II Symfonia Leonarda Bernsteina „The Age of Anxiety”, którą Krystian Zimerman postanowił tym razem zagrać w Warszawie, nie bywa często wykonywana. I chyba wiadomo, dlaczego. Trzeba wielkiej indywidualności pianistycznej, by ukazać jej wartość.

To nie jest zła muzyka, z mnóstwem pomysłów i zaskakujących rozwiązań. Zadziwia już sama forma, nie mamy do czynienia z klasyczną strukturą symfonii, a fortepian odgrywa w wielu partiach ważniejszą rolę niż orkiestra. Można wszakże odnieść wrażenie, że to symfonia zbyt wykoncypowana, jakby Leonard Bernstein chciał w niej powiedzieć za dużo. W piątkowy wieczór w Warszawie Krystian Zimerman udowodnił, że to nieprawda.

Leonard Bernstein napisał II Symfonię w połowie XX wieku zauroczony poematem H. W. Audena „The Age of Anxiety”. W swoim dwuczęściowym, ale rozpadającym się na szereg pomniejszych obrazów, utworze, próbował oddać muzyką rozważania, rozterki, refleksje bohaterów poematu oraz tytułowy wiek niepokoju. Zadanie zatem postanowił sobie karkołomne.

Krystian Zimerman przedstawił natomiast publiczności muzykę w stanie czystym. Znajomość literackiego pierwowzoru absolutnie nie była konieczna. Otrzymaliśmy natomiast pasjonującą narrację na przemian dramatyczną, radosną, liryczną lub posępną. Każdy pojedynczy dźwięk miał znaczenie, bo zresztą czasami Bernstein poprzestawał właśnie na jednej nucie czy akordzie fortepianu.

Ale też Leonard Bernstein jak typowy Amerykanin wiedział, że trzeba również publiczność olśnić, porwać, dlatego pod koniec swej II Symfonii dał oszałamiającą swingową wariację fortepianową (ten epizod  nosi tytuł „Masque”). To niemal jazz w stanie czystym, rozpisany na klasyczne trio: fortepian, perkusja (tu w urozmaiconym orkiestrowym zestawie) oraz jeden kontrabas jako instrument rytmiczny. A Krystian Zimerman w tym momencie szalał przy klawiaturze jak rasowy jazzman.

Tak oto II Symfonia „The Age of Anxiety” objawiła się jak utwór mozaikowy, różnorodny i intrygujący. Wymaga tylko wielkie kreacji wykonawczej i taką publiczność otrzymała na inaugurację Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego, nie tylko za sprawą Krystiana Zimermana. Świetnym partnerem pianisty była dyrygent Jacek Kaspszyk, perfekcyjnie dialogujący z solistą oraz cała orkiestra Filharmonii Narodowej, bo wiele instrumentów ma tu zadania indywidualne.

W pierwszej części wieczoru zaplanowano natomiast słynne dzieło patrona festiwalu – III Symfonię „Eroica”. Interpretacja Jacka Kaspszyka i orkiestry Filharmonii Narodowej była bardzo staranna, bogata w niuanse, choć żałuję, że część druga III Symfonii Beethovena dziwnie została pozbawiona dramatyzmu, za to snuła się zbyt spokojnie.

Nie zabrakło jednak tego wieczoru wielkiej muzyki i to ona zwyciężyła. Na szczęście, bo przecież Krystian Zimerman miał pomysł, by dodać do występu swe nieustające pretensje o nierozliczenie swych dawnych tras koncertowych w Polsce organizowanych przez zupełnie kogoś innego.