Czy jako choreograf ciągle się pan rozwija?
Jacek Przybyłowicz: Wierzę, że tak. Szukam nowych wyzwań tak, by każdy kolejny spektakl wnosił coś nowego. Moja niedawna premiera w Polskim Balecie Narodowym do „II Koncertu skrzypcowego" Szymanowskiego była zupełnie inna pod względem używanych przeze mnie środków artystycznych. Nieustannie poszukuję bodźców, które wprowadzą mnie w inne rejony estetyczne.
Jaka zatem będzie „Eufolia" przygotowywana teraz z zespołem Baletu Opery Wrocławskiej?
Pracowaliśmy nad nią już nieco przed wakacjami, potem moja asystentka doniosła mi, że w obecnym sezonie doszło do zespołu paru fantastycznych tancerzy, zatem dokonuję pewnej modyfikacji w choreografii wcześniej przygotowanej. Zawsze bowiem jestem otwarty na pracę z indywidualnym tancerzem. Nawet jeśli tworzę sekwencje grupowe, modyfikuję je, kiedy uznam, że wyjątkowe możliwości poszczególnych wykonawców wzbogacą finalny obraz. Zapewne teraz do ostatnich dni przed premierą będę próbował wydobyć z tancerzy to, co w nich najlepsze.
Zrezygnował pan w „Eufolii"z klasyki?