej wszystko do zdania: „Co złego to ci drudzy”. Może warto zastanowić się, czy zmienianie BOR w służbę, która jest kolejnym politycznym łupem i która ma być przede wszystkim wierna, nawet gdyby miała być mierna, to na pewno najmądrzejsze rozwiązanie. I nie chodzi tylko o zmiany kierownictwa tej formacji – ale o postępowanie w myśl zasady „przed nami był potop” i kwestionowanie wszystkiego co wydarzyło się zanim pojawiła się obecna władza, która jest dobra ex definitione. Bo jeśli człowiek musi skupiać się przede wszystkim na tym, aby udowodnić, że jest „swoim” człowiekiem, to może zabraknąć mu czasu na zadbanie o to, by limuzyna z premier nie lądowała na drzewie. To dotyczy oczywiście każdego obszaru funkcjonowania państwa – ale w kwestiach związanych z bezpieczeństwem skutki stawiania „swojskości” nad kompetencjami są najtragiczniejsze.