Rzeczpospolita: Jak narodził się pomysł, by piosenki Serge'a Gainsbourga, które wykonuje pani od lat, tym razem zaśpiewać z orkiestrą symfoniczną?
Jane Birkin: Przed ostatnie dwa lata próbowałam, wraz z Michelem Piccolim i Herve Pierre'em, po prostu mówić na scenie wiersze Serge'a, bez muzyki przez niego skomponowanej. Kiedyś w Kanadzie dziennikarz zapytał mnie jednak, czy nie chciałabym spróbować zaśpiewać z orkiestrą symfoniczną. Pomyślałam: dlaczego nie, choć mogłoby się to wydać nieco pretensjonalne, nie mam nadzwyczajnego głosu. Padła propozycja zaśpiewania z orkiestrą z Montrealu podczas festiwalu Francofolies. Philippe Lerichomme, z którym pracował Serge, a od lat i ja także, znalazł odpowiednie piosenki, a aranżacje stworzył Nobuyuki Nakajima, pianista i kompozytor, którego poznałam w 2011 roku w Japonii. Wykreował atmosferę amerykańskich filmów, musicali, całość zaś nie tylko nie jest pretensjonalna, ale przeciwnie – intrygująca. O to właśnie chodziło, by słuchacze zobaczyli w Serge'u poetę. Słowa wybrzmiewają, może nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Myślę, że tak jest też na płycie, którą nagrałam z Polską Orkiestrą Radiową.
Inspiracja muzyką klasyczną jest stale obecna w kompozycjach Gainsbourga. Może dzięki ojcu, rosyjskiemu Żydowi, który z rodziną wyjechał z Rosji ogarniętej rewolucją, osiadł w Paryżu i stał się wziętym pianistą?
I ojciec Serge'a, i on sam wielbili Chopina. Serge miał gipsowy odlew jego dłoni na fortepianie, a obok jego zdjęcie. Słuchał muzyki Chopina, jeśli chciał wprowadzić się w melancholijny nastrój. Potrafił pięknie grać zarówno Chopina, jak i Brahmsa. Jeśli można tak powiedzieć, był pianistą uczuciowym, podobnie jak ojciec. I człowiekiem wielkiej kultury: ukształtowały go muzyka klasyczna, malarstwo, poezja. W swoich wierszach nawiązywał często do Baudelaire'a, Rimbauda, Appolinaire'a, Verlaine'a. Pisząc piosenki, wiedział dokładnie, co chce osiągnąć.
W jaki sposób powstawały te piosenki? Co było pierwsze: słowa czy melodia?