Włoski skrzypek Fabio Biondi dobrze jest znany w Polsce, bo to jeden z czołowych na świecie specjalistów muzyki dawnej. W sobotni wieczór na Zamku Królewskim w Warszawie zagrał tym razem bez swojego zespołu Europa Galante, a tylko z jednym muzykiem, gitarzystą, Giangiacomo Pinardim.
Wybrali utwory Nicolo Paganiniego. Kim zaś był Paganini, nie trzeba tłumaczyć. To przecież najsławniejszy skrzypek w historii, z racji niesamowitych umiejętności wirtuozerskich podejrzewany przez współczesnych o konszachty z diabłem.
Mało kto jednak wie, że Paganini miał także słabość do gitary, która w początkach XIX wieku była instrumentem niezwykle popularnym i obecnym w wielu domach. Jak on grał na niej, dokładnie nie wiadomo, natomiast zostawił całkiem liczny zbiór sonat skomponowanych na skrzypce i gitarę.
To muzyka przyjemna dla ucha o charakterze niemal rozrywkowym. Jest w niej klimat włoskiej opery epoki belcanta – tyle tu bowiem śpiewnej kantyleny, ozdobionej skrzypcowymi trylami jak koloraturami primadonn. Dla swojego instrumentu Paganini napisał oczywiście bardziej błyskotliwą partię, ale w niektórych sonatach gitarzysta nie jest wyłącznie akompaniatorem, ma także pole do popisu.
Giangiacomo Pinardi każdą taką okazję wykorzystał, dają dowód gitarowego kunsztu. Był zaś przede wszystkim czujnym partnerem Fabio Biondiego i obaj bawili się tą muzyką. Przy takim podejściu nie przeszkadzały nawet pewne nieczystości intonacyjne skrzypka, bo gładka muzyka Paganiniego została pięknie przez obu wirtuozów ożywiona.