Dla premierowej widowni, w większości nieobeznanej przecież z historią światowej choreografii, zaskoczeniem był fakt, że baletowe „Poskromienie złośnicy" nie jest nowością. Liczy prawie pół wieku i dopiero teraz trafia do Polski. Owo zdumienie nie wynika co prawda z faktu, że spektakl jakby uwzględniał nowe trendy polityczne: wyzbyty jest wątków gender, lansuje tradycyjny podział ról w rodzinie. Zadziwiająca jest sama choreografia. Nie ma w niej nic lub prawie nic z muzealnego zabytku.

To już zasługa Johna Cranko, jednego z największych choreografów XX wieku. Wierzył on w nieśmiertelną wartość klasyki, jednak nie kopiował starych wzorców, lecz twórczo je przetwarzał. Dowodem na to „Poskromienie złośnicy".

Wartość i nieprzemijająca popularność widowiska, bo o prawo do jego wystawiania wciąż zabiegają rozmaite zespoły, polega również na tym, że mamy tu do czynienia z gatunkiem lubianym przez widzów, a rzadkim, gdyż trudnym w realizacji, jakim jest komedia baletowa. A John Cranko w mistrzowski sposób przełożył sztukę Williama Szekspira na język tańca. Oddał wiernie przebieg akcji i charaktery postaci, dodając wiele własnych detali.

John Cranko zmarł w 1973 roku, przeżywszy niespełna 46 lat. Jego rodaczka Jane Bourne od kilku dekad przekazuje choreografie brytyjskiego mistrza zespołom na świecie. Nie robi, co istotne, wyłącznie kopii. Realizacja „Poskromienia złośnicy" z Polskim Baletem Narodowym ma większy od oryginału sceniczny rozmach, liczniejsze też komediowe akcenty. Stało się tak i dlatego, że w konwencji Cranko dobrze odnaleźli się warszawscy tancerze.

Odkryciem premiery okazała się Mai Kageyama, Japonka wykształcona w Antwerpii. U nas jeszcze nie jest solistką, ale okazała się świetną tytułową złośnicą Katarzyną: dynamiczną, żywiołową i wyrazistą aktorsko. Zaskoczył dobrze znany z wielu romantycznych wcieleń Maksim Wojtiul, który ujawnił komediowy talent jako szalony hulaka Petruchio. Pełna uroku była Ewa Nowak (marząca o zamążpójściu Bianka, siostra Kasi), a zabawne postaci jej zalotników stworzyli Patryk Walczak, Władimir Jaroszenko i Carlos Martin Perez.

Dzięki solistom, ale i całemu zespołowi I akt „Poskromienia złośnicy" ma tempo i skrzy się humorem. Część druga jest mniej żywiołowa: scenom zbiorowym brakuje nieco precyzji, a ważną rolę odgrywa w tym akcie bardziej romantyczne w charakterze pas de deux głównych bohaterów, w którym Mai Kageyamie brakuje nieco klasycznej elegancji. Niemniej jednak spektakl do końca trzyma poziom. To kolejna propozycja Polskiego Baletu Narodowego ze światowego kanonu XX wieku, ale i widowisko dla widzów w każdym wieku.