Najtragiczniejsza wyprawa w dziejach badań polarnych wyruszyła spod Londynu w maju 1845 r. Dwa okręty „Erebus" i „Terror" pod dowództwem sir Johna Franklina miały przetrzeć nowy szlak handlowy biegnący między arktycznymi wyspami Ameryki Północnej z Atlantyku na Ocean Spokojny. W wyprawie wzięło udział 129 doświadczonych polarników brytyjskiej marynarki wojennej. Jesienią 1846 r. z nieznanych przyczyn ślad po nich zaginął.
Dwa lata później wyruszyła pierwsza ekspedycja ratunkowa. Okrętów poszukiwano w okolicy Cieśniny Beringa. Nie znaleziono nawet śladu po załodze Franklina. Przez kilka kolejnych lat misję kontynuowało bezskutecznie kilkanaście okrętów. Niektóre ekspedycje utknęły w lodzie i same wymagały ratunku. Inne wracały z niczym.
Na tropie zaginionych
Dopiero w 1859 r. natrafiono na pierwszy ślad na Wyspie Króla Williama. Znaleziono liczący 11 lat krótki raport, z którego wynikało, że jednostki zostały uwięzione w lodach Cieśniny Beringa. Okazało się również, że członkowie ekspedycji opuścili okręty, choć od kontynentu dzieliło ich blisko 1000 km. Pod raportem nie było podpisu sir Franklina, ponieważ zapadł na gruźlicę już w czerwcu 1847 r., zanim załogi opuściły okręty. Do tego czasu zmarło jeszcze 23 ludzi – zbyt wielu jak na doświadczonych marynarzy.
Sprawa wydawała się coraz bardziej tajemnicza. Rdzenni mieszkańcy Arktyki – Inuici – twierdzili, że od czasu do czasu widywali na lądzie białych. Opowiadali również o makabrycznym obozowisku, gdzie znaleźli nadpalone zwłoki kilkudziesięciu osób. Nikt nie miał wątpliwości, że wśród rozbitków dochodziło do kanibalizmu, ponieważ skończyły się pokaźne zapasy z okrętów.
Z XIX-wiecznych zapisków prowadzonych przez misje ratunkowe wynikało, że Inuici opowiadali o statkach powoli dryfujących na południe. Mogły przebyć nawet 200 km, zanim ostatecznie spoczęły na dnie. Jeden z nich przełamał się wpół, drugi powoli utonął. Inuitom udało się wejść na pokład idącego na dno okrętu. Znaleźli tam tylko zwłoki jednego człowieka.