Jacek Marczyński z Monachium
Ciekawe, czy to przypadek, że monachijska Staatsoper zaliczana bądź co bądź do najlepszych teatrów Europy na kolejne premiery wybiera utwory powstałe w tym samym czasie (w trzeciej dekadzie XIX wieku) i w tym samym miejscu – w Paryżu, który wówczas był operową stolicą świata. Zarówno „Żydówka" Jacques'a Fromentala Halévy'ego, jak i „Faworyta" Gaetano Donizettiego przez dziesięciolecia budziły potem zachwyt publiczności wielu krajów.
Potem ich blask zdecydowanie przygasł. Czy zatem teraz Staatsoper w Monachium postanowiła udowodnić, że posiadają wszakże nadal wartość? Jeśli tak, to postanowiła uczynić to w dość przewrotny sposób.
Historia w garniturach
Oba utwory zaliczane do wielkich widowisk historycznych, typowych dla francuskiego teatru operowego z pierwszej połowy XIX wieku, wystawiono w tej samej konwencji. Za dekorację służy jedna ruchoma ściana, mężczyzn odziano we współczesne garnitury, niezależnie, czy jest to Eléazar – Żyd złotnik, kardynał Brogni czy król Kastylii Alfons XI. A dwórki w XIV-wiecznym pałacu królewskiej faworyty wyglądają tak, jakby je ubrano w outlecie podrzędnej firmy.
Ten typ inscenizacji, powszechny obecnie na wielu innych scenach, warto polecić malkontentom, którzy uważają, że u nas – zwłaszcza w Operze Narodowej – zagościła sztampa. Tymczasem to, co oglądamy w Polsce, jest szczytem wyrafinowania estetycznego w porównaniu z propozycją cenionej w Niemczech reżyserki teatralnej Amélie Niermeyer. W „Faworycie" napięcie dramaturgiczne buduje ona przez wszystkie cztery akty jedynie nieustannym rozrzucaniem na scenie lub ustawianiem w rzędach przez wykonawców dwudziestu paru krzeseł.