Rzeczpospolita: Przed „Faustem", którego pani teraz realizuje, był jeszcze inny – w Wojanowie...
Beata Redo–Dobber: Tamten był drugi, bo jeszcze wcześniej pracowałam jako dramaturg przy „Fauście" Gounoda reżyserowanym przez Roberta Wilsona w 2008 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie. Dopiero potem był Wojanów i „Faust" z muzyką napisaną nie przez Gounoda, ale księcia Antoniego Henryka Radziwiłła. Tego utworu nigdy wcześniej w całości nie zrealizowano. Został zaaranżowany w naturalnej przestrzeni – scena miała prawie 80 metrów długości, orkiestra była poza nią, dyrygent w namiocie obok, widoczny na telebimach. W tym „Fauście" było prawie tyle samo tekstu mówionego co śpiewanego, więc wymyśliłam, że każda z głównych postaci – Faust, Mefisto i Małgorzata – ma swoje alter ego w postaci tancerzy. Występowali aktorzy Wrocławskiego Teatru Pantomimy oraz Teatr Akt – poruszający się na szczudłach akrobaci. No i ubraliśmy wykonawców w klasyczne kostiumy, próbując wszystko inne także zrealizować „po bożemu".
„Faust" w Hali Stulecia będzie całkiem inny?
Przede wszystkim to zupełnie inny materiał muzyczny, choć ta sama historia. „Fausta" Gounoda chcę opowiedzieć współcześnie – jeśli chodzi o estetykę: kostiumy, poprowadzenie postaci. Bardzo ważny w tym przedstawieniu jest dla mnie chór, chciałabym, by był równoprawnym partnerem dla solistów.
Na czym polega współczesność wersji, którą zaproponuje pani widzom?